Głos w dyskusji na temat wolności wyrażania myśli w Internecie
Toczy się aktualnie dyskusja na temat wolności wyrażania myśli w Internecie. Jestem za tym, by ta przestrzeń była jak największa. Przerabialiśmy już temat cenzury - nikt nie chce jej powrotu. Pozostaje jednak pytania: jak mądrze korzystać z tej wolności?
Nie tak dawno Polskę obiegła tragiczna informacja o warszawskim policjancie, który został śmiertelnie raniony nożem. Zwrócił uwagę chuliganom demolującym wiatę przystanku, a potem rzucającym koszem na śmieci w szybę tramwajową. Zatrzymany napastnik miał pół promila alkoholu we krwi. Mężczyzna już wcześniej był też notowany przez policję.
W komentarzach, jakie pojawiły się po tym tragicznym wydarzeniu, powtarzała się dramatyczna refleksja: sytuację widziało wielu ludzi - nie zareagował nikt! Nie chodziło o to, by rzucić się na napastnika, pomóc go obezwładnić - trudno jest równać się pod względem siły z dorosłym, rozwścieczonym bandytą. Ale byli tam też mężczyźni, motorniczy tramwaju, przechodnie. Wystarczyłby krzyk, wołanie o pomoc, pozbawienie napastników anonimowości - prawdopodobnie by uciekli.
Znamy wszyscy stadionowe obrazki: kibole zakładający kominiarki na głowy, owinięci szczelnie szalikami, wyrywają ogrodzenia, demolują fotele, okładają się nawzajem bejsbolami, „fakują” policji. Są nierozpoznawalni. Tak zamaskowani nie mają koloru włosów, oczu, rysów twarzy. Są nikim, a zarazem stanowią siłę, przed którą większość z nas ustępuje. Stają się złowrogą, destrukcyjną masą, którą można ujarzmić tylko przemocą.
Jak dowodzą badania, wielu zamaskowanych kiboli to tzw. porządni ludzie: menadżerowie, handlowcy, studenci. Kaptur na oczach zamienia ich w demony. Zakładają go po to, aby się wyluzować, wyrzucić z siebie frustrację, rozładować gromadzone przez cały tydzień emocje. Tak naprawdę boją się życia, problemów, siebie samych. Uciekają od nich. Im więcej kryją w sobie tchórzostwa, kompleksów, tym w bezosobowej masie stają się bardziej okrutni, bezwzględni i niebezpieczni.
Kolejna przestrzeń, gdzie triumfuje anonimowość, to Internet. Sprzyja jej ukrywanie się użytkowników portali, platform dyskusyjnych za nickami, pseudonimami. Dozwolone są wszelkie bluzgi, kłamstwa, oszczerstwa. Można się stroić w upiorne kostiumy, zakrywające wszelkie frustracje, bunt i pustkę. Popularne są fora internetowe, na których nie trzeba się rejestrować, podawać imienia. Wystarczy wejść „z ulicy” i dowalić wedle uznania „pisiorom”, czarnym, starym i młodym, rządzącym i rządzonym. Tu nie ma świętości, tabu, zasad. Nie istnieje coś takiego jak odpowiedzialność za prawdę - pierwszoplanowe są emocje. Nie ściga się za impertynencje, wyzwiska, kłamstwa. Można je wypowiadać do woli.
Anonimowość niczym całun spowija odpowiedzialność. Za taką samą publiczną wypowiedź groziłby sąd - teoretycznie w „realu” można znaleźć jej autora przez identyfikację IP, ale mało kto się na to porywa. W „wirtualu” panuje bezkarność „ludzi bez twarzy”. Tu wszystko im wolno. Na czacie zakompleksiony młodzieniec zamienia się w macho, nieśmiała kobieta swobodnie rozmawia z przygodnym mężczyzną o swoich fantazjach seksualnych, obleśny facet udaje nastolatka i umawia się na spotkanie z poznaną w sieci gimnazjalistką. Kłamstwo jest dozwolone, maska tolerowana, liczą się emocje i pozy. Któryś z uczestników forum tłumaczył, że anonimowość pomaga mu zachować bezstronność. Pozbawienie czytelnika informacji o tym, kim jest w „realu”, tworzy dystans konieczny do obiektywnego odbioru treści. Być może. Nie sądzę jednak, by ogół uczestników forum kierował się takimi przesłankami. Przypuszczam, że przytłaczająca większość piszących, kreujących się na gwiazdy i macho, stając oko w oko z rozmówcą, nie wypowiedziałoby tych słów. Bo wtedy trzeba byłoby pokazać swoją twarz, zdradzić imię, uzasadnić argumenty - o ile one w ogóle istnieją, udowodnić, że oprócz emocji jest jeszcze coś takiego, jak prawda, obnażyć swoje prawdziwe intencje.
Ktoś powiedział, że jest to cena za wolność, którą przychodzi nam płacić. Racja. To też margines (na szczęście - tylko margines!) niezaprzeczalnie ogromnej kulturotwórczej roli, jaką Internet pełni we współczesnym świecie. Informacje w nim publikowane docierają tam, gdzie do tej pory było to niemożliwe - sieć oddziałuje na ludzi w skali nieporównywalnej z czymkolwiek dotąd. Spaja i cementuje społeczeństwa, rozkodowuje mechanizmy kłamstwa, daje prawo do głosu jednostkom i grupom, które do tej pory były skazane na niemotę. Jest współczesną agorą. Wiele razy Jan Paweł II zwracał uwagę, że w wolności nie chodzi o to, by być wolnym „od” czegoś. To jest dopiero połowa sukcesu. Można zrzucić z siebie jarzmo niewoli i dalej nosić w sobie (w swojej mentalności) kajdany. Prawdziwa wolność to zwrócenie się ku dobru, budowanie na prawdzie i szacunku wobec drugiego człowieka.
Zaskakuje łatwość, z jaką ludzie wyrzekają się swojej indywidualności. W Biblii imię było nie tylko konwencjonalnym sposobem identyfikacji osoby, lecz określało rolę, jaką ona odgrywała w społeczności, w świecie. Często związane było z podejmowaną misją. Obrzęd nadania imienia w judaizmie, ale też w chrześcijaństwie, jest bardzo uroczysty. Niezrozumiałe, jak gładko bywa ono potem zamieniane na nick, twarz zakrywana przez kaptur, a osoba roztapiająca się w anonimowej masie...
Generalnie nikt zdrowo myślący nie powinien przejmować się komentarzami wziętymi z forum Onetu, Interii czy „Tygodnika Siedleckiego”. Ktoś, kto boi się ujawnić swoją twarz, chowa się za pseudonimem, nie jest wiarygodnym partnerem dialogu. Niewielka jest siła rażenia takiego słowa. Ale to tylko teoria. Wyżej wspomniane morderstwo policjanta, bezkarność napastników i strach świadków bojących się ich zdemaskować, pokazują, że anonimowość zabija ducha, jest destrukcyjna, ponieważ zatraca się w niej odpowiedzialność. Gubi się osobowy charakter człowieka. Już komunizm chciał z nas zrobić bandę matołów, którzy będą słuchać partii, chodzić na wiece i sławić przyjaźń polsko-radziecką. Dziś mechanizm ten odżywa w nowych odsłonach. Masą, dającą się ogarnąć statystycznie, ale ugniecioną i włożoną w określone, wcześniej zaplanowane formy łatwo jest sterować. Spece od PR bardzo wnikliwie analizują nastroje społeczne - wiedzą, kiedy trzeba nieco „spuścić powietrza”, osłabić napiętą sytuację, organizując medialne igrzyska. Podrzucają agencjom informację, o której wiadomo, że zelektryzuje społeczeństwo (są takie pewniaki), ewentualnie wypuszczają harcownika, który skupia uwagę tłumu na sobie. Nic to nowego. Podobną zasadę wyznawali już rzymscy cesarze i z powodzeniem ją stosowali.
Dlaczego młodzi ludzie nie chcą być zidentyfikowani?
Anonimowość pozwala na zatracenie indywidualnej tożsamości. Bycie nierozpoznanym przez innych sprawia, że czujemy się mniej odpowiedzialni za skutki własnych czynów. Powoduje, że zatracamy się w tłumie, ale też identyfikujemy się z nim. Łatwiej jest wtedy zepchnąć odpowiedzialność z swoje błędy i niepowodzenia na innych, na warunki zewnętrzne (to nie moja wina, że ukradłem, że pobiłem, że kogoś skrzywdziłem - tak mnie wychowano, to rodzina, społeczeństwo, szkoła, Kościół są winni). Anonimowość uwalnia od ciężaru samodzielnego myślenia oraz życia zgodnego z normami etycznymi. Identyfikując się z tłumem, usprawiedliwiamy swoje słabości i zachowujemy się nie tak, jak podpowiada nam sumienie, ale tak, jak postępuje większość. Taka anonimowość jest ucieczką od dojrzałości.
Skąd się bierze zapotrzebowanie na anonimowość?
Dojrzałość i odpowiedzialność wymagają odwagi. Łatwiej jest być anonimowym i płynąć z prądem, niż wymagać od siebie i kształtować swoją tożsamość. Z drugiej strony, paradoksalnie wraz ze wzrostem anonimowości, pojawia się zapotrzebowanie na indywidualność. Wyraża się to w silnym dążeniu jednostki, aby „być sobą”. Jednak, aby „być sobą”, trzeba wcześniej „być kimś”. I tu koło się zamyka, ponieważ anonimowość sprawia, że czujemy się jednym z wielu, przeciętnym, nijakim.
Dziś ludzie w blokach, na klatkach schodowych nie znają się - nie czują potrzeby zapraszania kogokolwiek do swojej prywatności. Czym to jest spowodowane?
Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele, ale główny wpływ na wzrost anonimowości ma zmiana sposobu życia ludzi oraz szybki rozwój techniki, a zwłaszcza Internetu. W społeczeństwie konsumpcyjnym (w jakim żyjemy) ludzie częściej realizują postawę „mieć” niż „być”. Dlatego, mówiąc językiem biznesu, inwestują bardziej w rzeczy materialne niż w budowanie relacji z drugim człowiekiem. Potwierdzają to badania psychologów społecznych, z których wynika, że im większe miasto, tym relacje z sąsiadami są słabsze, im większy tłum, tym człowiek czuje się bardziej wyobcowany, zaś im większa grupa osób, tym mniejsze mamy szanse na otrzymanie pomocy w sytuacji zagrożenia życia.
Szybki rozwój techniki również znacząco wpłynął na sposób życia i komunikowania się ludzi. Pozornie Internet czy telefony komórkowe zbliżają nas do siebie, w tym sensie, że ułatwiają kontakty, ale z drugiej strony kontakty te stają się coraz bardziej anonimowe. Zanika ich osobowy wymiar - nie ma rozmowy, dialogu, wspólnie spędzanego czasu, a jest jedynie wymiana komunikatów.
opr. aw/aw