Artykuł z tygodnika Echo katolickie 34 (738)
Jakoś tak jest na tym świecie, że nie wszyscy dostajemy po równo. Podczas gdy jedne kobiety wszelkimi sposobami chronią się przed ciążą, inne rozpaczają po kolejnej nieudanej próbie zostania matką. Przeżywają dramat, który niejednokrotnie prowadzi nawet do rozpadu małżeństwa.
W sukurs przychodzi im współczesna medycyna. Tam, gdzie nie może natura, pomoże system in vitro. W Polsce problem z poczęciem dziecka ma około 15% par w wieku rozrodczym, czyli prawie 2,4 mln Polaków. Co roku podejmuje się w naszym kraju od 3 do 4 tysięcy prób zapłodnienia pozaustrojowego. Skuteczność tych starań wynosi 34%, co oznacza, że rodzi się około 1500 dzieci z probówki rocznie.
Jak widać, metoda in vitro ma wielu zwolenników, a teraz także konkurencję - matki zastępcze. W Stanach Zjednoczonych, od połowy lat 70., urodziło się już z nich około 22 tysiące dzieci.
W Polsce na pomysł wynajęcia brzucha pierwsza wpadła Elżbieta Szymańska. Pozostająca bez wykształcenia kobieta nie mogła znaleźć pracy, pomyślała więc o sposobie podreperowania rodzinnego budżetu. Publicznie ogłosiła gotowość urodzenia obcego jej genetycznie dziecka i oddania go umówionej wcześniej parze. I to był strzał w dziesiątkę. Pani Szymańska mogła przebierać w ofertach. A kiedy spostrzegła, że w Internecie pełno jest propozycji zarówno wynajęcia swojego brzucha, jak i zapłaty za usługę, założyła w Piasecznie firmę pośrednictwa surogatek. Zaszczytna idea głosiła, że robi to wyłącznie ze względów humanitarnych, w imię niesienia pomocy spragnionym potomstwa matkom. Dziś firma „Elizabeth” za darmo nie udziela nawet informacji. A interes ma się znakomicie. Miesięcznie zwraca się do firmy o pomoc kilkanaście bezpłodnych par. Kiedy już z katalogu wybiorą matkę zastępczą, ruszy dalszy proceder. Para podpisuje z pośredniczką umowę i płaci pierwszą ratę (kilka tysięcy złotych). Potem wizyta w klinice i umieszczenie zapłodnionej komórki jajowej w brzuchu surogatki (kilkanaście tysięcy) - oczywiście na koszt oczekujących dziecka. Kiedy zarodek na dobre już zagości w naturalnym inkubatorze, trzeba dopłacić pośredniczce resztę z uzgodnionej sumy (kilkadziesiąt tysięcy), wynagrodzić surogatkę za wynajęcie brzucha (kilkadziesiąt tysięcy)i można oczekiwać narodzin „swojego” potomka. Potomka, który, być może, będzie miał trzy matki: matkę „społeczną” (wychowującą dziecko), matkę „genetyczną” (która oddaje komórkę jajową, jeśli jest taka potrzeba) i matkę „zastępczą”, nosicielkę płodu.
W myśl spisanej w agencji umowy wynajmująca brzuch powinna po porodzie zrzec się praw do dziecka. Biologiczny ojciec (dawca nasienia), który również ma do dziecka prawo, będzie mógł wtedy zgodzić się na przysposobienie go swojej partnerce. Trochę wyboista to droga, ale chyba jedyna, bo w kwestii surogatek Polska nie dopracowała się jeszcze żadnych przepisów prawnych. Nie ma więc żadnego mechanizmu kontroli. Nie sposób też określić, czy jest to już handel dziećmi, czy może jeszcze nie. Wiadomo tylko, że co nie zabronione, to prawnie dozwolone.
Jak zatem prawo rozwiąże sytuację, gdy dziecko urodzi się niepełnosprawne i niedoszli rodzice zrezygnują z „zamówienia”? Albo gdy zastępcza matka rozmyśli się i nie zechce oddać dziecka po porodzie? Problem związany z wynajęciem brzucha przez Beatę Grzybowską, która w czasie ciąży zmieniła zdanie i teraz w sądzie walczy o urodzone przez nią dziecko, pokazuje niebezpieczeństwo i złożoność tej sprawy. Podpisane w agencji dokumenty są wyłącznie dżentelmeńską umową, nie mają bowiem żadnej mocy prawnej. Póki co, małym Kajtusiem opiekuje się małżeństwo, które wynajęło Grzybowską. Ta jednak zarzeka się, że pokochała synka, więc nie ustanie w walce, póki go nie odbierze. I, jak mówią prawnicy, ma duże szanse. Polskie przepisy zakładają bowiem, że mater semper certa est, czyli matką jest ta, która urodziła. Zamożny biologiczny ojciec może, zdaniem prawników, otrzymać prawo do opieki nad dzieckiem, łącznie z obowiązkiem płacenia nań alimentów. Dla surogatki, która żyła w skrajnej biedzie, może to być naprawdę niezły sposób na życie.
