O sojuszu dziennikarzy z prądami laickimi niechętnymi Kościołowi (1992)
Niezbyt obiektywne i ograniczone ilościowo wiadomości o Kościele w prasie i telewizji oraz polemiki między Kościołem a mediami są zjawiskiem dość powszechnym w świecie zachodnim i w Polsce, bo pod tym względem wyraźnie już do Zachodu należymy. Tłumaczy się to na ogól laicyzacją społeczeństw, spadkiem po komunizmie i manipulacjami przeciwników Kościoła. To jednak nie wyczerpuje sprawy. Bo dlaczego niby media są wyraźnie bardziej laickie niż społeczeństwo?
Sprawiają, to, jak sądzę, głównie ich właściwości wewnętrzne. Kościół zajmuje się tym, to w życiu ludzkim jest trwałe i długofalowe — nowiną o zmartwychwstaniu Chrystusa dwa tysiące lat temu. Media natomiast chcą nas raczej zająć nowościami z ostatniej chwili. Kościół głosi ciągle te same dziesięć przykazań — szukający nowin dziennikarz nawet bez złej myśli sięgnie raczej do kontestatorów teologicznych. Inny przykład — ministrowie zmieniają się dziesięciokrotnie częściej niż biskupi. To tłumaczy, dlaczego w gazetach jest stosunkowo mało wiadomości religijnych.
A dlaczego media okazują się Kościołowi nieprzychylne? Ponieważ są „czwartą władzą”. Kto ma informację, ten ma władzę. Dziennikarz może wpływać na umysły odbiorców. Czyni to nie tylko przez sam przekaz informacji, lecz także przez ich dobór oraz komentarz — które dają właśnie rodzaj władzy nad umysłami. I tu, nie całkiem może świadomie, dziennikarz staje się rodzajem świeckiego kaznodziei lub katechety dążącego do rządu dusz. Oceny odmienne od chrześcijańskich mogą dać większe poczucie autonomii wpływu. Mechanizm ten jest szerzej znany z innej dziedziny: prasa niezależna częściej krytykuje rządy, niż je chwali. [Można by tu dodać, że Kościołowi brakuje nieraz umiejętności mówienia do mediów w stylu odpowiednim do ich natury. Nie zawsze tak na szczęście jest — np. podróże papieskie są wydarzeniami tak medialnymi, że świat środków przekazu się dostosowuje i przyznaje im należne miejsce].
Dodatkowo dziennikarze jako grupa zawodowa mają swoje interesy, poglądy polityczne i moralne, chcąc je więc rozpowszechnić (niekiedy podając je za opinię publiczną). Jeśli sami nie są religijni i na sprawach Kościoła się nie znają — a tak w Polsce zazwyczaj jest, bo tak dziennikarzy 50 lat urabiano — napiszą mało i z niechęcią. Do tego dochodzi przewaga finansowa mediów postkomunistycznych.
Te wynikłe z możliwości mass-mediów i nastawienia ich pracowników pokusy prowadzi oczywiście dziennikarzy do sojuszu z prądami laickimi niechętnymi Kościołowi — a te ze swojej strony prą do mediów, widząc w nich swoją świecką ambonę.
Zatem konflikt „Aten” i „Jerozolimy” wydaje się nieunikniony. Jak go złagodzić? Prasa czy stacje telewizyjne programowo chrześcijańskie mogą pomóc Kościołowi w jego misji i są potrzebne; mogą też one prostować zmyślenia i napaści z przeciwka. Z drugiej strony utrwalają w pewien sposób stan konfliktu dwóch najważniejszych sił opiniotwórczych świata europejskiego. Rozwiązaniem mogłaby być prasa i telewizja, które przekazują informacje i opinie nie tak, by zdominować odbiorcę i uczynić z niego fana lewicy, związkowców, UW czy prawicy, lecz by dać mu możliwość oceny i wyboru. (1992)
Albo Kościół, albo media. Nowy Świat 1992 nr 251 z 24-25.X, ss. 8
Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001
opr. mg/ab