To, co się stało niedawno w polskim parlamencie, można rozważać w kategoriach absolutnie nadzwyczajnego wydarzenia.
To, co się stało niedawno w polskim parlamencie, można rozważać w kategoriach absolutnie nadzwyczajnego wydarzenia. Mniej zorientowanym przypomnę, że omawiane były dwie obywatelskie inicjatywy dotyczące aborcji.
Projekt chroniący dzieci, prezentowany przez Kaję Godek, z dużym poparciem przeszedł do drugiego czytania, co zresztą nie było żadnym zaskoczeniem. Projekt lewicowy, mający zezwolić na zabijanie nienarodzonych dzieci właściwie bez ograniczeń, trafił do kosza, mimo że ponad pięćdziesięciu posłów PiS opowiedziało się za dalszą dyskusją nad tą propozycją. Projekt pogrzebali niektórzy parlamentarzyści Platformy i Nowoczesnej (szczegółowo o sprawie piszemy na ss. 38–40). Wywołało to histerię środowisk feministycznych, ale też władz obu opozycyjnych partii. Jedni posłowie PO zostali wyrzuceni z partii, inni ukarani grzywną czy utratą stanowisk. Z kolei niektórzy posłowie Nowoczesnej sami się zawiesili. Istne trzęsienie ziemi. Głośno było o tym w mediach. Jeden element, i to najistotniejszy, jak mi się zdaje, został jednak w komentarzach pominięty. Kłopoty opozycji nie wzięły się tylko z jakichś niedostatków organizacyjnych. Wielu posłów Platformy czy Nowoczesnej miało autentyczny problem moralny z poparciem lewicowego projektu. Najlepiej pokazuje to wypowiedź posłanki Nowoczesnej Karoliny Wróblewskiej, która polemizując z sejmowym wystąpieniem Barbary Nowackiej, wyznała: „Nigdy nie uznam, że trzymiesięczny płód nie jest dzieckiem, bo ja przed chwilą urodziłam dziecko. Ja wiem, że trzymiesięczna ciąża jest dla kobiety niesamowitym przeżyciem. To dziecko ma już serce, które bije, już czuć ruchy, więc nikt mi nie powie, że to jest tylko zlepek komórek”. Czy trzeba tu jeszcze coś dodawać? Wydaje się, jakby wieloletnia praca całej rzeszy obrońców życia zaczęła przynosić owoce. Posłanka Nowoczesnej powiedziała spontanicznie i głośno to, o czym inni są zapewne przekonani, ale nie mają odwagi tego zaprezentować.
Jaki z tego płynie wniosek? Najwyższy czas, żeby ustawa chroniąca życie chorych dzieci została wreszcie przegłosowana. Czas dyskusji i przekonywania się skończył, pora wprowadzić zakaz. Lepszych okoliczności może długo nie będzie. Drzwi zostały szeroko otwarte. Czy tak się stanie? Większość parlamentarna nieustannie mówi o dobrej zmianie. I wiele argumentów przemawia za takim stawianiem sprawy: rekordowo niskie bezrobocie, stosunkowo mały deficyt budżetowy itd. Ale dobra zmiana ostatecznie nie będzie dobrą zmianą nawet wtedy, gdy bezrobocie spadnie do zera, wzrost gospodarczy poszybuje do niebotycznych, dajmy na to, 8 proc. PKB, a reformowane sądy zaczną działać w ekspresowym tempie. Dobra zmiana, jeżeli taką chce być, musi się zdobyć na odwagę, by ochronić chore dzieci. Wszyscy najważniejsi politycy PiS, łącznie z prezydentem, deklarowali poparcie dla projektu Kai Godek. Teraz trzeba to zrobić.
KS. MAREK GANCARCZYK - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac