Istnieją idee, którymi świat jest już podświadomie bardzo znużony
Wydawnictwo: Fronda
Jedna z najważniejszych książek w dorobku wybitnego angielskiego pisarza i publicysty. Jest w niej dowcip i humor, ale też wojowniczość, bo zawarte w niej eseje miały być z założenia polemiczne i kontrowersyjne. Chesterton, idąc pod prąd modnych idei, wyjaśnia przekonywująco, dlaczego porzucił protestantyzm, dlaczego świecki światopogląd nie wystarcza dla stworzenia cywilizacji, a także dlaczego konformizm jest dziś nazywany odwagą, a bezmyślność stanowi typową i nieodłączną cechę współczesności.
Przetłumaczyła: Jaga Rydzewska
fragmenty książki:
Pewna popołudniowa gazeta opublikowała niedawno tekst, który redaktor naczelny zapowiedział jako „niezwykły artykuł”, i nawet usprawiedliwiał się z powodu jego niezwykłości. Przezornie unikał wyrażenia jakiejkolwiek opinii na temat straszliwych, wywrotowych poglądów, które zostały tam wyłożone. Nie muszę nawet mówić, że nim jeszcze przeczytałem pierwsze pięć linijek niezwykłego artykułu wiedziałem już, że jest to reprezentatywna próbka zwykłego artykułu. Ba — była to wręcz staranna i poprawna kopia zwykłego artykułu, rodzaj pokazowego egzemplarza; rzecz, by się tak wyrazić, niezwykle zwykła. Oczywiście, czytałem już ten artykuł wcześniej — tysiące, tysiące razy (mam takie wrażenie) — i zawsze stwierdzałem, że jest on taki sam, ale jakoś nigdy przedtem nie wydawał się aż tak dokładnie taki sam.
Istnieją idee, którymi świat jest już podświadomie bardzo znużony. Nie zawsze umie je rozpoznać, zazwyczaj bowiem noszą one długie, przyblakłe etykietki, opisujące je jako Nowy Prąd lub Najnowsze Odkrycie. Na przykład, ludzie są już tak zmęczeni Państwem Socjalistycznym, jakby żyli w nim od tysiąca lat. Ale niektóre tematy sprawiają, że nuda z przewlekłej staje się ostra. Taka nuda potrafi przebić się tuż pod powierzchnię świadomości i eksplodować nagle w postaci samobójstwa, morderstwa czy też darcia gazet zębami. Oto, jak się sprawy mają z naszym znajomym produktem, Zwykłym Artykułem. Nie tylko jest on o wiele zbyt zwykły. Stał się dotkliwie, nie do zniesienia, nie do wytrzymania zwykły. Przypisana mu etykietka brzmi: „Wołanie Kobiety do Kościołów”. Pozwolę więc sobie oznajmić, że choć z natury jestem człowiekiem ciężkim i statecznym, i nikt mnie nigdy nie posądzał o żadne urocze kobiece dąsy w rodzaju histerii, to jednak jeśli będę musiał przeczytać ten artykuł jeszcze trzy razy, zacznę krzyczeć. Mój krzyk zostanie zatytułowany „Wołanie Mężczyzny do Gazet”.
Cokolwiek pospiesznie streszczę, co mianowicie wołała ta niewiasta, bo czytelnik i tak zna to już na pamięć. Przesłanie Chrystusa było cudownie proste: lekarstwem na wszystko jest Miłość; odkąd jednak został On zabity (niezupełnie wiadomo dlaczego) za poczynienie tego spostrzeżenia, wznosi Mu się wielkie świątynie, zaś okropni ludzie, tak zwani księża, nie dają światu nic tylko „kamienie, amulety, formułki i zaklęcia”. W dodatku „wiecznie kłócą się między sobą o to, czy guzik jest umieszczony we właściwym miejscu albo kiedy należy uklęknąć”. Nieszczęsny chrześcijanin nie znajduje w tym żadnej duchowej pociechy, bo, jak się okazuje, w charakterze pociechy wystarcza mu sama tylko nowina, że ma obowiązki wobec bliźnich. „Iluż to ludzi podczas swej ziemskiej wędrówki czerpie otuchę z Trzydziestu Dziewięciu Artykułów Wiary Anglikańskiej, Predestynacji, Transsubstancjacji, doktryny wiecznej kary albo dogmatu, że Chrystus wróci Siódmego Dnia?”. Dziwny to katalog; zwłaszcza ostatni punkt wydaje się nader enigmatyczny. Mogę o nim powiedzieć tylko tyle, że jeśli Chrystus istotnie jest źródłem pierwszego i prawdziwie pocieszającego przesłania miłości, pomyślałbym, że sprawia nam to raczej pewną różnicę, czy wróci On siódmego dnia, czy nie. Co do reszty tej osobliwej listy, należałoby wprowadzić rozróżnienia. Ja osobiście na pewno ani razu nie doznałem głębokiej, kojącej serce otuchy na myśl o Trzydziestu Dziewięciu Artykułach Wiary Anglikańskiej. Nigdy nie słyszałem o kimś, kto by doznał. Co do predestynacji, istnieją na ten temat generalnie dwa poglądy, katolicki i kalwiński; i dla mojego psychicznego komfortu stanowiłoby olbrzymią różnicę, gdybym wyznawał ten drugi zamiast tego pierwszego. Jest to różnica pomiędzy wiarą, że Pan Bóg wie, że wolę iść do diabła, a wiarą, że Pan Bóg z góry oddał mnie diabłu, ja zaś nie miałem żadnego kompletnie wyboru. O transsubstancjacji trudniej mówić potocznie, ale chciałbym nieśmiało zasugerować, że dla najprzeciętniejszej bodaj osoby obdarzonej elementarnym zdrowym rozsądkiem istniałaby wielka praktyczna różnica między Jehową przenikającym Wszechświat a Jezusem Chrystusem spokojnie wchodzącym do pokoju.
Choć krótko i niechętnie, ale przytaczam te przykłady, gdyż dają one obraz znacznie szerszej prawidłowości, ukrytej za tym niekończącym się potokiem słów. Prawidłowość polega na tym, że o moralnych problemach człowieka mówi się, jakby były bardzo proste, mimo że wszyscy wiemy, że takie nie są; a następnie odmawia się wartości próbom rozwiązania tych problemów, wyśmiewając długie uczone słowa i krytykując bezsensowne ceremonie bez pytania o ich sens. Równie dobrze ktoś mógłby powiedzieć o nauce medycyny: „Jedyne, o co proszę, to zdrowie; przecież to takie nieskomplikowane. Dlaczegóżby po prostu nie radować się wieczną młodością i sprawnością? Po co studiować suche i nudne podręczniki anatomii i fizjologii, po co dociekać, gdzie leżą jakieś tam części ciała, o których normalny człowiek nawet nie słyszał? Po co pedantycznie oddzielać substancję zwaną trucizną od substancji zwanej antidotum, skoro tak łatwo po prostu cieszyć się zdrowiem? Po co troszczyć się o dokładną liczbę kropli laudanum albo dawkę środka znieczulającego, kiedy tak przyjemnie jest być zdrowym?
opr. aś/aś