Prezydent RP Bronisław Komorowski stoi przed niełatwym zadaniem przekonania do siebie zwolenników Jarosława Kaczyńskiego i tych, którzy nie głosowali w ogóle
Bronisław Komorowski — prezydent-elekt i pierwsza dama Anna Komorowska. Autor zdjęcia: Tomasz Gołąb
Prezydent RP Bronisław Komorowski będzie przez 5 lat pierwszą osobą w państwie. Stoi przed niełatwym zadaniem przekonania do siebie także zwolenników Jarosława Kaczyńskiego oraz tych, którzy w ogóle nie poszli głosować.
Kandydat Platformy Obywatelskiej wygrał niewielką liczbą głosów, po pełnej napięcia końcówce kampanii wyborczej, w której na ostatniej prostej obaj kandydaci szli, według potocznego określenia, „łeb w łeb”. Jak się wydaje, Komorowski ma świadomość, że jego zwycięstwo było minimalne i musi brać pod uwagę także wielką liczbę zwolenników swego przeciwnika. Mówił o tym w swym pierwszym wystąpieniu, odwołując się do solidarnościowego dziedzictwa i przekonania, że Polska potrzebuje zarówno solidarności, jak i wolności. Zakładając jego dobre intencje, warto podnieść kilka kwestii, których rozstrzygnięcie będzie miało wpływ na możliwość realizacji takiego wspólnego projektu politycznego.
Jaki prezydent
Sprawą najważniejszą będzie, czy Komorowski zdoła zbudować sobie własną pozycję polityczną. Wbrew temu, co się o nim pisze, w przeszłości potrafił być politykiem niezależnym, także wobec Donalda Tuska. Najważniejszy urząd w państwie zdobył jednak nie tylko dzięki własnym zasługom. Nie on jest liderem Platformy, lecz premier, który ustąpił mu pola w rozgrywce o Pałac Prezydencki. Tusk początkowo zamierzał trzymać się z daleka od kampanii, aby nie stwarzać wrażenia, że kandydat Platformy jest od niego zależny. Gdy jednak okazało się, że bez jego wsparcia Komorowskiemu będzie trudno zwyciężyć, premier energicznie włączył się do działania. Powoduje to jednak, że dług marszałka Sejmu, a wkrótce prezydenta RP wobec premiera Tuska stał się jeszcze większy. Czy w tej sytuacji stać go będzie na zdystansowanie się wobec premiera w sytuacjach, gdy ewidentna będzie kolizja między interesem państwa a ugrupowaniem rządzącym? Czy będzie pamiętał o solidarnościowym rodowodzie, czy podpisywał liberalne ustawy, promujące silniejszych? W kampanii Komorowski podkreślał swą niezależność, wskazując m.in. na nominację Marka Belki jako osoby spoza Platformy. Nie jest jednak tajemnicą, że kandydatura ta była uzgodniona z Tuskiem i przez premiera była akceptowana. Nie ulega wątpliwości, że także prezydentura Lecha Kaczyńskiego była prezydenturą uwikłaną w lojalność wobec PiS. Nie zmienia to faktu, że Lech Kaczyński był suwerennym ośrodkiem władzy państwowej i często podejmował działania, z których zarówno politycy PiS oraz część elektoratu tej partii nie byli zadowoleni. Robił tak, gdyż uważał, że tego wymaga dobro państwa, i otwarcie o tym mówił, za co m.in. był krytykowany przez Radio Maryja. Czy Komorowskiego będzie stać na zrobienie czegoś, co jawnie nie spodoba się „Gazecie Wyborczej”?
Jaki konserwatyzm?
Komorowski często podkreślał, że bliski jest mu konserwatyzm obyczajowy, połączony z projektem modernizacji Polski. W kampanii poczynił jednak wiele obietnic niewiele z konserwatyzmem mających wspólnego. Wywołało to także niepokój po prawej stronie polityków Platformy, którzy nie ukrywali obaw, że Platforma przechyla się na lewo. Jednocześnie wiele liberalnych środowisk i mediów nie szczędziło Komorowskiemu złośliwości, nawołując do głosowania na niego z podkreślanym niesmakiem, wyłącznie w kategoriach mniejszego zła. Tym większym, oczywiście, miała być elekcja Jarosława Kaczyńskiego. Teraz oni przyjdą do Komorowskiego, aby wyegzekwować przedwyborcze obietnice, m.in. w sprawie parytetów czy takiej ustawy o in vintro, która w ogóle nie brałaby pod uwagę zastrzeżeń podnoszonych przez Kościół oraz przewidywała refundację tych procedur. W kolejce ustawią się także przedstawiciele mniejszości seksualnych, różnego pokroju lewacy oraz antyklerykałowie. W tym kontekście należy zapytać, jak przyjmowany będzie w Pałacu Prezydenckim Janusz Palikot, który jeszcze w wieczór wyborczy ogłosił, że sukces Komorowskiego jest wielkim zwycięstwem nad klerem. Wiem, że marszałek czuje się dotknięty krytyką, czasem być może bolesną i niesprawiedliwą, jakiej doświadczył w okresie kampanii wyborczej ze strony niektórych środowisk oraz mediów katolickich. Odczuwał to tym bardziej, że za deklaracje lojalności wobec Kościoła był atakowany w szeregach własnego obozu. Niewątpliwie jednak pozostaje otwarte pyta nie, jak się zachowa, gdy przyjdzie mu podpisywać ustawy sprzeczne z nauczaniem Kościoła.
Wobec tragedii w Smoleńsku
Nowy prezydent ma także moralny obowiązek, aby doprowadzić do pełnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. Powinien to uczynić dlatego, że jest to obowiązek głowy państwa. Każde szanujące się państwo powinno podjąć wysiłek, aby wszystkie okoliczności tej katastrofy zostały wyjaśnione, bez żadnych niedomówień, dwuznaczności, pytań bez odpowiedzi. Do tej pory takiego zaangażowania ze strony marszałka nie dostrzegałem i kwestia ta z pewnością nie przysporzyła mu zwolenników w czasie tej kampanii.
Głębszego zaangażowania prezydenta w pełne wyjaśnienie okoliczności katastrofy wymaga także szacunek do urzędu, jaki obecnie pełni, oraz do osoby swego tragicznie zmarłego poprzednika. Z Lechem Kaczyńskim można się było spierać w wielu kwestiach. Zapewne przyjdzie czas na wnikliwszą ocenę jego prezydentury. Nie ulega jednak wątpliwości, iż jego śmierć w trakcie wykonywania obowiązków głowy państwa w locie do Katynia nabrała tak symbolicznego rozmiaru, że działania w tej sprawie powinny mieć charakter priorytetowy. Ta sprawa w żadnym wypadku nie powinna być przedmiotem partyjnego sporu, może natomiast przyczynić się do budowania elementów zgody na tym ważnym obszarze.
Relatywny sukces Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński choć przegrał, może być zadowolony ze swego wyniku. Głosowało na niego więcej wyborców, aniżeli na jego brata przed 5 laty. Dzięki nieźle przeprowadzonej kampanii, a także osobistej energii i wytrwałości, imponującej zwłaszcza tuż przed wyborami, notowania jego, a także całego ugrupowania zdecydowanie wzrosły i stworzyły realną bazę dla przyszłych sukcesów wyborczych. To ważne, gdyż za kilka miesięcy czekają nas wybory samorządowe, a za rok parlamentarne. Ten relatywnie duży sukces nie powinien jednak zwalniać sztabowców Kaczyńskiego od głębszej refleksji nad mapą preferencji wyborczych Polaków. Muszą odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Kaczyński przegrał we wszystkich dużych miastach Polski, a przede wszystkim dlaczego zdecydowanie przegrał wśród elektoratu młodszego, lepiej wykształconego i bardziej zamożnego.
Wygrywając tylko na ścianie wschodniej, legitymacji do rządzenia Polską nigdy się nie otrzyma. PiS oraz jego lider bez otwarcia się na nowych wyborców będą mogli się pocieszać, że odnieśli moralne zwycięstwa, ale realna władza będzie spoczywać w innych rękach. Analizy, ze strony zresztą obu obozów politycznych, wymaga także ogromna, licząca blisko 50 proc. grupa Polaków, którzy do wyborów nie poszli. Kto zdoła ich pozyskać (w przeszłości udało się to jedynie Aleksandrowi Kwaśniewskiemu), będzie w stanie przekroczyć obecne twarde kręgi wyborców powiązanych bardzo głęboko ze swymi partiami. Uważam również, że poważnym błędem Kaczyńskiego w tej kampanii były jego umizgi do lewicy. Wyglądało to nieszczerze, irytowało część własnego elektoratu, wreszcie okazało się nieskuteczne. Wynik wyborów wykazał, że postkomunistyczna lewica, a innej w Polsce nie ma, odzyskała zdolność do współdecydowania o losach kraju. Koalicja PiS z SLD w mediach publicznych od dawna jest faktem i miało to znaczenie dla ostatecznych rozstrzygnięć wyborczych. Dlatego wyobrażam sobie w przyszłości programową koalicję PiS z Napieralskim, ale nie powinno to prowadzić do zamazywania istniejących różnic historycznych oraz ideowych. Lepiej uczciwie powiedzieć, co nas łączy, a co dzieli, a nie wpisywać Edwarda Gierka do grona polskich patriotów.
Śledząc tę kampanię, miałem nieodparte wrażenie, że kończy ona XX wiek w naszej polityce. Kaczyński i Komorowski zarówno swymi biografiami, poglądami, mentalnością przychodzili do nas z epoki, której najważniejszymi wyznacznikami były PRL, „Solidarność”, odzyskiwanie suwerenności. Dlatego obaj, przy wszystkich różnicach, prezentowali podobny sposób myślenia o kraju, ale jednocześnie obu nie udało się trafić do blisko połowy Polaków, którzy nie głosowali. Nie ulega więc wątpliwości, że skuteczna prezydentura obok budowania zgody, szanowania przeciwników politycznych oraz tworzenia warunków dla niezbędnych reform powinna być także nachylona w stronę tych, którzy w polskiej demokracji nie znaleźli szansy dla siebie.
opr. mg/mg