Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (38/2007)
Kampania wyborcza w pełnym toku. Wszyscy oskarżają wszystkich, przy czym głównym chłopcem do bicia pozostaje PiS. Straszy nim na swoich billboardach Platforma, ostrzegają liberalni demokraci z byłym prezydentem na czele, oskarża Lepper. Z jakim skutkiem zobaczymy, chociaż moim zdaniem PO czarnym „pijarem" raczej się braciom Kaczyńskim przysłuży.
Inna sprawa, że o niejedno można mieć do rządzącej partii pretensje. Weźmy np. ostatnie mianowania w MSZ, które sprawiły, że stanowiska wiceministrów dostali ludzie najdelikatniej mówiąc mało kompetentni. Można się cieszyć, że tylko na miesiąc.
To jednak nie usprawiedliwia ciągłej jeremiady na temat zagrożeń dla demokracji i porównywania Polski ze wschodnimi sąsiadami. Notabene najczęściej robią to dziennikarze o Wschodzie wiedzący niewiele. I tak znany specjalista od USA, ciągle wyszukujący podobieństwa między IV RP a Rosją czy Białorusią, myli fakty, wydarzenia i daty, ale robi to z taką pewnością siebie, że nikt nie śmie zaprotestować. Ryszard Krauze staje się więc siedzącym w łagrze Chodorkowskim, a wyborczy spot PiS jest porównywany z filmem kręconym przez białoruskie specsłużby.
O Stanach Zjednoczonych pisać bym się nie ośmieliła, ale o Europie Wschodniej mam jednak jakie takie pojęcie.
Ostatnio światową opinię publiczną zelektryzowała informacja o zmianie rosyjskiego premiera. Prezydent Putin nieoczekiwanie mianował na to stanowisko szefa Federalnej Służby Nadzoru Finansowego Wiktora Zubkowa. Decyzję motywował zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi. Szczególnie ważne są te ostatnie, nowy premier staje się bowiem niemal automatycznie kandydatem na nowego prezydenta.
W tym kontekście, z punktu widzenia obecnego mieszkańca Kremla, nieznany szerzej Zubków ma kilka niewątpliwych zalet. Uchodzi za bliskiego i bardzo lojalnego współpracownika Władimira Putina (na początku lat 90. był jego zastępcą w petersburskiej administracji), nie jest związany z żadną z kremlowskich koterii, podobno nie ma politycznych ambicji. W dodatku skończył 66 lat i, jak donosiła rosyjska prasa, jeszcze kilka miesięcy temu myślał o odejściu na emeryturę - słowem idealny przejściowy prezydent. Sam Putin w marcowych wyborach prezydenckich wystartować nie może, sprawowania funkcji trzy razy pod rząd zabrania bowiem rosyjska konstytucja. Ta sama konstytucja nie broni jednak ubiegać się o prezydencki fotel po czteroletniej przerwie. W ten sposób wilk byłby syty i owca cała, czyli obecny prezydent unika zarzutu łamania demokratycznych zasad, a władzy nie traci.
Oczywiście to tylko przypuszczenia, wysoce jednak prawdopodobne, a co więcej niebudzące w Rosji specjalnego zdziwienia. Wszyscy pewni są jednego, Rosjanie zagłosują na człowieka wskazanego przez Putnią.
Wcześniej w grudniowych wyborach parlamentarnych zwyciężą natomiast dwie prokremlowskie partie. Odcięta od mediów demokratyczna opozycja nie ma szans. Tym bardziej że zmieniona ordynacja wyborcza nie dopuści żadnego niezależnego kandydata.
Przytaczam te historie po to, aby nadać właściwy wymiar wszelkim polsko-rosyjskim porównaniom. Mimo apeli Vaclava Havla wzywającego na nasze przyspieszone wybory parlamentarne międzynarodowych obserwatorów, nikt serio nie zarzuci obecnym władzom wyborczych manipulacji. To będzie normalne, demokratyczne głosowanie i jeżeli PiS wygra po raz kolejny, to nie dzięki ciemnym machinacjom, a dlatego, że taka będzie wola wyborców.
Co prawda dobrze byłoby, aby już po wygranej politycy w dalszym ciągu się z tą wolą liczyli. Dwa lata temu większość Polaków chciała rządów PO-PiS, i wszystko wskazuje, że akurat to stanowisko się nie zmieniło.
Wówczas liderzy obu ugrupowań nie potrafili się dogadać, czy zrobią to teraz po dwóch latach wzajemnych oskarżeń i walk? Łatwo na pewno nie będzie, ale można przypuszczać, że trzeciej szansy nikt już im nie da.
opr. mg/mg