Zwolennicy instytucji surogatek jako naczelny argument wskazują tragedię niepłodnych matek, które chcą mieć dziecko spokrewnione genetycznie, nie obce. Ale czy człowiek to produkt - towar, który można zamówić i kupić? Jesteśmy przecież koroną stworzenia, z przyrodzonym nam prawem do godności. A może już tak bardzo się do tego przyzwyczailiśmy, że słowo „godność” zatraciło swoje pierwotne znaczenie?
Za oceanem trwa swoisty baby boom. Nie tylko heterycy, na dzieci stawiają też geje i lesbijki. I nic to, że związki homoseksualne nie mają prawa do adopcji. Mają je za to osoby samotne. A że pytanie osoby samotnej o orientację seksualną mogłoby być odebrane jako jej dyskryminowanie, więc hulaj dusza. Współczesna medycyna może wiele...
Żyjący w nowoczesnym związku dwaj panowie z Massachusetts dla spełnienia swoich marzeń o dziecku użyli zmiksowanej spermy ich obu i brzucha koleżanki. Oczywiście wygrał jeden plemnik, ślepy los zadecydował, który z dawców przekazał swoje geny. Znana aktorka i jej mąż zostali szczęśliwymi rodzicami bliźniaków dzięki matce zastępczej. Mężczyzna, którego żona zginęła w wypadku, chce wykorzystać jej zamrożone jajeczko i dzięki surogatce doczekać się potomka... Przykłady można mnożyć.
Na forach internetowych można spotkać też rady dla zastępczych matek. „Najważniejsze to nie głaskać brzucha, nie patrzeć na monitor podczas badań usg, nie ekscytować się ruchami płodu, nie cieszyć ze zbliżającego rozwiązania. Słowem: nie robić tego, co podpowiada instynkt. Dobrze też, tuż po porodzie, odwrócić głowę i nie chcieć oglądać dziecka. Protestować, kiedy położna chce je położyć na brzuchu czy dać do karmienia.” Proste.
Żyjemy w czasach wielkiej potęgi człowieka. Chcemy mieć dziecko, to zlecamy urodzenie go innym. Nie chcemy dziecka, to je usuwamy. Nie akceptujemy cierpienia fizycznego związanego z umieraniem, w zasięgu ręki mamy eutanazję. Możliwości medycyny i techniki są dziś nie do przecenienia. Tylko czy ingerencja ludzka w porządek natury nie sięga za daleko?
Jest taka, wydana po raz pierwszy w 1932 r., książka Aldousa Huxleya. Nazywa się „Nowy wspaniały świat”. Ten wspaniały świat to perfekcyjnie zorganizowane społeczeństwo, zaprogramowane na osiągnięcie pełnej szczęśliwości. Nie ma w nim chorób, wojen, starości, brzydoty, kalectwa i brudu. Ludzie rozmnażają się na drodze sztucznego zapłodnienia i klonowania, dzięki stosowanym od dzieciństwa biologicznym i psychologicznym przygotowaniom są idealnymi obywatelami kastowego społeczeństwa. W tym „wspaniałym świecie” odrzucono istnienie rodziny, starzejący się poddawani są zabiegom odmładzającym tak długo, jak to możliwe, a potem po cichu „eliminowani”. Obywatele Republiki Świata to odhumanizowane, pozbawione wyższych uczuć ludzkie automaty: szczęście zapewniają im seks, prymitywne rozrywki i narkotyk soma. Tak w przerażającej wizji pisarza wygląda społeczeństwo, które osiągnęło stan całkowitego zorganizowania i zrealizowało ideał powszechnej szczęśliwości.
Huxley umieścił akcję swej antyutopii w roku 2541. Pesymista. Zdążymy znacznie wcześniej, prawda?
Jeszcze niedawno niewyobrażalne, dziś zastępcze macierzyństwo staje się rodzajem działalności gospodarczej. Nazywa się je „programem”. Rodząca jest wyselekcjonowana, ma zapewnione testy, m.in. na żółtaczkę, HIV, syfilis, opryszczkę, badania z zakresu toksykologii, badania psychiatryczne. Powstają firmy świetnie prosperujące na kojarzeniu zastępczych matek z osobami pragnącymi dziecka, a wzrastająca liczba bezpłodnych małżeństw pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość specom od tego biznesu.
Do przyjrzenia się powyższemu zjawisku sprowokował mnie przypadek Beaty Grzybowskiej, kobiety, która najpierw zdecydowała się być żywym inkubatorem dla dziecka obcych ludzi i urodzić je dla nich, a potem stwierdziła, że pokochała maluszka i już nie chce go oddać. Sprawa budzi wiele kontrowersji zarówno moralnych, jak i prawnych. Stanowisko Kościoła katolickiego jest w tej materii jednoznaczne: macierzyństwo zastępcze, tak samo jak in vitro jest moralnie niedopuszczalne, ale środowiska feministyczne są za legalizacją instytucji surogatek.
Macierzyństwo zastępcze to delikatna i dramatyczna kwestia. Choć u jego podłoża leży szlachetne pragnienie posiadania dziecka, pozostaje niebezpiecznym eksperymentem. Bo na dziecko nie można podpisać kontraktu, nie można za nie zapłacić. Trzeba też pamiętać, że większość kandydatek na surogatki to osoby z problemami finansowymi. Wynajęcie brzucha jest więc dla nich sposobem na życie. Czy w tej sytuacji można mieć pewność co do ich odpowiedzialności?
Dlaczego ludzie wolą wynająć matkę zastępczą niż zaopiekować się np. dzieckiem osieroconym? Bo w pierwszym przypadku mogą przekazać własny materiał genetyczny i, jak twierdzą, czują z dzieckiem znacznie większą więź.
W kwestii surogatek nie ma jeszcze w Polsce żadnych uregulowań prawnych. Zdaje się, że rzeczywistość przerosła w tym przypadku wyobrażenia. Scenariusz rodem z science fiction ma szansę trafić pod strzechy. Spali je?
Matka zastępcza (surogatka) - kobieta, która przyjmuje zapłodnioną in vitro komórkę jajową innej kobiety, niemogącej zajść w ciążę bądź jej donosić. Rola matki zastępczej sprowadza się do donoszenia ciąży, urodzenia dziecka i oddania go biologicznym rodzicom. W polskim prawie nie ma szczegółowych przepisów regulujących takie macierzyństwo. Ich propozycje przygotowuje dopiero Zespół ds. Konwencji Bioetycznej. Aktualnie pochodzenie dziecka od matki zastępczej przypisywane jest niejako automatycznie tylko jej (jako rodzicielce). Kontrowersyjna jest kwestia, czy sąd mógłby przymusić matkę zastępczą do oddania dziecka, gdyby po porodzie tego odmówiła, nawet jeżeli nie jest jego matką genetyczną. Jeżeli oboje rodzice przyjmujący dziecko nie są jego rodzicami genetycznymi, to w świetle prawa może dojść do przysposobienia, ale w niektórych przypadkach (odpłatność) czyn taki może podlegać karze za handel dziećmi (art. 253 § 1 lub § 2 KK).
psycholog, biegły sądowy, mediator w sprawach rodzinnych
Czy ciąża noszona w łonie matki zastępczej stanie się kiedyś normalnym sposobem na pokonanie problemu bezpłodności?
Trudno obecnie przewidzieć, jakie w przyszłości mogą być na to sposoby, zwłaszcza jeśli bezpłodność stanie się poważnym problemem społecznym. Już w dzisiejszym świecie faktem staje się instytucja matki zastępczej dla ciąży - bez względu na legalizacje prawne. Jest to jednak zjawisko niewątpliwie obarczone wieloma niebezpieczeństwami, których muszą być świadome osoby decydujące się na takie rozwiązanie. Prawo mówi wyraźnie, że matką jest ta, która urodziła, więc pary zamawiające usługę są na straconej pozycji w przypadku, gdy kobieta chce zatrzymać dziecko. Musimy pamiętać, że urodzenie dziecka przez matkę zastępczą to wciąż eksperymenty dokonywane na uczuciach i emocjach człowieka i już jako takie są niepokojące i niebezpieczne. Nie mamy informacji, jakie następstwa w funkcjonowaniu uczuciowym, emocjonalnym i społecznym przynosi kobiecie noszenie ciąży, urodzenie i potem oddanie dziecka. Już wiadomo, że nie zawsze jest to proste, łatwe i nie kończy się bezkonfliktowo. Nie wiemy też, jakie problemy mają biologiczni rodzice z nawiązaniem autentycznych więzi i relacji z dzieckiem urodzonym przez surogatkę, czy w pełni zaakceptują np. dziecko chore, obarczone urazem okołoporodowym, nie spełniające oczekiwań? Co robić, gdy sytuacja pary nagle radykalnie się zmienia i nie chcą już dziecka? Generalnie surogatki deklarują, że nie biorą pod uwagę wychowywania tego dziecka; zwykle mają już swoje i nie ukrywają, że chciały poprawić swą sytuację materialną. Takich trudnych aspektów moralnych i etycznych tego zjawiska jest bardzo wiele, nie sposób tu wszystkie wymienić.
Agencja surogatek to humanitarna pomoc dla bezdzietnych par czy dochodowy biznes?
Sądzę, że nie można jednoznacznie oceniać motywacji wszystkich matek zastępczych. Wydaje się, że czasem może to być bezinteresowna pomoc humanitarna. Zdarzały się przypadki urodzenia dziecka komuś bliskiemu, np. siostrze. Jednak w świecie pogrążonym w kryzysie, w świecie, gdzie na wszystkim można zarobić i wszystko sprzedać, może być to dochodowy biznes. Pojawiły się przecież informacje o agencjach surogatek. Nie sposób pominąć kobiet, które są w trudnej sytuacji materialnej czy nawet w skrajnym ubóstwie i wobec tego są zdesperowane, by stać się surogatką. Z tego rodzaju ofertami mamy do czynienia chyba najczęściej.
Przeciwnicy matek zastępczych uważają, że surogatki to tylko krok do niewolnictwa. Ale przecież one podejmują decyzję dobrowolnie.
Kobiety wprawdzie podejmują decyzję o urodzeniu komuś dziecka dobrowolnie, ale w chwili, gdy decydują się na to, nie mają zupełnie świadomości, jakie są emocjonalne, a nawet zdrowotne konsekwencje tej decyzji. Tak naprawdę nawet dojrzała kobieta nie jest w stanie ocenić, jakie zmiany w jej uczuciach, w emocjach, w funkcjonowaniu psychicznym nastąpią w efekcie podjęcia i wykonania takich zobowiązań. Z psychologicznego punktu widzenia następstwa te mogą być nieoczekiwane, trudne do przewidzenia, czasem nawet drastyczne.
Matki zastępcze - tak czy nie?
z-ca ordynatora Szpitala Miejskiego w Siedlcach
Jest to kolejny, narzucony nam, lekarzom, problem etyczno-moralny, który łamie podstawowe zasady. Z punktu widzenia biologicznego i w ogóle są to sytuacje trudne, nie do rozwiązania. Na każdym etapie działań medycznych związanych z zapłodnieniem część zarodków ginie; życie ludzkie zostaje przerwane w bardzo wczesnym okresie. Chciałbym podkreślić, że w dyskusji dotyczącej matek zastępczych nie bierze się w ogóle pod uwagę sytuacji dziecka, które rodzi się w wyniku różnych manipulacji. Które ma prawo do życia, do poczęcia w pełnej i wychowania w prawidłowej biologicznej rodzinie. Jest to działanie nieetyczne i niemoralne.
Ale kto ma uczyć moralności lekarzy czy zwykłych obywateli? Szkoła nie wychowuje moralnie, rodzice absolutnie się tym nie zajmują, mass media nie tylko nie wychowują, ale demoralizują. Jeżeli chodzi o stanowisko Kościoła, to w tej kwestii nikt się z nim w zasadzie nie liczy. Uważam, że zarówno w przypadku aborcji, jak i eutanazji czy zapłodnienia ustrojowego, matek zastępczych musi dojść do dramatycznego wstrząsu, byśmy wszyscy zrozumieli, że nie wolno tego robić. Dopóki do takich sytuacji nie dojdzie, wszystkie rodzaje amoralnego postępowania będą się, niestety, rozwijały.
Żyję nie tylko dla siebie. Rozumiem więc, dlaczego pragnący dziecka nie chcą być pasywni. Tracę jednak spójność myśli, zastanawiając się nad pytaniem. Dostrzegam trzy strony dialogu: rodzice, matka zastępcza i społeczeństwo. Przedziwna sytuacja: wszyscy posługują się tym samym wyrazem „dziecko”. Ale dla każdego to najbardziej sekretna prywatność. Wtapiają się w nie: i cierpienie, i odczucia fizyczne, radości, plany, urazy, ale też gigantyczny biznes, życiowe wygodnictwo. Nowa społeczna gra. Tylko na czyich zasadach ma się toczyć? Jest to sytuacja eksperymentu, który za każdym razem kieruje się innymi zasadami. Co mają zrobić rodzice, gdy np. druga strona nie dotrzymuje ciągłości umowy? Co ma zrobić matka zastępcza, gdy rodzice nagle giną lub gdy między nią a dzieckiem wytworzy się w czasie trwania ciąży naturalna więź? Warto pomyśleć też o sytuacji rozpowszechnienia tego eksperymentu: o kobietach, które, w obawie o swoją urodę wybiorą „żywy inkubator”. I najtrudniejsze: co z dzieckiem, które ktoś potraktuje jak substrat, pomyłkę? Filozofia głosi, że wszystko się ułoży, jeśli właściwie o tym pomyśleć. Chyba nie.
Wiele kobiet pragnie mieć dziecko. Z osobą im najbliższą - z mężem. Robią wszystko; przechodzą bardzo ciężkie operacje, biorą ogromne ilości hormonów, które rujnują ich organizm, psychikę, a przede wszystkim życie osobiste. Bardzo często nie znajdują zrozumienia wśród najbliższych, są odrzucone. Ja przez to przeszłam i jest mi bardzo ciężko. Nie jestem złym człowiekiem. Śmieję się do lekarza i mówię: „Panie doktorze, proszę coś zrobić, szkoda dobrych genów moich i mojego męża”. Próbujemy raz, drugi i trzeci, i nic... Porażka, wielka rozpacz. I tu pojawia się moja siostra, która ma już dwójkę dzieci, i mówi: „Siostrzyczko, zastanów się... Mogę być waszą matką zastępczą i urodzić Wam Wasze dziecko.” Najprawdopodobniej nie zdecyduję się na to, bo jeszcze do tego nie dojrzałam, ale myślę, że jest wiele małżeństw bardziej silnych i bardziej dojrzałych i jest to dla nich ogromna szansa na normalne, pełne miłości życie. Przecież to ich dziecko, ich geny, tylko urodzi je inna kobieta. Bardzo ważne jest przy tym, jeśli nie najważniejsze, aby obie strony - zarówno ta, co wychodzi z propozycją, jak i ta, która decyduje się na nią - były bardzo dojrzałe psychicznie, miały ogromną równowagę wewnętrzną, wsparcie w rodzinie, w małżeństwie. Wówczas wszystko jest możliwe...
„Wspólnota etyczna, polityczna i prawnicza nie są w stanie zaakceptować wyników, jakie biologia osiągnęła od dawna. Nie da się pojąć, przynajmniej na pierwszy rzut oka, powodów, dla których dziecko poczęte, traktowane jako istota ludzka już przez prawo rzymskie, nie może być podobnie traktowane i w naszych czasach.
Tożsamość zarodka ludzkiego pozostaje niezmienna poprzez poszczególne fazy jego rozwoju (zygota, morula, blastula, węzeł zarodkowy, zarodek zagnieżdżony, płód) jakkolwiek objawiająca postępujące zróżnicowanie swego organizmu i jest uznawana bardziej przez Zgromadzenie Rady Europy (np. „Zalecenia” nr 1064 z 24 września 1986 r. i nr 1100 z 2 lutego 1989 r.) aniżeli poprzez poszczególne Państwa (chociaż nie brak wyjątków). (...)
Wszelako, w obliczu wyników naukowych osiągniętych przez wspólnotę biologów i mając na względzie fakt, iż natura ludzka jest równa nie tylko wszystkim ludziom, lecz i każdemu człowiekowi od chwili jego poczęcia aż do naturalnego zgonu - nie można zaprzeczyć, iż istota ludzka wyposażona jest w strukturę ontologiczną będącą nosicielem wartości rozumowych i etycznych, a zatem i praw osobistych. Nie podobna przeczyć, iż w DNA każdej jednostki, od chwili poczęcia, jest wpisany projekt stopniowy i jego stopniowa, i samodzielna realizacja, który jakkolwiek rozwija się poprzez kolejne cezury czasowe, utrzymuje wciąż swą określoną tożsamość i zasadniczą ciągłość swej jaźni”.
opr. aw/aw