Ideologia zagraża dzieciom. O ofensywie ideologii gender, mającej na celu urzędową deprawację już dzieci w przedszkolach
Opowieść o księciu, który zakochał się... w księciu? Bajka o panu Kopciuszku? Przebieranki, zabawki bez wyraźnych cech płciowych? Zakaz używania słów „mama” i „tata”? Proszę bardzo. Tego uczą się już maluchy w przedszkolach. Także w Polsce.
Sukces ideologii gender budowany jest na naszej nieświadomości. Choć słowo bywa odmieniane przez wszystkie przypadki w mediach, tak naprawdę niewielu Polaków wie, o co chodzi. Owa niewiedza jest świadomie podtrzymywana, ponieważ sprzyja wprowadzaniu rewolucji kulturowej zakładającej m.in. redefinicję zasad, na których opiera się cała nowożytna cywilizacja.
Czym jest gender? Nie jest walką o równouprawnienie mężczyzn i kobiet. Zakłada, iż natura, wyznaczając poprzez cechy płciowe odpowiednie role, myli się. „Taki podział uznano za szkodliwy i stereotypowy - pisze Marzen Nykiel - a płeć biologiczną zastępuje się płcią kulturową, która przybierać może nieograniczoną liczbę wariantów”. Innymi słowy: nie rodzimy się kobietą czy mężczyzną, lecz kimś, kto zostanie dopiero ukształtowany przez społeczeństwo. Płeć jest zatem wytworem kultury, a nie natury! To raczej kwestia umowy społecznej. Jeśli mężczyzna chce pełnić rolę kobiety, nie ma najmniejszego problemu. I odwrotnie. Wszystko zależy od wolnego wyboru człowieka, dlatego odpowiednio wcześnie trzeba go zacząć edukować. Zachowania homoseksualne są przedstawiane jako naturalne i typowe. Nie ma mamy i taty. Oczywiście jakiekolwiek próby zwracania uwagi na absurdalność założeń gender są definiowane jako „mowa nienawiści”.
Środowiska sprzyjające gender tłumaczą, iż nie jest to ideologia. „Chcemy zaprotestować przeciwko przekłamaniom głoszonym w imię politycznych celów, opartych na konfliktowaniu społeczeństwa i poszukiwaniu „wroga” - napisała Magdalena Środa w imieniu Kongresu Kobiet. - Gender nie jest ideologią - jest kategorią naukową, pozwalającą lepiej poznać społeczeństwo, kulturę i ludzką tożsamość. Wiedza oparta na studiach gender jest wykorzystywana m.in. dla zrozumienia nierówności społecznych i przeciwdziałania im. Gender to nauka o tym, co i jak „robi” kultura z płcią biologiczną. Jak powstają, jak funkcjonują i jak ograniczają nas wzorce kulturowe związane z płcią. Studiując gender, studiujemy w istocie kulturowe uwarunkowania i znaczenia ról przypisanych kobietom i mężczyznom. Studia gender stanowią uznany i dobrze rozwijający się dział wiedzy o człowieku i społeczeństwie. Traktować je jako „ideologię”, to nie rozumieć naukowego charakteru psychologii, socjologii czy kulturoznawstwa z badaniami gender bezpośrednio związanymi” - dodaje autorka manifestu Kongresu Kobiet.
Czy tak jest naprawdę?
Panie z Kongresu Kobiet naginają prawdę, bo trudno je posądzić o brak elementarnej wiedzy. Strategia polityczna GM (Gender Mainstreaming) została zaprogramowana już w 1985 r. podczas Światowej Konferencji ONZ w Nairobi. W 1994 r. GM został wprowadzony w Szwecji, zaś w 1985 r. na światowej Konferencji ONZ przyjęto zasadę jako wiodącą w ONZ. W dokumencie podpisanym przez 189 państw uznano „sprawiedliwość płciową” za podstawowy element demokracji! Pojawiła się niedługo w polityce zatrudnienia UE. Wszelkie działania na rzecz gender są hojnie sponsorowane przez agendy ONZ, UE, jak też fundację Rockefellera, Forda czy Billa Gatesa.
Skoro są to „tylko” badania naukowe, jak twierdzi pani prof. Środa, dlaczego rozwiązania genderowe w wielu krajach trafiają do ustawodawstwa? Dlaczego na rodziców odmawiających udziału dzieci w programach szkolnych zbudowanych na powyższych zasadach nakłada się wysokie grzywny? Dlaczego w Anglii zamknięto wszystkie ośrodki adopcyjne (chrześcijańskie), które odmawiały adopcji homoseksualistom? Dlaczego we Francji szykanuje się merów i innych urzędników państwowych, którzy udzielanie małżeństw parom jednopłciowym uważają za sprzeczne z sumieniem? Itd.
Ideologiczne tsunami zbliża się błyskawicznie do polskiego ustawodawstwa i polskich szkół. Warto poświęcić kilka uwag programowi „Równościowe przedszkole. Jak uczynić wychowanie przedszkolne wrażliwym na płeć” autorstwa Anny Dzierzgowskiej, Joanny Piotrowskiej i Ewy Rutkowskiej. To forpoczta zmian, które gdzie indziej stały się już normą.
źródło: photogenica
Jest to sześćdziesięciostronicowy dokument, współfinansowany przez UE w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego, opatrzony logo Fundacji Edukacji Przedszkolnej oraz programu Kapitał Ludzki. Fundacja Edukacji Przedszkolnej wdrażająca program otrzymała na to 1,4 mln zł w ramach Narodowej Strategii Spójności. Program realizuje obecnie 86 przedszkoli w Polsce - często bez zgody i wiedzy rodziców (złamanie konstytucji)! We wstępie autorki zwróciły uwagę „na szkodliwość powielania stereotypów płciowych w edukacji przedszkolnej”. Opracowanie zawiera wskazówki dla nauczycielek przedszkolnych, jak w swych działaniach edukacyjnych je przełamywać. Ideałem jest sytuacja, aby dzieci w przedszkolu mogły mieć takie możliwości i wolność, jak dzieci z wierszyka: „Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie. Czy jestem dziewczynką, czy jestem chłopakiem, mogę być pilotką, mogę być strażakiem. Czy jestem chłopakiem, czy jestem dziewczynką, bawię się lalkami i olbrzymią piłką. Bawię się, z kim chcę, robię to, co chcę, płeć nie ogranicza mnie”!
„Anna Dzierzgowska, Joanna Piotrowska, Ewa Rutkowska, znane aktywistki Feminoteki zwracają uwagę, iż stereotypy kulturowe zagrażają prawidłowemu rozwojowi dzieci” - pisze M. Nykiel na portalu wpolityce.pl. Co więc należy zrobić? W pierwszej kolejności wziąć na warsztat bajki i baśnie, które są nienowoczesne. Jak? Np. zamieniać bohaterom imiona, Kopciuszkiem nazywając na przykład Księcia, a Księciem Kopciuszka („Opowieść o Panu Kopciuszku”). Są też ćwiczenia z przebierankami. Jeden ze scenariuszy zajęć zawiera np. Gender Quiz, zorientowany m.in. na „zdobycie wiedzy, iż gender zmienia się w zależności od czasu i kultury”. Są też propozycje zbaw: „trzy lub cztery osoby opuszczają z nauczycielką pomieszczenie. Zanim powrócą, mają podjąć decyzję, czy wracają jako chłopcy czy dziewczęta. Pozostałe dzieci mają - po ich zachowaniu, ruchach - odgadnąć płeć”. Nauczyciel zobowiązany jest do przeprowadzenia rozmowy z dziećmi, podczas której ma za zadanie wyjaśnić, iż nie ma problemu z noszeniem np. sukienek przez mężczyzn. Program zaleca też przybliżanie maluchom historii ruchów emancypacyjnych, opowieść o czasach, gdy kobiety były kulturowo ubezwłasnowolnione. Co z tego zrozumieją maluchy? Pewnie niewiele. Ale ziarno zostało rzucone.
Wedle zamierzeń autorek programu ideałem szkoły jest przestrzeń, gdzie nie ma podziału na „kolegów” i „koleżanki”, zaś słów „ona” lub „on” nie używa się wcale. Wszystko jest bezpłciowe. W książeczkach nie występują heteroseksualni rodzice (co najwyżej partnerzy), lecz osoby samotne i pary homoseksualne. Nie ma „mamy” ani „taty”. Nawet lalki nie mają płci. W programie znajdziemy np. krytykę zabawkowych „kącików tematycznych”, w których z jednej strony znajdują się zabawki „chłopięce” (np. samochody), z drugiej „dziewczyńskie” (lalki, garnki). Autorki proponują dwa rozwiązania: albo wymieszanie ze sobą zabawek, albo „drogę szwedzką”, czyli usunięcie zabawek, które: kulturowo jednoznacznie przypisane są jednej z płci, zastępując je mającymi charakter neutralny.
Oczywiście wybór programu nie jest obowiązkowy. Ale... mile widziany. Sytuacja jest tym bardziej dziwna, że - jak napisała rzecznik prasowa MEN Paulina Klimek w odpowiedzi na pytania serwisu Gosc.pl: - „Zatwierdzeniu do użytku szkolnego przez Ministra Edukacji Narodowej podlegają wyłącznie podręczniki dopuszczone na podstawie pozytywnych opinii rzeczoznawców. Projekt, o którym mowa, nie mógł być zatem zatwierdzany przez MEN, nie jest także realizowany jako efekt konkursów ogłaszanych przez MEN i współfinansowanych ze środków unijnych”.
Skąd więc takie „ciśnienie” kuratoriów i przepytywanie dyrektorów szkół?
MEN zwraca uwagę także na to, iż „decyzja o udziale przedszkoli i szkół w różnego rodzaju projektach edukacyjnych, w tym współfinansowanych ze środków UE, należy wyłącznie do dyrektora placówki, który kieruje jej działalnością i sprawuje nadzór pedagogiczny, oraz rady rodziców, określającej swoje oczekiwania wobec placówki. W kompetencji rady rodziców leży m.in. uchwalanie w porozumieniu z radą pedagogiczną programu wychowawczego szkoły, obejmującego wszystkie treści i działania o charakterze wychowawczym skierowane do uczniów. Prawo oświatowe zagwarantowało także wpływ rodziców na politykę oświatową realizowaną w szkołach, poprzez swoich reprezentantów w organizacjach rodziców. Natomiast nadzór pedagogiczny nad placówkami oświatowymi pełni kurator oświaty. Jeżeli rodzice mają zastrzeżenia dotyczące pracy placówki i realizacji projektów, powinni zwrócić się do kuratorium oświaty”.
Warto więc zwracać uwagę na to, jakie programy realizują nauczyciele w przedszkolach i szkołach. I natychmiast reagować, jeśli stwierdzimy, że są groźne dla naszych dzieci. Ideologiczne tsunami napiera z wielką siłą. Czy da się je powstrzymać? To zależy od wszystkich.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 44/2013
opr. ab/ab