Rodzice wiedzą najlepiej

Dylematy rodziców dzieci sześcioletnich i reforma wprowadzana na siłę

W roku szkolnym 2015/2016 rodzice zostali zobligowani ustawą do posłania sześciolatków do szkoły. Wielu z nich, patrząc na swoje pociechy, z przerażeniem myśli, że już za kilka miesięcy zasiądą one w szkolnych ławkach, zaczną się prace domowe, dźwiganie ciężkiego tornistra i mozolne ślęczenie nad książkami. I zastanawiają się, czy posłusznie posłać dziecko do szkoły, czy postarać się o opinię, która stanie się podstawą do wydania decyzji o odroczeniu spełniania obowiązku szkolnego. Okazuje się, że nie jest to takie proste.

Rodzice wiedzą najlepiej

Pomysł posłania sześciolatków do szkoły wzbudził masę kontrowersji. Zaskoczyło to zupełnie Ministerstwo Edukacji Narodowej, które było przekonane, że pomysł rozpoczęcia wcześniejszej edukacji dzieci będzie przyjęty bez większych protestów. Decyzję argumentowano koniecznością wyrównania szans rozwojowych, badaniami potwierdzającymi zasadność zmiany, praktyką w innych krajach. Wielu rodziców nie zgodziło się z MEN, zarzucając mu działanie bez porozumienia z najbardziej zainteresowanymi, czyli nimi, nieprzygotowanie reformy, niewzięcie pod uwagę badań, które jasno pokazały, iż posadzenie sześciolatka w szkolnej ławce często dzieje się z wielką szkodą dla jego rozwoju. Blisko 950 tys. osób podpisało obywatelski wniosek o referendum, w którym zapytano by Polaków m.in. o to, czy są za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków. Partia rządząca (ponoć „obywatelska”) wniosek odrzuciła. Na otarcie łez pozostawiono rodzicom ustawowy zapis wprowadzający tzw. okres przejściowy (dzieci z drugiej połowy 2008 r. mogły pozostać w „zerówkach”) i pozwalający - w uzasadnionych przypadkach - odroczyć spełnianie obowiązku szkolnego przez sześciolatki. Według różnych kalkulacji z tej możliwości skorzystało w roku 2014 nawet 50% spośród uprawnionych. To bardzo dużo. I zarazem dowód stopnia społecznej nieakceptowalności decyzji pani minister, dla której niewątpliwie była to dotkliwa porażka.

Marta Pawlak

pedagog w Katolickiej Szkole Podstawowej w Siedlcach

Sześciolatek w klasie pierwszej - tak czy nie?

Zmiany w oświacie dotyczące obniżenia wieku gotowości szkolnej nadal budzą wiele kontrowersji. Większość rodziców nie może pogodzić się z faktem, że ich sześcioletnie pociechy pójdą do szkoły. Na podstawie swoich doświadczeń zarówno zawodowych, jak i prywatnych mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że nie ma się czego obawiać. Już w ubiegłym roku Poradnie Psychologiczno-Pedagogiczne były przepełnione podaniami rodziców o wydanie diagnozy dotyczącej gotowości szkolnej. Rozumiem ich strach i niepewność.

Każdy proces przystosowania dokonuje się przez wprowadzenie zmian. Przejście dziecka z przedszkola do szkoły będzie dlań zawsze trudne, niezależnie od tego, czy ma sześć czy siedem lat. Nowe sytuacje niosą za sobą lęk i niepokój. Aby tego uniknąć, należy dołożyć wszelkich starań, aby dziecku towarzyszyło maksymalne poczucie bezpieczeństwa. Przygotujmy naszą pociechę do tego, co ją czeka, przekazując proste informacje. Popracujmy nad jego samodzielnością w zakresie samoobsługi. Wtedy będziemy spokojniejsi, że nasza córka czy syn poradzą sobie w szatni czy na stołówce. I na koniec - wzmocnijmy w dziecku poczucie własnej wartości. Wtedy będzie mu łatwiej pokonać stres i podnieść się po niepowodzeniu. Przyjrzyjmy się również szkołom - czy są gotowe na przyjęcie sześciolatków do pierwszej klasy.

Adaptacja to proces, a każdy proces wymaga czasu. Nie oczekujmy, ze po paru dniach obecności w szkole dziecko będzie w pełni zaadoptuje się w nowych warunkach. Ja posłałam swoje sześcioletnie dziecko do pierwszej klasy. Rzeczywiście, program, treści, metody, szkoła, sala lekcyjne - wszystko zastałam dostosowane do wieku i poziomu jego rozwoju. Świetnie odnajduje się w grupie rówieśniczej. Mam nadzieję, że nic nie zaburzy tej harmonii. Chcę uspokoić rodziców: przy odpowiednim przygotowaniu sześcioletnie dziecko w szkole odnajdzie się bez problemu. Wydaje mi się, że „czarna legenda” nt. obecności sześciolatków w klasie pierwszej jest nieuzasadniona. Ponieważ reforma już weszła w życie - i nie zapowiada się, że coś w tej materii zostanie zmienione - nie ma sensu pogłębiać zamieszania. Lepiej - wspólnie ze szkołą - zatroszczyć się o to, by stworzyć optymalne warunki do wszechstronnego rozwoju dla naszych pociech.

Gotowy czy nie gotowy?

Dzieci, które przychodzą do kl. I szkoły podstawowej, są różne: rezolutne i ciche, łatwo nawiązujące relacje z innymi i nieśmiałe, zamknięte w sobie, potrafiące już czytać i liczyć oraz takie, które dopiero poznają litery i cyfry. Zależy to przede wszystkim od pracy wykonanej z nimi w rodzinnym domu, od poziomu przedszkola, do którego wcześniej uczęszczało, indywidualnych zdolności, ewentualnie zaburzeń rozwojowych. Coraz częściej zdarza się, że dzieci sześcioletnie pod względem intelektualnym są bardzo dobrze rozwinięte. Trudniej jest zdiagnozować poziom dojrzałości emocjonalnej. Zagadką pozostaje, czy i w jaki sposób obniżenie wieku rozpoczęcia nauki w szkole wpłynie w późniejszych latach na jego rozwój. Czas pokaże. Zapewne będzie to uzależnione również od innych czynników (także pozaszkolnych). Różne badania pokazują, że w następnych latach może (choć nie musi) nastąpić emocjonalny regres - istnieje spore prawdopodobieństwo, że dziecko może emocjonalnie „zapaść się”. Pamiętam ucznia, który w kl. II cofnął się emocjonalnie do poziomu pięciolatka, choć intelektualnie radził sobie znakomicie - być może katalizatorem remisji stały się problemy rodzinne, które w taki właśnie sposób chciał wyprzeć.

Kryterium mającym w zasadniczy sposób ustawowo określać wiek rozpoczęcia nauki w kl. I jest tzw. osiągnięcie gotowości (dojrzałości) szkolnej. Czym ona jest? Na przestrzeni lat rozumienie terminu zmieniało się. Wedle ogólnie przyjętej wykładni poradni psychologiczno-pedagogicznych, „jest to gotowość dziecka do rozpoczęcia nauki w szkole, uzależniona od osiągnięcia takiego stanu rozwoju fizycznego, emocjonalnego, społecznego i umysłowego, który umożliwi sprostanie obowiązkom szkolnym”. Inaczej mówiąc, jest to stopień rozwoju dziecka niezbędny do podjęcia obowiązków związanych z rozpoczęciem edukacji, czyli umożliwiający mu naukę czytania, pisania i liczenia, przystosowanie się do wymagań, zgodne współżycie z grupą rówieśniczą itp.

Czy informacja zawarta w teście gotowości szkolnej - stwierdzająca, że dziecko może rozpocząć edukację w kl. I szkoły podstawowej - jest wystarczającym, w pełni uzasadnionym komunikatem dla rodziców? Niekoniecznie. Owszem, dostarcza wiedzy na temat potencjalnego „pierwszaczka”, poziomu jego rozwoju, ale wyniki badania są diagnozą jedynie jakiejś części jego aktywności, stopnia rozwoju. Najlepiej znają je sami rodzice. Opinie szkoły czy poradni zawsze będą mieć wymiar tylko pomocniczy. Poza tym metodologia badań też może być różna, stąd wyniki będą inne, w zależności od użytych narzędzi badawczych.

Nie będzie tak łatwo

W ubiegłym roku poradnie psychologiczno-pedagogiczne przeżywały istne oblężenie ze strony rodziców chcących uzyskać opinię, stanowiącą podstawę do ubiegania się o decyzję dyrektora szkoły o potrzebie odroczenia obowiązku szkolnego sześciolatka. Wedle powszechnej opinii, odroczkę dostawali praktycznie wszyscy zainteresowani. Słyszałem co najwyżej o jednostkowych przypadkach, w których próba skończyła się wydaniem dokumentu negującego wolę rodziców. Zawsze znalazło się „coś”, co można było zakwalifikować jako szkolną niedojrzałość. Czy tak będzie i w tym roku? Zobaczymy.

Panie diagnozujące dzieci w poradni psychologiczno-pedagogicznej, pytane o to, czy zastawią gęstsze „sito” przy wydawaniu opinii stwierdzających brak gotowości szkolnej, zapewniają, iż priorytetem dla nich będzie, aby do kl. I poszło dziecko, które jest gotowe do podjęcia nauki w szkole. Jeden z rodziców, z którym niedawno rozmawiałem, relacjonował mi swoją telefoniczną rozmowę z rzecznikiem praw dziecka, który wprost stwierdził, iż poradnie otrzymały z MEN sugestię, aby w tym roku opinie o nieosiągnięciu dojrzałości szkolnej przez dziecko wydawać tylko w sytuacjach bardzo widocznych braków (np. niepełnosprawność, choroby przewlekłe, nerwice itp. - wg prawa same w sobie nie mogą być powodem odroczenia, choć mogą mieć znaczący wpływ na całokształt opinii). W opiniach mogą znaleźć się także zapisy określające obszary, w których dziecko będzie wymagało wsparcia, ale nie znajdzie się informacja o konieczności odroczenia obowiązku szkolnego. Zapewne chodzi o ocalenie reputacji pani minister i niedopuszczenie do ubiegłorocznej sytuacji, gdy rodzice, masowo starając się o odroczenie obowiązku szkolnego sześciolatków, dali wyraz temu, co myślą o reformie.

Jak będzie w tym roku? Zobaczymy.

ks. Paweł Siedlanowski
Echo Katolickie 7/2015

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama