W co gra Łukaszenka?

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (30/2005)

Z Białorusi wydalono kolejnego polskiego dyplomatę. Konsul Andrzej Buczak ma tydzień na powrót do kraju. Władze w Mińsku wyjaśniają, że to odpowiedź na nakaz opuszczenia Warszawy przez radcę białoruskiej ambasady Maksima Ryżkowa. Tłumaczenie o tyle dziwne, że sprzeczne z dyplomatyczną arytmetyką. Ryżkow został uznany za persona non grata kilka tygodni temu, gdy Mińsk po bezprzykładnym ataku na polską dyplomację usunął sekretarza polskiej ambasady Marka Bućkę. Na razie więc wynik jest 2 (Polacy) do 1 (Białorusin), a właściwie 2 do 0. Marek Bućko do Polski wrócił bowiem niemal natychmiast, natomiast Ryżkow, mimo że miał wyjechać w połowie czerwca, nadal przebywa w Warszawie. Czym się skończy ta zabawa? Żartem można odpowiedzieć - jak jeden z polskich dyplomatów - ponieważ pracowników polskiej placówki w Mińsku jest więcej niż białoruskiej w Warszawie, Białorusini nie mają szans. Problem w tym, że na Białorusi mieszka kilkaset tysięcy Polaków i o nich tu przede wszystkim chodzi. Także Aleksandrowi Łukaszence.

Napięcia pomiędzy Mińskiem i Warszawą rozpoczęły się bowiem od zmian we władzach Związku Polaków. W miejsce podporządkowanego prezydenckiej administracji Tadeusza Kruczkowskiego zjazd wybrał na przewodniczącą ZPB młodą polską działaczkę - Andżelikę Borys. Po pierwszym zaskoczeniu Mińsk postanowił odzyskać utracone wpływy. Białoruskie Ministerstwo Sprawiedliwości unieważniło zjazd, przywracając na stanowisko Kruczkowskiego. Przy okazji telewizja państwowa wyemitowała film obnażający „podłe knowania" polskich dyplomatów, którzy przy pomocy „brudnych dolarów" chcą na Białorusi wywołać etniczne konflikty. Polska mniejszość nie ustąpiła, odwołując się zarówno do białoruskich sądów, jak prosząc o pomoc polskie MSZ. Konflikt z mniejszym lub większym nasileniem tli się od maja, a ostatnia jego odsłona to usunięcie polskiego konsula. Czy Łukaszenka zdecyduje się na bardziej radykalne kroki? Wykluczyć tego nie można.

Racjonalne działanie nie jest najmocniejszą stroną białoruskiego bat'ki, a wbrew pozorom to on na dłuższą metę najbardziej traci na całej akcji. Białoruś, dotąd mimo wszystko przedstawiana jako spokojny kraj, bez narodowościowych waśni, teraz taki konflikt zyskała. To z kolei zwróciło na Mińsk baczniejszą uwagę Brukseli (prawda, że przy wydatnej pomocy polskich eurodeputowanych). W rezultacie Unia, która do tej pory raczej werbalnie niż czynnie potępiała reżim Łukaszenki, zaczęła podejmować konkretne decyzje. Komisja Europejska wdraża procedurę wycofania celnych preferencji dla Mińska. Europejski parlament zalecił znalezienie środków na sfinansowanie niezależnej rozgłośni radiowej. Miałaby ona z krajów ościennych - Polski, Litwy i ewentualnie Ukrainy nadawać na teren Białorusi niezależne wiadomości, łamiąc w ten sposób państwowy monopol informacyjny. Oczywiście trudno liczyć na natychmiastowy efekt takich działań, niemniej w dystansie kilkuletnim powinny dać rezultaty. Po co więc Łukaszenka rozpoczął wojnę z białoruskimi Polakami? Mówi się, że chodzi o pełne podporządkowanie dużej, niezależnej organizacji przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Niewykluczone jednak, że swoją rolę w całym sporze odegrała także Rosja. A jaki interes miałby mieć Putin? Po pierwsze, dobrze jest pokazać w Brukseli, że skonfliktowana z Białorusią Polska niekonieczne nadaje się na wpływowego współautora wschodniej polityki Unii, a po drugie kolejna awantura jeszcze bardziej wpycha Łukaszenkę w moskiewskie objęcia.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama