Uczniowie – kolejna grupa do emancypacji

Zakaz zadawania prac domowych to dopiero początek „reformy” szkoły, tak, jak ją rozumie Barbara Nowacka i akolici lewicowego postępu. Uczniowie to kolejna grupa, którą trzeba „wyzwolić”, zapewne w nadziei, że wyzwoleni radośnie zagłosują na lewicę – zauważa Piotr Semka w najnowszym felietonie.

 

 

Minister Barbara Nowacka dopięła swego. Od 1 kwietnia br. zadawanie prac domowych jest już zabronione w polskich szkołach. Ale jak w każdej rewolucji – aktualne zwycięstwo to tylko przystanek do kolejnych działań wyzwoleńczych.

 

Jacek Żakowski na łamach „Gazety Wyborczej” z troską pisze: „Zakazać prac domowych było łatwo. Teraz przed ministrą edukacji stoi prawdziwe wyzwanie. Jak w ogarniętej populizmem Polsce racjonalnie zbudować szkołę XXI wieku?”

Jak? Tuż obok na łamach GW odpowiada na to redaktor Paulina Błaszkiewicz, która kolejny etap reformy polskiej szkoły definiuje kolokwialnym hasłem: „Koniec kultury szkolnego zapierdolu”.

 

Jak to bywa w rewolucyjnych manifestach – autorka swój tekst zaczyna dramatycznie: „Egzamin gimnazjalny, matura, potem kolokwia, egzaminy na studiach. Jeden, drugi. Potem praca i jedno wielkie wypalenie po wielkim testowaniu. Tego chcemy dla naszych dzieci?”.

I zaczyna perswazję od upomnienia tych rodziców, którzy do zmian nie dorośli. Błaszkiewicz pisze: „Wielu dorosłych brak zadań domowych oburza. Mają z tym problem i nie przyjmują do wiadomości, że można się uczyć inaczej”. „Czytam te wyjaśnienia pani minister i niczym dawny uczniak z oślej ławki, nie rozumiem ni w ząb. Zgadzam się, że w młodszych klasach podstawówki prawdopodobnie można zrezygnować z zadań domowych bez szkody dla rozwoju młodego człowieka. Ale w starszych klasach, zwłaszcza ósmej? Przecież w tej klasie uczniowie stają przed pierwszym poważnym egzaminem w ich życiu. Egzamin ósmoklasisty ma duży wpływ na to, do jakiej szkoły ponadpodstawowej trafią, to zaś może przesądzić, na jaki kierunek studiów i na jakiej uczelni zostaną przyjęci. A to z kolei ma ogromny wpływ na dobrobyt w dorosłym życiu i satysfakcję z niego. Uczeń powinien zatem przystępować do egzaminu ósmoklasisty jak najlepiej przygotowany” – to cytat z tekstu Jarosława Reszki, dziennikarza „Expressu Bydgoskiego”.

 

Paulinę Błaszkiewicz takie wątpliwości mocno drażnią i daje temu wyraz. „Jesteśmy w erze sztucznej inteligencji! Irytuje mnie objaśnianie współczesnego świata za pomocą «sprawdzonych wzorców z przeszłości». Niech zwolennicy takiego podejścia myślą sobie, co chcą, ale niech nie narzucają swojej wizji dzieciom. One nie potrzebują ciągłego stresu. Potrzebują za to pomocy, wsparcia w radzeniu sobie z trudnymi emocjami i szkolnymi trudnościami”.

 

I natychmiast pojawia się idealna wizja szkoły, która rozwija ciekawość. „W dobrej szkole dziecko powinno się efektywnie uczyć i podążać za własną ciekawością. Ciekawość to najsilniejszy motor, który pcha nas ku poznawaniu świata. Tymczasem szkoła nie bierze jej pod uwagę. Program jest narzucony przez dorosłych, nie ma żadnej przestrzeni za zainteresowania i fascynacje uczniów” – autorka cytuje dr Marzenę Żylińską, która docieka, dlaczego nie pytamy uczniów, co chcieliby czytać? Co sprawiłoby im większą radość? Lektury ze świata ich dziadków czy książki, które dotykają dzisiejszych problemów?

Jak głosi  autorka „Wyborczej:  „Zniesienie prac domowych w szkołach podstawowych to pierwszy krok do zmian w polskiej szkole. I w życiu. I dajmy spokój z tym, jak to było «za naszych czasów». Te już minęły. I wcale nie były dobre. Wielu z nas zakuwało po nocach i ślęczało nad tymi książkami”. Tyle Paulina Błaszkiewicz.

 Emocjonalny manifest szkoły, w której dzieci będą robić tylko to, co je ciekawi to kusząca wizja, ale zahaczająca o utopię. A co się stanie, jeśli między materialnymi słabościami polskiej szkoły a doktryną „róbta co chceta” otworzy się przestrzeń nieuctwa i braku dyscypliny? A co będzie, gdy podstawowy kanon wiedzy nie zostanie przekazany, bo zastąpią go eksperymenty z dawaniem dzieciom prawa, by uczyły się tylko tego, co je ciekawi?  

Edukacja polega na obowiązku przekazania uczniom pewnej ilości wiedzy niezbędnej dla funkcjonowania w naszym kręgu kulturowym. Zakres tej wiedzy muszą ocenić dorośli, choć już sposób jej przekazania musi być dostosowany do percepcji dziecka.

Ta wiedza może być przekazywana ciekawie lub w stylu koszarowym. I troska, aby nauka nie była bezmyślnym wkuwaniem ma głęboki sens. Ale wielu reformatorów natychmiast zaczyna zamieniać debatę o nauczaniu w śledzenie szkolnej „reakcji”.

 

Wszelkie żmudne przyswajanie wiedzy zostaje zdefiniowane jako „kultura zapierdolu” i potępione. Lewica od wieków wyszukuje kolejne uciemiężone grupy, które trzeba wyzwolić. Uczniowie to na tej liście wyjątkowo atrakcyjna grupa.

Chyba już wiem, dlaczego aktywiści lewicy tak entuzjastycznie przyjmują propozycje, aby próg udziału w wyborach obniżyć do poziomu 16 lat. Drogi uczniu! – my cię  wyzwolimy, a ty na nas głosuj!

Jakie to proste.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama