Nie do pogodzenia?

Zło osobowe – szatan – istnieje, to nie ulega wątpliwości, ale... zanim udasz się do egzorcysty, idź najpierw po prostu do duszpasterza. I do psychologa. Nie zawsze to, co wydaje się nie do pogodzenia, faktycznie takie jest.

Zło osobowe – szatan – istnieje, to nie ulega wątpliwości, ale... zanim udasz się do egzorcysty, idź najpierw po prostu do duszpasterza. I do psychologa. Nie zawsze to, co wydaje się nie do pogodzenia, faktycznie takie jest.

Czy dwa porządki – doktryny katolickiej i prawa świeckiego – są skazane na nieusuwalny konflikt? – pyta Jacek Dziedzina w tym wydaniu „Gościa Niedzielnego” (ss. 24–25). Kontynuuje tym samym temat tajemnicy spowiedzi, dokonując analizy rozwiązań prawnych przyjętych w Stanach Zjednoczonych. Tam również wielokrotnie pojawiały się zakusy prawodawcy, by zmuszać kapłanów do ujawnienia tajemnicy spowiedzi. Największym, zdaniem autora, problemem spowiednika w Stanach jest tzw. przywilej pastoralny, który wprawdzie jest uznawany przez wszystkie stany, ale w razie rezygnacji z tajemnicy przez penitenta tylko niektóre gwarantują prawo do tajemnicy również duchownemu. Pytanie o konflikt pomiędzy dwoma porządkami powraca również w „Rozmowie Gościa”, w której ojciec Paweł Adamik, dyrektor Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach we Wrocławiu, mówi o zainteresowaniu egzorcyzmami oraz konieczności współpracy między egzorcystą i lekarzem. Porządki: naturalny i duchowy nie muszą się przecież wykluczać. Nawet nie powinny. Zło osobowe – szatan – istnieje, to nie ulega wątpliwości, ale... zanim udasz się do egzorcysty, idź najpierw po prostu do duszpasterza. I do psychologa. Nie zawsze to, co wydaje się nie do pogodzenia, faktycznie takie jest.

Niestety, odnoszę wrażenie, że w wielu innych kwestiach jako przedstawiciele tego samego narodu bywamy nie do pogodzenia. Pewnie w okresie poprzedzającym wybory człowiek powinien być na to przygotowany, wszak wybory to rodzaj walki – o zainteresowanie głosujących, o ich sympatię, o władzę w końcu. Szkoda, że bywa ona często walką nie fair i bez poszanowania przeciwnika. Ksiądz profesor Remigiusz Sobański, u którego miałem szczęście dokładnie 14 lat temu rozpocząć nauki prawa, w jednym ze swoich felietonów pisanych do „Gościa Niedzielnego” ujął tę prawdę bardzo stanowczo. Stwierdził: „Od dawna już różnią się opinie ludzi co do tego, czy polityka musi być brudna. Nie przesądzając kwestii, czy musi być brudna (czyli czy nie może być inaczej), trzeba zgodzić się, że faktycznie jest brudna. Nie znaczy to, że wszyscy politycy mają zaśmieconą głowę i brudne ręce.

Obserwacja sceny politycznej (należałoby właściwie użyć liczby mnogiej i powiedzieć: scenek politycznych) pokazuje, jak wiele wysiłków wkładają politycy w to, by wykosić tych, co wyrastają ponad ich poziom intelektualny i moralny”. Mocne to słowa, mocno krytyczne. I jakby odnoszące się również do pewnej dwoistości: rozbieżności między polityką polityków i życiem obywateli. Jakby czym innym była tzw. scena polityczna, a czym innym codzienność tych, którzy żyją poza nią (choć działania na niej podejmowane mocne na tym ich prywatnym życiu odciskają piętno). To bardzo niedobrze. Bo przecież u swego zarania polityka była rozumiana jako sztuka rządzenia państwem. A jej celem było dobro wspólne. Nie tylko tych, którzy ją uprawiają. I nie jedynie wedle tego, jak sami to dobro wspólne rozumieją. Szkoda. Bo gdybyśmy wszyscy zrozumieli, na czym prawdziwe wspólne dobro polega, przestalibyśmy być „nie do pogodzenia”.

ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama