Czy zagubiliśmy znaczenie słów "Bóg, Honor, Ojczyzna"?
Honor. Jedna z podstawowych zasad regulujących życie publiczne. Dewiza pokoleń Polaków, hasło na sztandarach i proporcach, jedno ze źródeł naszej dumy narodowej. Ale też przez wielu traktowany jest jako relikt przeszłości, niepotrzebne obciążenie, wręcz zagrożenie mogące obudzić demony nacjonalizmu czy faszyzmu. Jak go dziś rozumiemy? Czy słowo „honor” coś jeszcze znaczy - dla polityków, ludzi mediów, dla nas?
Pojęcie honoru znane było już w starożytności. W mitologii rzymskiej imię Honor (Honos) nosił jeden z bogów, stanowiąc personifikację takich pojęć moralnych, jak: cześć, wojenna sława, będących nagrodą za męstwo. Często przedstawiano go jako uzbrojonego mężczyznę, na rewersach monety rzymskiej trzymał gałązkę oliwną, berło i róg obfitości. Taką interpretację pojęcia honoru przejęło chrześcijaństwo (świadectwa św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu). Utrwalony przez kulturę rycersko-arystokratyczną, traktowany jako najcenniejsze dobro osobiste, z czasem stał się jedną z fundamentalnych zasad regulujących życie publiczne. Przez wieki podkreślano, że honoru nie da się zniszczyć (jeśli nie uczyni tego sam jego dysponent) - zawiera swoistą klauzulę nieśmiertelności (zasada „gloria victis!” - chwała zwyciężonym!), oznacza wierność przyjętym zasadom do końca. Uważano, że ma zasadniczy wpływ na takie ukształtowanie postawy ludzkiej, w której silne poczucie własnej wartości wiąże się z wiarą w wyznawane zasady moralne, religijne lub społeczne. Honoru nie wystarczy zadeklarować. W pełni weryfikuje się dopiero w chwili próby. Nie jest cechą immanentną, posiadaną niejako z założenia - jego kształt wykuwa się w różnych sytuacjach życiowych. Mówi się też, że to pojęcie subiektywne, zależne od epoki, w której bywa interpretowane. Dlatego też bardzo ważne jest - dla właściwego rozumienia honoru - przyjęcie określonego kodeksu moralnego, tradycji.
Od XIX w. pojęcie „honor” zaczęto przedstawiać w towarzystwie innych fundamentalnych zasad. Najpierw w 1802 r. Napoleon Bonaparte ustanowił odznaczenie Legii Honorowej z napisem „Honneur et Patrie”. Dewiza wkrótce pojawiła się na sztandarach legionów. Usankcjonowano ją prawnie w ustawie sejmowej z 1 sierpnia 1919 r., nakazującej, aby na drugiej stronie proporców Wojska Polskiego umieszczać napis „Honor i Ojczyzna”. Obowiązywała do 15 października 1943 r. Po objęciu funkcji naczelnego wodza gen. Kazimierz Sosnkowski zmodyfikował napis, nadając mu postać: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Nową dewizę wyhaftowano na ponad 20 sztandarach w latach 1944-1945. W takiej też formule przywrócił ją sejm w 1993 r. Od początku dominującym, zachowanym w literaturze kanonem interpretacji powyższej triady były słowa: „Ojczyźnie wszystko, prócz miłości Boga najwyższego i Honoru”.
Znamienna rzecz: honor w Polsce doczekał się swojego kodeksu („Polski Kodeks Honorowy”). Spisał go w roku 1919 Władysław Boziewicz, powołujący się na istniejące już cztery kodeksy polskie i prawo włoskie (stamtąd czerpiąc m.in. wiele definicji i rozstrzygnięć). Był to oczywiście dokument pozaprawny. Autor tłumaczył, iż jest to rodzaj „współrzędnego sądownictwa honorowego, uzupełniającego państwowy wymiar sprawiedliwości”. Precyzyjnie określał normy postępowania honorowego, w tym zasady, na jakich miały się odbywać pojedynki. Mówił, komu przysługuje miano „człowieka honoru”, komu należy odmówić dania satysfakcji, ponieważ swoim uprzednim postępowaniem nie zasłużył na nią. Choć moraliści chrześcijańscy nigdy nie zaakceptowali pojedynku jako sposobu dochodzenia swoich praw (wg niemieckiego filozofa i pedagoga Friedricha Paulsena było to nieuniknione zjawisko dziejowe i jako takie jest usprawiedliwione jako zło konieczne), jest to lektura pouczająca i godna polecenia, szczególnie współczesnym politykom. Ale nie tylko.
„Co nam hańba, gdy talary/Mają lepszy kurs od wiary!/Wymienimy na walutę/Honor i pokutę!” - śpiewał przed laty Jacek Kaczmarski. Wydaje się, że dziś - choć na sztandarach dalej umieszcza się słowa „Bóg, Honor, Ojczyzna” - zagubiliśmy ich znaczenie. Rzadko w szkołach mówi się o honorze. W świecie, gdzie niemal wszystko zostało zrelatywizowane, sprowadzone do utylitaryzmu, gdzie zamiast jednej jest tyle prawd, ilu ludzi, nie ma się o co bić. Adam Michnik, mainstreamowy medialny autorytet, „człowiekiem honoru” określa gen. Kiszczaka, jednego z głównych architektów komunistycznego reżimu, budującego prawo do istnienia na pogardzie i przemocy. Nierozliczonych z komunistycznych zbrodni generałów i towarzyszy chowa się z honorami obok tych, których skazywali na śmierć - tylko za to, że nie chcieli zdradzić ideałów wolnej ojczyzny. A Telewizja Polska w przeddzień 1 listopada zalicza gen. Jaruzelskiego do panteonu polskich bohaterów narodowych. W interpretacji wielu tzw. autorytetów wierność zasadom „Bóg, Honor, Ojczyzna” niebezpiecznie zbliża ich orędowników do faszyzmu, przeczy ideałom internacjonalizmu i tolerancji dla inności. Razi też słowo Bóg. Poniedziałkowy numer „Głosu Wielkopolskiego” zaskoczył okładką: umieszczono na niej dewizę „Duma, Honor, Ojczyzna”. Zapytany o powód tak istotnej modyfikacji redaktor naczelny gazety tłumaczył, iż „zmienia się język”, stąd trawestacja. Na zarzut, iż jest to ingerencja w polską tradycję, historię, że przecież hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna” od lat umieszcza się na polskich sztandarach i proporcach, mętnie zaczął klarować, iż, owszem, Polak tak to rozumie, ale przecież Niemiec czy Amerykanin to zupełnie inaczej... itd.
Przeszkadza też pojęcie ojczyzna (rzekomo wzmacnia nacjonalizm), a honor kompromitują na co dzień politycy, dziennikarze, zwyczajni ludzie, sprzedając się dzierżącym władzę, posiadającym wpływy, dysponującym etatami. Spieniężyć można obecnie już wszystko: dobrą pamięć, honor przodków, godność, prawdę. Sprzedaje się dzieci, materiał genetyczny, bo - jak tłumaczyła mi kiedyś młoda kobieta - ona przecież za to może kupić wyprawkę dla swojego dziecka. Sprzedaje się, kawałek po kawałku, Polskę. I nie chodzi tylko o to, że bardzo często najpierw doprowadzono do bankructwa, a potem za bezcen sprzedano wszystko, co budowały w ciężkim trudzie minione pokolenia. Kupczy się duchem narodu. Wyśmiewa się go i deprecjonuje. Okrada się Polaków z pamięci i, burząc to, co do tej pory było dla nich nienaruszalne i święte, proponuje się chłam i pseudowartości. Szlak przetarła rewolucja francuska - symboliczny jest obraz pozostawiony przez jednego z jej kronikarzy: pijani, stacjonujący w zdewastowanym i sprofanowanym kościele żołnierze na do połowy zburzonym ołtarzu posadzili prostytutkę...
Czy w polityce jest miejsce na honor? Już przywołany wcześniej Boziewicz miał co do tego wątpliwości. W art. 8 kodeksu, wyliczając osoby wykluczone ze społeczności ludzi honorowych, podaje ich przymioty. Pisze m.in. o kłamcach, napadających podstępnie na innych, paszkwilantach, przywłaszczających sobie nieprawnie tytuły i majętności. W art. 44 mówi wprost, iż „członkowie sejmu są wolni od odpowiedzialności honorowej za ich mowy sejmowe, o ile te nie zawierają ściśle osobistych wycieczek”. Patrząc dziś na naszą rzeczywistość, wydaje się, że w polityce jest coraz mniej miejsca na honor, a ludzie, dla których pozostaje on podstawową normą działania (np. Marek Jurek), stanowią wąski jej margines. Okrutna prawda jest taka, że nie zależy nam na honorze i na tym, aby rządzili nami autentyczni ludzie honoru, ponieważ sami - jako Polacy - zatraciliśmy jego wyczucie. Minione dni pokazały, że najsurowszymi recenzentami polityków, którym wypełnianie funkcji publicznych pomieszało się z osobistym interesem, stali się ci sami ludzie, którzy bez mrugnięcia okiem tolerowali uwłaszczanie się postkomunistycznej nomenklatury, uczestniczyli w rozkradaniu Polski, jak też ci, dla których nie stanowią żadnego moralnego dylematu pogarda wobec ojczyzny i Polaków, wulgarny sposób, w jaki ją wyrażają w upublicznionych nagraniach z podsłuchów w drogich restauracjach, inne afery zamiecione pod dywan dzięki usłużnym mediom, sowicie karmionym z pańskiej ręki. Gdzie tu miejsce na honor? Czy w ogóle takie pojęcie obowiązuje na korytarzach sejmowych, w gabinetach urzędów miast, gmin, starostw? Mam nadzieję, że tak. Że jeszcze nie wszyscy się zeszmacili.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 46/2014
opr. ab/ab