Niemożliwe nie istnieje!

W ciągu jednej doby zebrał 500 tys. zł! Siła ludzkiej empatii i mediów społecznościowych jest ogromna!

W ciągu jednej doby zebrał 500 tys. zł! Wszystko dzięki ludziom, którzy - tak jak on - uważają, że niemożliwe nie istnieje.

Dla Łukasza Glinko była to ostatnia szansa. Po trzech latach walki z białaczką choroba wróciła. I to ze zdwojoną siłą oraz brakiem nadziei na wyleczenie. Ale Łukasz nie poddaje się. By pokonać ostrą i nawracającą białaczkę limfoblatyczną, jedynym ratunkiem jest terapia, która kosztuje 500 tys. zł. Łukasz nie spodziewał się, że zbierze tak ogromną kwotę przez jeden dzień.

Niemożliwe nie istnieje!

Ja? Niemożliwe!

Ze zdjęć, które zamieścił na facebookowym profilu zbiórki, spogląda młody, przystojny i uśmiechnięty chłopak. Jedna z fotek szczególnie chwyta za serce - żołnierz w mundurze przytulający pięknego ogiera. To w gimnazjum zaczął jeździć konno i zainteresował się kawalerią. Stąd decyzja o związaniu życia z zawodową armią. Łukasz jest również wolontariuszem DKMS. Na pytanie, czy kiedykolwiek pomyślał, że on też mógłby potrzebować kiedyś takiej pomocy, odpowiada, że nigdy. - Nawet w najczarniejszych scenariuszach nie było takiego - przyznaje. - Nigdy nie chorowałem, brałem udział w różnych zawodach, oddawałem krew honorowo, a idąc do wojska, przeszedłem dokładne badania. Nie miałem żadnych podstaw, żeby cokolwiek podejrzewać - dodaje.

Jak dowiedział się o chorobie? Przez przypadek. - Chciałem oddać krew - wspomina. - Jednak po wstępnym badaniu lekarz powiedział, że nic z tego, ponieważ mam za niski poziom hemoglobiny. Uspokoił też, że to może być efekt zmęczenia lub braku witamin. Następnego dnia rano poszedłem do przychodni na badania. Po południu otrzymałem telefon, żeby natychmiast zgłosić się do przychodni. Byłem w szoku. Pani doktor poprosiła mnie do osobnego pokoju i zaczęła rozmowę... Okazało się, że moje wyniki są bardzo słabe i podejrzewają białaczkę. Dostałem skierowanie do szpitala. Wtedy do mnie dotarło, że to poważna sprawa...

Złe wieści

Łukasz zadzwonił do mamy, która próbowała go uspokoić, że przecież jeszcze nic dokładnie nie wiadomo. Nikt nie chciał wierzyć, że młody, zdrowy chłopak nagle zachorował na poważną chorobę. Trafił do szpitala na Banacha, gdzie diagnoza potwierdziła się - białaczka limfoblastyczna. Natychmiast rozpoczęto leczenie. To był rok 2012 r. Łukasz był przekonany, że po chemioterapii wszystko się zakończy. - Moje pierwsze leczenie trwało osiem miesięcy. Wszystko wskazywało na to, że choroba została pokonana - wspomina pierwszy bój.

Jednak ona powróciła. Potem był kolejny cykl chemii, przeszczep szpiku. - Po przeszczepie myślałem, że choroba nie wróci. Niestety... Po pięciu miesiącach od przeszczepu dowiedziałem się, że nastąpiła wznowa choroby, a do tego moja białaczka jest odporna na chemię - dodaje. Okazało się, że żadna chemia nie będzie w stanie zabić wszystkich komórek nowotworowych. Lekarze zaproponowali leczenie: silne chemie i przeszczepy szpiku. - Gdy pytałem o szansę wyleczenia, powiedzieli, że jest niewielka - przyznaje.

Może jednak...

Łukasz sam zaczął szukać informacji na temat leczenia. - Koleżanka powiedziała mi o terapii przeciwciałami blinatumomab, która pomogła małej dziewczynce. Sprawdziłem to, kontaktowałem się z zagranicznymi klinikami. Wiedziałem, że w Polsce ta metoda nie jest stosowana, dlatego brałem pod uwagę możliwość leczenie za granicą - wspomina.

Metoda ta polega na niszczeniu komórek nowotworowych bezpośrednio poprzez wiązanie się z nimi, a także na stymulacji naturalnych komórek układu odpornościowego, jakimi są limfocyty T. Terapia daje duże szanse, ale... Szpital nie mógł zakupić leku, bo choć jest on zarejestrowany w Polsce, NFZ go nie refunduje. Lekarze ze szpitala na Banacha zgodzili się na podanie go w Polsce, o ile Łukasz sam go kupi. Kosztorys zwalił go z nóg: pół miliona złotych...

Kto, jak nie my?

Lekarze powiedzieli, że jeśli zgromadzi potrzebną sumę w ciągu dwóch tygodni, będzie dobrze. Razem z Dominiką, swoją dziewczyną, i przyjaciółką Martą zaczęli myśleć nad planem. - Od razu postanowiliśmy założyć konto w fundacji Się Pomaga - mówi Dominka. - Ich formuła, czyli pasek pokazujący, ile pozostało pieniędzy do uzbierania, ale też czasu do końca, bardzo nam się podobała. Do tego każdy mógł od razu - poprzez stronę - wpłacić środki, a także zamieścić komentarz - tłumaczy i dodaje, że od razu powiadomili wszystkich swoich znajomych o akcji. Ci powiadamiali kolejnych i tak ruszyła lawina. - Wiedzieliśmy, że to da nam duże szanse, ale na pewno nie na zebranie całości - zauważają Dominika i Łukasz. Podkreślają, jak bardzo pomógł im pozytywny przekaz całej akcji. - Chcieliśmy pokazać, że choć jest się poważnie chorym, żyje się przecież dalej, świat się nie kończy - tłumaczy Dominika, która wie, co mówi, bo sama walczyła z białaczką.

W planach mieli też nagłośnienie akcji za pomocą mediów, telewizji. Okazało się, że nie trzeba. Wszystko dzięki dobrowolnym wpłatom od zwykłych ludzi: rodziny, przyjaciół, kolegów i zupełnie obcych osób.

Ziarnko do ziarnka

Nikt, a już na pewno Łukasz, nie spodziewał się, że w takim tempie uda się uzbierać tak ogromną sumę. Kwota na koncie rosła błyskawicznie. Datki były przeróżne - od jednej złotówki do nawet kilku tysięcy złotych. Przy okazji darczyńcy mieli okazję, by wyrazić swoje wsparcie i zapewnić o modlitwie. „Patrioci patriotom, ku chwale ojczyzny!”,„Polacy są dumni z takich ludzi jak Ty”, „Nie bój się, tylko wierz”, „Walcz do końca, wojowniku!”, „Trzymam kciuki. Uda się!”, „Głowa do góry. Będziesz zdrowy”, „Nie jesteś sam w tej chorobie. Wspiera cię ogrom znajomych i przyjaciół”, „Trzymaj się drogi kolego! Wszyscy patrioci są z Tobą i Tobie pomogą”. Wiele wpisów ze strony, poprzez którą zbierane były środki na leczenie, pokazuje, że Łukasz miał dużo szczęścia, bo zbiórka odbywała się 11 listopada. Patriotyczny wydźwięk tego dnia i poczucie narodowej jedności przyniosło wymierny efekt w postaci wsparcia chorego żołnierza. Bo komu, jak nie młodemu polskiemu żołnierzowi pomóc w takim dniu? To także ogromne wsparcie rodziny, przyjaciół i znajomych, którzy nie pozostali obojętni na jego los. Blisko 38 tys. osób wpłaciło kwotę ponad 673 tys. zł! I to w niecałe dwa dni. Zebrane środki pozwolą nie tylko pokryć koszt leku, ale wystarczą również na dalsze leczenie.

Dziękuję wszystkim za szansę!

3 grudnia Łukasz rozpoczął przyjmowanie przeciwciał. Terapia potrwa 28 dni. - Choroba pokazała mi życie z innej strony - przyznaje, dodając, że warto cieszyć się z drobiazgów, z każdej chwili - i wykorzystywać je jak najlepiej. - Nauczyła też mnie dużo cierpliwości i woli walki - dodaje. Jednak najbardziej jest wdzięczny za to, że było mu dane odczuć na własnej skórze ludzką solidarność i miłość bliźniego. - Chciałem z całego serca podziękować wszystkim, którzy mnie wsparli - podkreśla, dodając, że największe podziękowania należą się jego mamie, a także Dominice i Marcie, które zorganizowały całą akcję i ją nagłośniły. - To niesamowite, ile ciepła i dobra otrzymałem od osób, których nie znam. Dzięki nim mam szansę na ostateczne rozprawienie się z tą chorobą i bardzo za to dziękuję!

Monika Grudzińska
Echo Katolickie 51/2015

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama