Faktofobia

W natłoku informacji możemy zupełnie zagubić prawdę. I na to liczą ci, którzy zasypują nas masą nieistotnych lub nieprawdziwych treści

 „Człowiek z jednym zegarkiem wie, która jest godzina. Człowiek z dwoma nigdy nie jest tego pewien” - głosi prawo Segala. A co, gdy posiada ich jeszcze więcej? Jeśli - używając metaforycznego obrazu - na ścianie wisi np. dziesięć zegarów i każdy z nich wybija pełną godzinę o innej porze?

Zazwyczaj przestaje być dla niego ważne, który z nich pokazuje właściwy czas. Stają się artefaktami, mniej lub bardziej pięknymi dodatkami do wystroju wnętrza, tracąc swoje pierwotne przeznaczenie.

To obraz rzeczywistości, która nas otacza. „Żyjemy w czasach, w których człowiek, mając nieograniczony dostęp do informacji, jest jednocześnie coraz rzadziej zainteresowany prawdą” - napisał kilka dni temu felietonista „Gościa Niedzielnego” Błażej Kmieciak („Faktofobia”, GN 32/2019 - od autora pozwoliłem sobie „pożyczyć” tytuł niniejszego artykułu). Pełna zgoda. Żyjemy szybko, płytko, byle jak w świecie wypełnionym gotowcami i towarami wysoko przetworzonymi. Mało kogo stać dziś na luksus jej szukania. Nie ma na to czasu ani ochoty. Po co wysilać umysł, skoro różnego rodzaju tuby medialne usłużnie natychmiast podadzą ją „na tacy” w wersji lekkostrawnej, maksymalnie skróconej, jak trzeba podrasowanej, sprofilowanej do aktualnych potrzeb?  Poza tym, jeśli ktoś ciągle krzyczy: „Pali się!”, publika za pierwszym, drugim i trzecim razem jeszcze pędzi do pożaru. Gdy za dziesiątym razem okazuje się, że to ściema, nikt się już nie nabiera. Nawet, jeśli w którymś momencie pożar okazuje się być jak najbardziej prawdziwy.

Papka

Prawdopodobnie wielu z czytelników tego i innych tekstów nie dotrwa do ich końca. Przeczytają pierwsze dwa akapity, zerkną na lead, wyimek i przeskoczą do ostatniego akapitu. Może zapamiętają tytuł, zdjęcie. Tak dziś konsumujemy - bo nie przyswajamy - treści, które do nas docierają. Maleje ilość czasu, którą przeznaczamy na każdą z nich. Muskamy wzrokiem po kolorowych nagłówkach, lajkujemy albo wrzucamy na facebooka najciekawsze, nie zatrzymując się na ich znaczeniu. Stają się bezkształtną, jednolitą masą.

Czy mamy tego świadomość? Czy wiemy, że to wszystko jest grą, dokładnie wystudiowaną strategią bazującą na wnikliwej analizie ludzkiej natury, oczekiwań poszczególnych grup społecznych, socjotechniką? Przyrodzone lenistwo nie pozwala nam na podjęcie wysiłku szukania prawdy. Wolimy hasła, nagłówki, mądrości „talking heads”, wynurzenia celebrytów i „prawdy objawione” aktorów, którzy w którymś momencie zaczynają mówić swoim głosem, a nie tylko odgrywać zadane role (choć, kto wie, gdzie kończy się „prawda serialu”, a zaczyna „prawda faktów”?).

W ponowoczesnym świecie słowo przestało pełnić funkcje komunikacyjne, informacyjne. Zaczęto go używać w roli poruszyciela świata. Media, politycy, elity polityczne poczuły się w obowiązku, by „wording” wprząść w kreowanie faktów! Skoro wszystko jest tylko „kwestią sformułowania” analogicznie można postąpić z prawdą, nie zważając na to, czy jest ona zgodna z rzeczywistością, czy nie jest. Fakty się nie liczą! Jeśli nie przystają do ideologii, tym gorzej dla nich. Przerabialiśmy to już raz za komuny.

Cenzura prewencyjna?

Polska rzeczywistość na bieżąco dostarcza nam niezliczonej liczby przykładów faktofobii. Któż nie słyszał w ostatnich dniach o rzekomo obrazoburczych (dla środowisk lewackich) słowach abp. Marka Jędraszewskiego, który ideologię LGBT+ nazwał nową „tęczową zarazą” kontynuującą klasyczne marksistowskie wzory? Wyrwane z kontekstu poszły w świat jako ilustracja katolickiej homofobii. Kto jednak przeczytał w całości homilię hierarchy? Kto z komentatorów pokusił się o weryfikację przedstawionych osądów (kompetencji naukowych profesorowi Markowi Jędraszewskiemu, świetnemu filozofowi, trudno odmówić)? Zaliczono ją a priori do „mowy nienawiści”.

