Bagdad-Warszawa: wspólna sprawa?

Czy Polska ma do zaoferowania Irakowi coś więcej niż wojsko?

Czy „Polska ma do zaoferowania Irakowi coś więcej niż wojsko”, jak twierdzi opiniotwórczy dziennik „Financial Times”?

Niedawno na łamach „Financial Times” ukazał się tekst na temat okupacji Iraku. Jego autor wyjaśniał „powód, dla którego Polska i inne kraje wschodnioeuropejskie powinny uczestniczyć w normalizowaniu i odbudowie niestabilnego państwa, zdruzgotanego przez szaleńczą dyktaturę: ich doświadczenie.”

Autor argumentował: „Baasizm wzorował się na stalinizmie. Jest w Polsce, Czechach, na Węgrzech, w Rumunii i Serbii wielu reformatorów i byłych dysydentów, którzy w minionych czternastu latach potrafili zmienić represyjne państwa i przegniłą biurokrację w demokrację. W Europie Wschodniej nowe dysydenckie rządy opierały się na małym gronie skutecznych i godnych zaufania urzędników. Nie powinno ich także brakować w Iraku, a nieobecność starej biurokratycznej gwardii można by traktować jako korzystne zjawisko. Przecież europejscy antykomuniści prawie z niczego zbudowali siły bezpieczeństwa, zreorganizowali policję i wojsko oraz określili kierunki działalności partii politycznych. Ich doświadczenie należałoby wykorzystać.”

Polska droga

W jaki sposób polskie doświadczenie mogłoby się przydać Irakijczykom? Politologowie i publicyści nad Wisłą i Wartą biją na alarm, że po czternastu latach istnienia III Rzeczpospolita wyczerpała swoje możliwości samonaprawy, że system demokratyczny jest jedynie fasadą, za którą rzeczywiste rządy sprawuje układ oligarchiczny, że korupcja przestała być patologią, a stała się normą życia publicznego itd. Podobnych zarzutów można mnożyć więcej - nie ma tygodnia, by nie pojawiały się one zarówno w mediach, jak i w rozmowach prywatnych, tak jak nie ma tygodnia, by nie wychodziła na jaw kolejna afera na styku polityki, biznesu i mediów.

Czy to jest doświadczenie, którym moglibyśmy podzielić się z Irakijczykami? Gdyby tak było, to mogłoby się okazać, że już za kilka lat zarówno prezydentem, jak i premierem Iraku zostaną osoby, których podobizny dziś figurują na talii kart rozdawanych amerykańskim i brytyjskim żołnierzom, poszukującym czołowych dygnitarzy reżimu Saddama. Polscy emisariusze mogliby nauczyć kierownictwo partii Baas, jak w ciągu jednej nocy przemianować się na zupełnie inne ugrupowanie, odcinające się od niechlubnej przeszłości, teraz zaś odwołujące się do haseł europejskiej socjaldemokracji. Mogliby też urządzić krótki kurs uwłaszczenia nomenklatury, dzięki czemu państwowe szyby naftowe i rafinerie znalazłyby się w prywatnych rękach - a wiadomo, że własność prywatna to podstawa dobrobytu; inna sprawa, że właścicielami byliby przedstawiciele aparatu baasistowskiego. Nie powinno to jednak budzić większych protestów, gdyż przy pomocy mediów przekona się ludność, że owi baasiści najlepiej się do tego nadają, gdyż jako jedyni mają doświadczenie w zarządzaniu.

Nie jest prawdą, jak pisze publicysta „Financial Times”, że w Polsce „antykomuniści prawie z niczego zbudowali siły bezpieczeństwa”. Wariant „opcji zerowej” został odrzucony już na początku tworzenia UOP - i to wcale nie na gruzach, lecz na bazie SB. Zastosowanie polskiego scenariusza w Iraku oznaczałoby powrót do łask starych funkcjonariuszy bezpieki. Media już zadbałyby o to, by przedstawić ich jako niezastąpionych fachowców. Każda próba debaasizacji byłaby zresztą przedstawiana jako polowanie na czarownice i seans nienawiści.

Polscy telewidzowie zapamiętali zapewne z relacji z ostatniej wojny postać irackiego ministra propagandy, który występując publicznie opowiadał o dotkliwych stratach zadawanych najeźdźcom i zagrzewał rodaków do świętej wojny. Wydawać by się mogło, że jest to osoba zbyt skompromitowana, aby odegrać jeszcze w Iraku jakąkolwiek rolę. Ale od czego w końcu jest polskie doświadczenie? Wystarczy, że minister założy skandalizujące pismo, że kilku dysydentów napije się z nim wódki, a za kilka lat objawi się irackiej publiczności jako autorytet moralny.

Polacy pomogliby też Irakijczykom nie popełniać błędów, które przyczyniły się do ich klęsk w przeszłości. Dowiadujemy się bowiem, że tak szybkie zwycięstwo wojsk sprzymierzonych było możliwe dzięki rozbudowanej w Iraku sieci wielopasmowych, nowoczesnych autostrad. To po nich błyskawicznie przemierzały kraj amerykańskie i brytyjskie czołgi. Osiągnięcia III RP mogą tylko wzbudzić zazdrość Irakijczyków - u nas przez ostatnie 14 lat nie powstały autostrady, dzięki czemu nie byłby możliwy pancerny Blitzkrieg.

Russkaja put

Tak jak „Financial Times” uważa, że Irakijczykom przyda się polskie doświadczenie, tak rząd w Warszawie uważa, że Polakom w zarządzanej przez nich strefie okupacyjnej w Iraku przyda się doświadczenie rosyjskie. Polskie władze poprosiły już o pomoc doradców rosyjskich. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec przedstawił ich jako fachowców w swojej dziedzinie, których wiedza może okazać się dla Polaków cenna.

Gdyby Polacy zechcieli wykorzystać rosyjskie doświadczenie z Afganistanu i Czeczenii w swojej strefie okupacyjnej, musieliby stworzyć komanda śmierci, które pod pretekstem walki z terrorystami prowadziłyby wojnę z ludnością cywilną. Należałoby wymordować (trzymając się przykładu Czeczenii i zachowując odpowiednie proporcje ludnościowe) kilkaset tysięcy Irakijczyków, głównie mężczyzn w wieku poborowym, ale także starców, kobiet i dzieci. Do zadania tego trzeba byłoby wciągnąć zresztą inne rodzaje wojsk, np. lotnictwo i artylerię, które powinny obrócić w zgliszcza nie tylko wsie i miasteczka, lecz również kilka większych miast w Iraku, tak jak z powierzchni ziemi starta została czeczeńska stolica Grozny.

Umiejętne wykorzystanie rosyjskiego doświadczenia spowodowałoby jednak, że polityka ludobójstwa nie wywołałaby powszechnego oburzenia na świecie. Eksterminacja Czeczenii dokonuje się bowiem przy milczeniu międzynarodowej opinii publicznej. Prezydent Putin nie jest wcale traktowany jako zbrodniarz, którego miejsce jest w Hadze, w celi obok Slobodana Miloszevicia, lecz jako mąż stanu witany z wielką fetą w europejskich stolicach.

Wyjątkowe jest również rosyjskie doświadczenie demokracji w Czeczenii, a mianowicie bezpośrednie odwołanie się do woli narodu, czyli skorzystanie z najbardziej demokratycznego mechanizmu decyzyjnego, jakim jest referendum. Losy zorganizowanego ostatnio w Czeczenii referendum rozstrzygnęły się dzięki głosom stacjonujących w tej niepokornej republice żołnierzy rosyjskich, którzy - według czeczeńskich danych - poszli do urn tłumniej niż lokalna ludność. Gdyby to nowatorskie przedsięwzięcie zastosować w polskiej strefie okupacyjnej, to w referendum, podczas którego jedynym kandydatem na gubernatora irackiej prowincji będzie Marek Belka, głosować powinni jedynie polscy żołnierze.

American way

Nie życzmy tak źle Irakijczykom i miejmy nadzieję, że „Financial Times” się myli. Irakowi nie jest wcale potrzebne polskie doświadczenie transformacji ustrojowej. Gdyby tak było, to zamiast żołnierzy wysłalibyśmy do tego kraju Leszka Balcerowicza, Bronisława Geremka, Adama Michnika i innych. Co prawda, pojawiają się głosy złośliwców, którzy chcieliby wysłać do Bagdadu Leszka Millera, Grzegorza Kołodkę czy Marka Pola, gdyż dzięki temu Polsce ubyłoby trochę problemów, ale - powtórzmy - nie życzmy źle Irakijczykom: im tych problemów by przybyło.

Irakowi ani polskim administratorom strefy okupacyjnej nie jest też przydatne rosyjskie doświadczenie. Jeśli celem misji stabilizacyjnej w Iraku ma być zabezpieczenie spokoju i stworzenie warunków, by mogły się wyłonić demokratyczne władze, to trudno korzystać z doświadczenia kraju, który nigdy niemal nie zaznał demokracji, i który w okupowanych przez siebie miejscach nadal ucieka się do polityki ludobójstwa.

Do tej pory najskuteczniejsze w tego rodzaju przypadkach było doświadczenie amerykańskie. To właśnie dzięki Amerykanom okupowane przez nich Niemcy i Japonia mogły podnieść się ze zniszczeń wojennych i osiągnąć wysoki stopień zamożności. Dzisiaj oczywiście sytuacja jest inna niż po II wojnie światowej. Wiele zależeć będzie od woli i determinacji Waszyngtonu, ale bardzo ważne mogą okazać się również czynniki kulturowe. Irak to jednak nie to samo, co Niemcy czy Japonia - inny jest tam potencjał edukacyjny, stosunek do pracy czy do kapitału. Istotny jest też kontekst międzynarodowy - na całym globie, a zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, silne są dziś tendencje antyamerykańskie. Świat arabsko-islamski to w pewnym sensie system naczyń połączonych, dlatego też niemożliwe będzie na dłuższą metę osiągnięcie stabilizacji w Iraku bez pokojowego rozwiązania konfliktu palestyńsko-izraelskiego.

Powtórzmy: do Iraku jadą głównie polscy żołnierze, a nie politycy. Nasi żołnierze wiele razy sprawdzili się już w misjach pokojowych na Bałkanach i na Bliskim Wschodzie. Sprawdzili się - w odróżnieniu od naszych polityków.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama