Czy mamy w Europie do czynienia z kolejną wersją konia trojańskiego?
Na początek mała powtórka z literatury, dzisiejszemu człowiekowi bardziej znanej z ekranów telewizyjnych niż z wertowania książkowych stronnic. Chciałbym wspomnieć jeden z najstarszych zabytków piśmiennictwa i twórczości - „Iliadę” Homera. I chociaż na pytanie o głównego bohatera większość z młodych (i nie tylko) odpowie zapewne, że był nim Brad Pitt, to jednak zaryzykuję.
Pamiętacie Państwo, że Troja została zdobyta dzięki podstępowi wymyślonemu przez Odyseusza, który zaproponował, by dostać się do miasta pod osłoną drewnianego konia. Zachwyt Trojan nieoczekiwaną zdobyczą i zniknięciem wojsk najeźdźczych sprawił, że własnymi rękami zniszczyli system zabezpieczający gród, wciągnęli apokaliptyczną bestię do wnętrza swojej stolicy, a wszystkich, którzy przeciw temu protestowali, ochrzcili mianem oszołomów lub dzięki interwencji bogów przyprawili o śmierć (taki los spotkał Kasandrę oraz Laokoona z synami). Entuzjazm i głupota, niestety, często chodzą w parze. Zbigniew Herbert wskazał dość jasno, że ignorancja ma skrzydła orła i wzrok sowy. Jest zdolna do wielkich rzeczy, bez względu na płynące z nich konsekwencje. Albo mówiąc inaczej: robi, żeby robić, o sens i przyszłość nie pytając.
Aby nie być posądzonym o monotematyczność, zacznę od przykładu w ogóle niezwiązanego z tematyką uchodźców (czy jak kto woli tzw. uchodźców). Otóż w ostatni poniedziałek pan prezydent przedstawił projekt ustawy zmieniającej zasady przechodzenia na emeryturę. Dla normalnie myślącego człowieka ruch ten, choć wpisany w działania polityczne związane z elekcją parlamentarną, stanowi jednak jakąś formę spełnienia jego własnej obietnicy przedwyborczej. Nikt już dzisiaj nie pamięta, że w 2007 r. (dla wielu to opowieści o zamierzchłych czasach dinozaurów) rządząca obecnie Platforma Obywatelska szła do wyborów m.in. pod hasłem „szuflad pełnych ustaw”. Już dwa lata później ówczesny szef rządu, a dzisiejszy „lew salonów Europy” i „prezydent Unii” (dla niepoznaki zapewne pełniący rolę gońca Anieli Merkel), oświadczył: „Nigdy nie mówiłem, że mam szuflady pełne ustaw. Polityków, którzy twierdzą, iż to ich główny atut, z góry bym skreślał”. I tak było przez ostatnie osiem lat. Wydawać by się mogło, że wreszcie ten stan rzeczy zmieni nowo wybrany prezydent. Można z jego propozycjami merytorycznie się nie zgadzać, ale to powinno stanowić pole do dyskusji. Jednego nie można mu jednak odmówić - zapowiedział przesłanie w pierwszych miesiącach projektów ustaw i raczej słowa dotrzymał. To jednak najbardziej zapewne rozsierdziło obecnie rządzących, bo już na wstępie oświadczyli, że nie będą tych projektów (ma jeszcze być projekt o podwyższeniu kwoty wolnej od podatku) procedować, bo czasu jest za mało, bo tak nagle, bo za szybko etc. Zresztą w tej krytyce niektórzy posunęli się do granic śmieszności. Rzecznik rządu oświadczył był bowiem, iż chociaż nie zna szczegółów tego aktu legislacyjnego, to już może powiedzieć, że będzie on bardzo drogi (400 mld zł, choć prezydencka minister mówi o kwocie dziesięciokrotnie niższej). Skrótowo ujmując, powiedział: nic nie wiem o tym projekcie, ale mam na jego temat dobrze oszacowane zdanie (być może z porannego esemesa z rozdzielni partyjnej). Cóż, Herbertowska ignorancja o skrzydłach orlich i wzroku sowim (zaciekła i ślepa).
Przejdźmy jednak do innej dyskusji toczącej się nie tylko na łamach prasowych, ale także i na ulicy, a mianowicie do kwestii tzw. uchodźców. Przeciwnicy bezmyślnego przyjmowania wszystkich jak leci określani są epitetami rozlicznymi, wśród których ksenofob i egoista są najlżejszymi. Wyśmianie wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego na forum sejmu jest tego dość namacalnym przykładem. Bez wchodzenia merytorykę powyższy głos został ochrzczony przez premier polskiego rządu pierwszym krokiem do wyjścia z Unii Europejskiej. Wypowiedź cokolwiek bzdurnawa, ponieważ wynika z niej, że w Unii mogą być tylko te państwa, które w pełni i bez zastrzeżeń zgadzają się z tym, co wymyślą technokraci i ideolodzy z Brukseli (a właściwie z Berlina). Jeszcze dalej poszedł jeden z redaktorów GazWyb, który katolickich krytyków kwotowego osadzania imigrantów na terenach europejskich uznał za schizmatyków i rozbijaczy Kościoła (ciekawe, że tej argumentacji nie słyszałem z ust najbardziej oświeconej gazety w czasie ubiegłorocznej sesji synodu biskupów). Narracja jest więc jasna. Żaden z argumentów krytycznych się nie przebije, bo jest on już na starcie ciemny, obskurancki i oszołomski, jak chociażby ten, że większość „uchodźców” stanowią młodzi mężczyźni. Tylko, że wówczas za katolickiego schizmatyka, rozbijacza Unii Europejskiej, ciemnego typa i zakompleksionego ksenofoba należy uznać także... Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych, który na swojej stronie internetowej pomieścił był wyliczenia, że aż 75% wszystkich „uchodźców do Niemiec” stanowią właśnie młodzi mężczyźni (kobiety 12%, a dzieci 13%). Ludzie ci niszczą dostępne im dokumenty potwierdzające ich tożsamość po to, żeby nie można było rozpoznać, czy ich celem jest ucieczka przed wojną, czy też migracja zarobkowa. Nie poddają się również rejestracji, bo wówczas można byłoby po analizie linii papilarnych dojść dość łatwo do tego, czym parali się wcześniej (a mowa o ludziach z rejonów konfliktowych, którzy niekoniecznie walczyli po stronie przeciwników Państwa Islamskiego). W filmie „Dzień Niepodległości” (choć sprawa w nim idzie o inwazję kosmitów, to jednak struktura fabuły jest dość podobna) również występują ci, którzy z otwartymi rękami i tablicami z napisem „Witajcie w domu” wychodzą na spotkanie nadciągających. Ich losem stała się śmierć i to w pierwszej kolejności. Jak mówił Herbert: orle skrzydła i wzrok sowi.
Mam nieodparte wrażenie, że łapanie się brzytwy przez obecną ekipę (przy wsparciu zaprzyjaźnionych mediów) staje się coraz bardziej dominantą kampanii wyborczej. Przypomina to dość wiernie skecz kabaretowy o tym, co będzie, gdy PiS dojdzie do władzy (z bzdurami typu, że odbędzie się kanonizacja o. Rydzyka i to dwa razy). Trojański problem tkwił w tym, że ludzie o skrzydłach orlich i wzroku sowy (czyli ignoranci) pociągnęli za sobą żądny igrzysk i taniego zwycięstwa tłum. Victor Orban, dochodząc do władzy, nie obiecał Węgrom raju na ziemi, ale konsekwentnie (wbrew lewicowym mediom i politykom unijnym) działał na rzecz swojego państwa. Być może dlatego dzisiaj Węgry mają stabilny wzrost gospodarczy, a ich kraj nie jest przymuszany przez Unię do przyjmowania „uchodźców” z rozdzielnika. Dlatego może czasem warto, wbrew wrzaskowi tłumu, stanąć po stronie Kasandry i Laokoona. Być może nie są oni orłami, ale chociaż wzrok mają dobry.
ks. Jacek Wł. Świątek
Echo Katolickie 39/2015
opr. ab/ab