Grzybobrania nie będzie?

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (22/2005)

I jak tu się nie denerwować, zacni utracjusze raju, skoro zanosi się na to, że borowiki, kozaki i podgrzybki będziemy w rym roku oglądać raczej w atlasach grzybów, ewentualnie na straganach targowisk, ale na pewno nie w zagajnikach? Skąd ta pewność już teraz, skoro mamy dopiero piękny miesiąc maj? Cóż, nie twierdzę, że natura poskąpi nam grzybów, tylko że my będziemy mieli jesienią trudności z wybraniem się na wyprawę do lasu. A wszystko za sprawą ogłoszonego właśnie kalendarza wyborczego: oto przez kilka niedziel z rzędu przyjdzie się nam raczej zachwycać kolorystyką kart i urn wyborczych, a nie barwami jesieni w urodziwej dębinie, pełnej prawdziwków.

Jedyna pociecha w tym, że lewica otrzymała kolejny cios; bowiem nokautujący Cimoszewicz, kreowany ostatnio na pewnego kandydata w wyborach prezydenckich, po spotkaniu z Kwaśniewskim ogłosił zamiar wycofania się z polityki. Cóż, jako kandydat skompromitowanego SLD szans na zwycięstwo i tak nie miał, a kto wie, czy za kilka lat nie zechce powrócić na scenę polityczną jako mąż opatrznościowy lewicy. Tymczasem jednak lewica rozważa czyją kandydaturę wysunąć: Jerzego Szmajdzińskiego, Longina Pastusiaka czy może - ha, ha!, przepraszam, ale brzmi to jak kiepski dowcip - Adama Gierka. Apetyt na posadę prezydenta miałby, zapewne, także Józef Oleksy, ale ma kłopot, bo lustereczko powiada mu, że jest kłamczuszkiem, który zataił współpracę z komunistycznymi specsłużbami.

Wiadomo już, że lewica nie udzieli poparcia Borowskiemu. Jest on bowiem - jak to malowniczo określił mój ulubiony towarzysz Dyduch (nie wiem, dlaczego nie kandyduje) -podwójnym zdrajcą. A to z tej przyczyny, że nie podjął negocjacji z towarzyszami ze swej byłej partii i - gdy występował z SLD - nie uprzedził, że będzie chciał kandydować na prezydenta. Darujmy sobie jednak wywody towarzysza Dyducha i jego pretensje do Borowskiego, bo nie od dziś wiadomo, że gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci... marksista.

Martwi mnie więc ów jesienny maraton wyborczy, bo uwielbiam wypady do lasu na grzyby, ale prędzej wezmę urlop na grzybobranie, niż opuszczę wybory. Nie trzeba być jasnowidzem, aby wiedzieć, że dla lewicy ostatnią deską ratunku będzie niska frekwencja wyborcza. Liczą więc na to, że tak rozbite wybory, absorbujące ludzi przez kilka niedziel, zniechęcą część elektoratu, a wtedy ich szansę na przeżycie polityczne wzrosną. I właśnie dlatego trzeba wziąć udział w wyborach, aby ich tych złudzeń pozbawić. Choćby tylko po to, aby oddać głos przeciw SLD oraz ich kandydatowi na prezydenta, nawet jeśli jeszcze nie wiadomo, kto nim będzie.

A kto nie wierzy, że zapowiada się interesujący spektakl, niechaj rozwiąże zagadkę: na kogo zagłosuje elektorat lewicowy, gdy do drugiej tury wyborów przejdą Kaczyński z Tuskiem albo... Lepperem?

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama