W oczekiwaniu na prawdę

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (6/2005)

Bilans grzechów i zasług „Gazety Wyborczej" nie jest jednoznaczny, ale w jednej sprawie na pewno nie zasługuje ona na wiarę. Tą sprawą jest lustracja. Lustrację zwalcza „Wyborcza" od lat „prawem i lewem", w tej kwestii nie waha się przed żadną manipulacją, nie istnieją dla niej normy dziennikarskiej etyki ani zwykłej przyzwoitości. Liczy się tylko jedno: za wszelką cenę wpoić w ludzi przekonanie, że lustracja zagraża państwu polskiemu i łamie normy przyzwoitości.

Swego czasu, aby podgrzać atmosferę przed szykowanym obaleniem rządu Jana Olszewskiego, „Wyborcza", z wielkim zadęciem, opublikowała projekt ustawy przygotowywany jakoby po cichu w resorcie spraw wewnętrznych pod egidą Macierewicza. Projekt był bardzo radykalny, ale, o czym gazeta doskonale wiedziała, z Macierewiczem nie miał nic wspólnego - stanowił autorskie dzieło pewnego senatora „Solidarności", krążące zresztą po Sejmie od kilku miesięcy. Niemniej, zanim cokolwiek udało się wyjaśnić, cel - rozpętanie histerii, co też szykują oszołomy z prawicy - został osiągnięty. Ma też „Wyborcza" na koncie pełen strasznych bzdur tekst Pawła Smoleńskiego „I ty zostaniesz konfidentem" i wiele innych grzechów, na wymienienie których brak tu miejsca. Ostatnio popisała się „Wyborcza" fałszem, ochoczo zresztą podjętym, „Ryszard Bender szantażuje arcybiskupa Życińskiego" (fałszem, bo wiedza o ewentualnych konfidentach w kurii jest w gestii IPN, a nie Bendera, więc ten fizycznie szantażować nią nikogo nie może). No i wreszcie rozpętaniem kolejnej histerii, tym razem wokół tego, że Bronisław Wildstein jakoby wyniósł z IPN jakieś tajne dokumenty i rozpowszechnia je, twierdząc, że jest to lista agentów.

Nic w tym nie jest prawdą. Wildstein skopiował nie żadne tajne dokumenty, tylko katalog zawartości archiwów, który jest zupełnie jawny - każdy ma prawo wejść do IPN, poprosić o jego okazanie i sprawdzić, czy na przykład jest tam coś o nim, szwagrze albo znajomym (dopiero dostęp do samych teczek wymaga spełnienia określonych warunków). A udostępniając ten spis innym dziennikarzom, Wildstein nie twierdził wcale, że to cokolwiek więcej niż spis treści. Ale „Wyborcza" rozpętując swą kampanię, nawet go o to nie zapytała. Odnoszę wrażenie, że w swej manii sabotowania lustracji środowisko „Gazety Wyborczej" zdało już sobie sprawę, że ujawnieniu teczek nie da się już zapobiec - ale konsekwentnie stara się, jak najbardziej zniesławić i odebrać wiarygodność tym, którzy to robią. I tak, niestety, będzie dopóki wreszcie nie poznamy prawdy, a prawda ta nas wyzwoli.

Publicysta

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama