Raj na ziemi

Jak Lampedusa trochę burzy idylliczny obraz wakacji, tak podobny skutek może spowodować przywołanie w środku lata postaci św. Teresy Benedykty od Krzyża

W naszym wakacyjnym cyklu „Życie na wyspie” nie mogło zabraknąć Lampedusy. Zrobiło się o niej głośno za sprawą masowego napływu imigrantów, którzy docierali do niej z wybrzeża Libii.

Raj na ziemi

Jej znaczenie podkreślił papież Franciszek, który udał się na tę wyspę z pierwszą pielgrzymką po swoim wyborze na Stolicę Piotrową. Zarówno o Lampedusie, jak i o wcześniej opisanych wyspach – Owczych, Sark czy Lofotach na dalekiej północy – można powiedzieć, że są one rajem na ziemi. Tyle tylko, że inaczej ten raj rozumieją turyści z Europy, a inaczej imigranci z Afryki czy z krajów Bliskiego Wschodu. Pierwsi przyjeżdżają, by się opalać i kąpać w morzu, drudzy – by szukać lepszego życia w Europie. Jedno łączy obie grupy – nikt nie chce tam zostać na stałe. Tak to już bywa z rajem na ziemi – nigdy nie jest doskonały. Turyści wracają do domu, a emigranci próbują dostać się dalej na północ – do Francji, Niemiec czy Szwecji. Na razie, jak udało nam się przekonać na miejscu, mieszkańcy wyspy nie narzekają zbytnio na przybyszów z Afryki (więcej na ss. 68–73). Może dlatego, że jest ich mniej. W ostatnich tygodniach rząd włoski energiczniej zabrał się za rozwiązanie emigracyjnego problemu. Przy okazji coraz bardziej wychodzą na wierzch przestępcze działania przemytników ludzi (więcej na ss. 48–49).

Jak Lampedusa trochę burzy idylliczny obraz wakacji, tak podobny skutek może spowodować przywołanie w środku lata postaci św. Teresy Benedykty od Krzyża. Mija właśnie 75 lat od jej męczeńskiej śmierci w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Choć upłynęło tyle czasu, św. Edyta Stein wciąż dla wielu jest postacią niewygodną. Ks. Tomasz Jaklewicz napisał, że „dla Niemców jest za mało niemiecka, dla Żydów, choć to ofiara Holocaustu, to jednak jest »przechrztą«, dla ewangelików zbyt katolicka, choć to świadectwo ewangelickiej rodziny przyczyniło się do jej nawrócenia, dla ateistów czy feministek będzie uchodzić za zdrajczynię postępowych ideałów”. Z kolei nam, katolikom, „jej droga wiary może wydawać się zbyt intelektualna”. Jakkolwiek by było, jedno jest pewne: mamy do czynienia z prawdziwą perłą, jak przekonuje ks. Robert Skrzypczak w rozmowie z „Gościem” (więcej na ss. 16–19). Edyta Stein na różnych drogach szukała swojego raju na ziemi. A była niespokojnym duchem. Już w wieku 14 lat ogłosiła swój ateizm. Ostatecznie raju na ziemi nie znalazła na Lampedusie czy innej rajskiej wyspie, ale w krzyżu Jezusa Chrystusa. W swoim liście biskupi przytaczają cudowne wyznanie Edyty Stein, uczynione pod wpływem zachowania swojej przyjaciółki Pauliny Reinach, która mimo śmierci ukochanego męża zachowała wewnętrzny pokój wynikający z chrześcijańskiej nadziei. „Było to moje pierwsze zetknięcie się z krzyżem i jego boską mocą, jakiej udziela on tym, którzy go niosą. Po raz pierwszy widziałam naocznie zrodzony ze zbawczego cierpienia Chrystusa Kościół, jego zwycięstwo nad ościeniem śmierci. Był to moment, w którym moja niewiara załamała się, judaizm zbladł, a Chrystus zajaśniał: Chrystus w tajemnicy krzyża”.

Jest to słowo wstępne ks. Marka Gancarczyka do "Gościa Niedzielnego" nr 32/2017

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama