Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (27/2005)
Maturzyści poznali wreszcie - po miesiącu oczekiwania - wyniki swoich egzaminów maturalnych. Co myślą i mówią rodzice maturzystów o urzędasach ministerialnych, którzy przekombinowali przepisy nowej matury, nawet gdybym chciał napisać, to nie mogę. Musiałbym bowiem użyć kilku zwrotów, niegodnych pobożnych łamów „Przewodnika".
Z tych samych powodów nie napiszę, co naród mówi i myśli o „dietetykach" z Wiejskiej, którzy rozpoczęli ostatni miesiąc przesiadywania w ławach sejmowych. Na szczęście zaczęło się już odliczanie i wkrótce nie będziemy musieli ich ani słuchać, ani oglądać. Nie będę wreszcie cytował zasłyszanych komentarzy ludu po imieninach Wałęsy. Wystarczy odnotować, że pogłębia się fraternizacja solenizanta z Kwaśniewskim oraz innymi postkomunistami, czyli towarzyszami, którzy od kilkunastu lat zachowują post od komunizmu czy raczej uprawiają go w wersji socjaldemokratycznej. Media okrzyknęły owe imieniny imprezą towarzyską roku, a Borowskiego ogarnął taki entuzjazm - czyżby euforia, że i jego zaproszono? - iż komentując to wydarzenie, przejęzyczył się, mówiąc o... Lechu Kwaśniewskim.
Już po wcześniejszej debacie telewizyjnej, w której Wałęsa usiłował wymusić na Jaruzelskim świadectwo moralności w sprawie teczki niejakiego „Bolka", można było oczekiwać kolejnych odsłon tego żałosnego spektaklu. Został odegrany szybciej, niż sądziliśmy: znowu dał o sobie znać nałóg „podpierania lewej nogi", tym razem pod pozorami pojednania. Bo to, oczywiście, sprawa Wałęsy, kogo chce gościć pod własnym dachem i z kim chce biesiadować, wznosząc toasty i podśpiewując „Hej, sokoły", tylko po co to czynić przed kamerami i na dodatek powoływać się na fenomen polskiego kwietnia, uświęconego odejściem Jana Pawła II?
Cimoszewicz, jeden z grona Wałęsowych gości, 1 lipca ogłosi decyzję w sprawie swojego kandydowania na prezydenta. Przypuszczam, że da się uprosić swoim towarzyszom i wróci jako mąż opatrznościowy lewicy, wcześniej niż przewidywałem. Na razie trwa farsa, bo kreują go na człowieka „zniesmaczonego" polityką, który będzie kandydował wyniesiony na fali obywatelskiej, wbrew sobie, dla dobra Polski. Tani to chwyt, więc mam nadzieję, że ludzie nie dadzą się nabrać, a bratobójcza walka z Borowskim - który startuje tylko po to, aby pociągnąć swoją partię do parlamentu - może sprawić, że obaj odpadną już w pierwszej turze. Ale to już nie nasz kłopot.
Niejeden z dawnych kolegów Wałęsy na widok „starych, wypróbowanych towarzyszy", w rodzaju Longina Pastusiaka, pospiesznie opuszczał imprezę, uznając, że w tym towarzystwie znalazł się przez pomyłkę. Cóż, my tym panom już dawno podziękowaliśmy, więc możemy oczekiwać, zacni utracjusze raju, że nadchodzi wreszcie czas ich bezpowrotnego zejścia ze sceny politycznej. Czy wtedy Lech Kwaśniewski zaprosi ich na kaszankę z grilla?
opr. mg/mg