Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (34/2008)
Po twardych słowach prezydenta Kaczyńskiego, wypowiedzianych w Tbilisi, komentatorzy wytykali mu antyrosyjską fobię. Bądźmy jednak szczerzy: większość z nas za „ruskimi" zbytnio nie przepada, ale jest to awersja bardziej do władców Kremla niż do narodu rosyjskiego. Nie przesadzajmy więc z tymi oskarżeniami Polaków o rusofobię.
Gruzini wkraczając do Osetii Południowej liczyli zapewne, że w dniu otwarcia olimpiady ujdzie im to płazem. Jednak prezydent Saakaszwili przeliczył się w swych rachubach i wkrótce na Kaukazie zrobiło się gorąco. Cóż, Rosja nie od dzisiaj usiłuje umocnić swoje wpływy na dawnych terenach Związku Sowieckiego. Zakaukazie zaś stało się swoistym poligonem, na którym trwa próba sił między Rosją a USA: Moskwa wspiera separatystów osetyńskich, a Waszyngton - w trosce o własne interesy - pełni w tym regionie rolę gwaranta niepodległości wielu państw, także Gruzji. A że jest ona korytarzem transportu surowców kaspijskich, więc budzi także zainteresowanie Kremla. Wiadomo, że możni tego świata interweniują - zawsze pod szczytnymi hasłami - tylko tam, gdzie znajdują się surowce, ropa i gaz.
Póki co, Rosjanie zawiesili akcję wojskową, bo swoje cele osiągnęli: 'ukarali Gruzję, odzyskali teren i zrobili wrażenie na innych państwach regionu, które traktują jako strefę swoich wpływów. A że jest to konflikt nierozwiązywalny, więc stosunki na linii Moskwa - Tbilisi długo jeszcze pozostaną napięte, bo żadna ze stron nie pójdzie na ustępstwa. Ciekawe tylko, czy po Gruzji Kreml podejmie również próbę destabilizacji na Ukrainie, skoro wie, że bez niej musi zapomnieć o swoich mocarstwowych aspiracjach? Cokolwiek jednak nie nastąpi, Zachód i tak będzie się temu przyglądać z bezradnością, naiwnie dając wiarę bajkom o „bezpiecznej przestrzeni między Lizboną a Władywostokiem".
Wrzenie na Kaukazie przytłumiło u nas dyskusję o kumoterskich praktykach PSL. Choć z tego powodu zdążyło zaiskrzyć w koalicji rządowej, to premier Tusk szybko zapewnił, że do rozpadu na pewno nie dojdzie. Z kolei wicepremier Pawlak stwierdził, że nie należy mówić o nepotyzmie, a co najwyżej o podtrzymywaniu przez ludowców... „tradycji rodzinnych"! Później jednak uniósł się „godnościom osobistom" i wyraził ubolewanie, że trwa nagonka na jego partię. Czy to znaczy, że powinniśmy już przywyknąć do obsadzania przez PSL rozmaitych urzędów szwagrami, kuzynami, przyjaciółkami oraz wszelakimi pociotkami, których jedyną kompetencją do lukratywnych posad jest stopień pokrewieństwa albo powinowactwa? Cóż, chyba już najwyższy czas ruszyć KRUS - Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, z której zasilane jest PSL, bo inaczej nie ma szans na żadną reformę finansów publicznych. Tylko kto to miałby zrobić?
opr. mg/mg