Jeśli chodzi o kontakty z naszymi zachodnimi sąsiadami w ramach Unii Europejskiej, sztywne stanowisko PiS niewiele dało, ale polityka uśmiechów Donalda Tuska również niewiele wnosi. Tyle tylko, że wcześniej Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki nie musieli się najeść tylu upokorzeń – pisze felietonista Opoki Piotr Semka.
„Niemcy wiozą miliony euro dla polskich ofiar III Rzeszy, ale nie tylko – wynika z ustaleń Gazety Wyborczej”. Taka informacja ukazała się na portalu GW 1 lipca. Dzień później okazało się, że informatorzy dziennika z Czerskiej nie są zbyt wiele warci. Kanclerz Niemiec goszcząc w stolicy Polski nie podał żadnych szczegółów ewentualnej pomocy rządu w Berlinie dla żyjących jeszcze w Polsce ofiar ostatniej wojny. Nie uściślił nawet, jakie grupy weteranów mogłyby być nią objęte. Jedynie z przecieków z ekipy Scholza ujawnionych przez niemiecki dziennik „Die Welt” dowiedzieliśmy się, że strona niemiecka jest za płatnościami jednorazowymi, a strona polska za płatnościami miesięcznymi.
Nie wiemy nawet, czy takie wypłaty miałyby być ofiarowywane przez jakiś czas czy też dożywotnio. Najbardziej krótko ale szczerze ten stan rzeczy opisał twórca kanału Zero Krzysztof Stanowski. Przedstawił on stanowisko Olafa Scholza w ten sposób:
„Będziemy się starać pomóc osobom, których nie zdołaliśmy zabić i które jeszcze nie zmarły z przyczyn naturalnych. Wrócimy do tematu na poważnie za 10 lat. Do zobaczenia”.
Równie rozczarowujące były deklaracje strony niemieckiej w sprawie niegdysiejszego projektu pomnika polskich ofiar niemieckiej okupacji w Berlinie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z wypowiedzi niemieckich gości zniknęło określenie „pomnik”, a pojawia się już wyłącznie określenie dom polsko-niemieckiego pojednania. Jeśli wziąć pod uwagę, że wszystko wskazuje, że to Niemcy będą dobierać sobie polskich partnerów do tej placówki, to można przypuszczać, że będzie to wybór tych historyków, którzy zazwyczaj wyrażają opinie, na które Niemcy czekają. Tak stało się w wypadku polsko-niemieckiego instytutu w Darmstadt, którego polscy pracownicy są wybierani przez niemiecką stronę. Zazwyczaj tak, by nie mówili niczego, co mogłoby być dla strony niemieckiej kłopotliwe.
I wreszcie trzeci element spotkania, konsultacje między polską minister kultury panią Hanną Wróblewską i Claudią Roth – jej odpowiednikiem po stronie niemieckiej. Nie dowiedzieliśmy się nic nowego o działaniach rządu RFN na temat zwrotu polskich dzieł sztuki zagrabionych w czasie okupacji, a z komunikatu dowiedzieliśmy się jedynie o dalszym prowadzeniu dialogu na ten temat w wykonaniu obu stron. Trudno zdobyć się na jakikolwiek inny komentarz niż taki, że:
Niemcy nie liczą się specjalnie z rządem Donalda Tuska.
Polski premier ułatwił sytuację partnerom z Berlina deklarując, że ochłodzenie wzajemnych relacji to wyłącznie wina poprzedniej ekipy PiS. A skoro tak, to Niemcy nie muszą się starać i tylko polskiej stronie winno zależeć na zmianie wizerunku. Po utworzeniu rządu nowej koalicji jej przedstawiciele chwalili się, że teraz dopiero Polska wejdzie do grona głównych rozgrywających w Unii Europejskiej. Konsultacje polsko-niemieckie z 2 lipca wskazują, że nic takiego nie nastąpiło. Jak się okazuje, sztywne stanowisko PiS niewiele dało, ale polityka uśmiechów Donalda Tuska również niewiele wnosi. Tyle tylko, że wcześniej Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki nie musieli się najeść tylu upokorzeń.