Mnożą się przykłady hejtowania osób, które ośmieliły się poddać w wątpliwość głoszone jako „prawdy objawione” dogmatyczne tezy środowisk LGBT+. Sportsmenka Zofia Klepacka, znany z serialu „Na dobre i na złe” aktor holenderskiego pochodzenia Redbad Klynstra-Komarnicki zostali zglanowani, ponieważ ośmielili się zadać niewygodne pytania. „Czy w PL pedofile są częścią LGBT+, czy nie? Kto czuje się kompetentny odpowiedzieć?” - napisał na Twitterze Redbad, odnosząc się do wydarzeń w Holandii (w której pedofile od lat domagają się oficjalnej akceptacji swojej „odmienności” seksualnej - chodzi głównie o Front Wyzwolenia Dzieci, który niedawno podczas amsterdamskiego gay pride rozdawał ulotki promujące swoje preferencje). „Ponieważ jest to ruch nieformalny i granice jego są rozmyte, może na przykład Robert Biedroń jako jeden z liderów politycznych wspierających ruch LGBT wypowiedziałby się jasno na temat swojego stosunku do pedofilów?” - zapytał. I zaczęło się.

Nie jesteśmy tu dla ozdoby

Nie wolno pytać, ponieważ jest to ... mowa nienawiści. Np. o realność kwestii rzekomej plagi pedofilii w Kościele. Fakty, statystyki pokazujące, iż problem dotyczy ułamków procenta duchownych, nie liczą się. Każdy, kto naruszy narrację, że Kościół jest do cna zepsutą organizacją, naraża się na ostracyzm środowisk lewackich. Chodzi o prostą rzecz: zakodowanie ludziom w głowach skrótu ksiądz = pedofil. Niestety w dużej mierze się to udało. „Kiedy przyjmuję Komunię w kościele, nie mogę się otrząsnąć z myśli, że ksiądz, który mi jej udziela, to może pedofil?” - mówił mi niedawno znajomy. Całkiem sensowny, zdawało się, myślący człowiek. „Nie pozwolę moim synom, aby zostali ministrantami, bo nie wiadomo, na kogo trafią...” - tłumaczyła mama kilkulatków. Mniejsza o fakty. Liczy się opinia.

Faktofobia ma wiele innych odsłon. „Nie jesteśmy tu dla ozdoby - zniszczymy wasze społeczeństwo”. Taki napis można było zobaczyć na jednym z transparentów niesionych przez uczestników Paris Pride. Parada (znana też jako Marche des Fiertés) odbywa się w stolicy Francji każdego roku pod koniec czerwca. Teoretycznie wielu myślących ludzi, oglądających na ekranach swoich telewizorów (ewentualnie śledzących „live” poczynania towarzystwa spod tęczowych sztandarów) ma tego świadomość. Ale... gdy dochodzi do konkretów, zaczynają się wahać. Bo ONI są tacy sympatyczni! Radośni! Robert Biedroń z partnerem - czarujący! Po prostu idealni towarzysze na spotkanie przy kawie albo na pogaduchy przy ciuszkach w galerii handlowej! A że fakty przeczą iluzji? Że to cyniczni gracze? Że na rozwalanie tradycyjnego społeczeństwa, modelu rodziny, deprawację kilkulatków w szkołach (pod pozorem wprowadzania edukacji seksualnej) płyną ogromne pieniądze od organizacji powiązanych z miliarderem George Sorosem (są na to twarde dowody, wyliczenia)? Tym gorzej dla faktów. Nie wolno nawet pytać o nie. Spróbujesz? Toś katofob, faszysta, naziol. Chcesz zrobić karierę w show biznesie, dostać dobrą rolę w filmie, być akceptowany w korpo? Siedź cicho!

Sługa Boży abp Fulton Sheen pisał: „Grzech to jedyna rzecz, do której współczesna cywilizacja nie zamierza się przyznać. Uważa bowiem, że nie jest zdolna do grzechu, a winę ponosi nie człowiek, który narusza prawo moralne, lecz prawo moralne, które w jej mniemaniu nie nadąża za swoją epoką”. Należy je zatem zniszczyć. A jeśli się nie da, bo np. wyrasta z prawa naturalnego, doświadczenia codziennego życia, prostych reguł konstytuujących relacje? Przemilczeć jego oczywistość. Zamknąć oczy i udawać, że go nie ma.

Tego już chyba nawet nie da się leczyć.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 33/2019

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama