Muzeum Powstania Warszawskiego jest pełne eksponatów, którym towarzyszy już poznana lub wciąż ukryta ludzka historia
"Idziemy" nr 31/2010
Z Janem Ołdakowskim, dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego, rozmawia Radek Molenda.
Muzeum Powstania Warszawskiego jest pełne eksponatów, którym towarzyszy już poznana lub wciąż ukryta ludzka historia. Przypomnijmy kilka z nich.
Historie można by snuć w nieskończoność. I między innymi po to jest nasze muzeum – aby usłyszeli je ci, którzy tu przyjdą. Ostatnio nasza kolekcja wzbogaciła się o autentyczny, używany w czasie Powstania Warszawskiego rewolwer Smith&Wesson, z dziesięcioma nacięciami na kolbie świadczącymi, że zabito nim tyluż niemieckich żołnierzy. Należał do ppor. Edwarda E. Chudzyńskiego „Edwarda”, dowódcy plutonu szturmowego w składzie kompanii „Lodecki” Batalionu „Ruczaj”. W walkach o „małą Pastę” 23-letni wtedy „Edward” został ciężko ranny. Ukrył broń w gipsowym gorsecie, z nim przeszedł przez obóz jeniecki w Zeithain, a po wyzwoleniu przedarł się na Zachód, do Anglii.
Wiemy, co się z nim działo po wojnie?
Chudzyński został aktorem i redaktorem „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”, potem „Orła Białego”, współpracownikiem BBC i Radia „Wolna Europa”. Był znanym poetą i dramatopisarzem, odznaczonym Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Do śmierci w 1990 r. przechowywał swojego Smitha&Wessona jako najcenniejszą pamiątkę z powstania. Zgodnie z jego wolą Halina Chudzyńska, wdowa po nim, rozpoczęła starania o przekazanie go do Muzeum Powstania Warszawskiego. Procedury przekazania tej broni do Polski trwały dwa lata. Tym większa jest satysfakcja, że się udało.
Często trafiają się takie okazje?
Rocznie przybywa nam kilkaset eksponatów. Broni mamy sporo, jednak nie zawsze możemy udokumentować jej przeszłość. W zeszłym roku na obchody powstania przyjechał do nas powstaniec mówiąc, że pierwszy raz od bardzo wielu lat jest w Warszawie i że chce nam powiedzieć, gdzie po wojnie ukrył dwie sztuki broni.
Jeden z wolontariuszy muzeum opowiadał mi, że przyszedł starszy człowiek i wsadził mu do kieszeni pistolet. Wolontariusz nie chciał go przyjąć, ponieważ takie przekazania wymagają określonej procedury. Usłyszał od powstańca: „To niech się pan odwróci. Położę gdzieś blisko, żeby nikt niepowołany nie wziął, i ucieknę”. Jak postanowił, tak zrobił. Często tak się zdarza?
Tak, oczywiście. Kilka razy znaleźliśmy broń powieszoną na klamce, w foliowej torbie na zakupy. Sam kiedyś taką znalazłem. Ludzie podrzucają nam różne rzeczy. Zdarza się ostra, sprawna broń, ale na ogół są to egzemplarze nie mające już cech bojowych. Czasami jest tak, że powstańcy w swoich domach przechowują broń, dbają o nią jak o najcenniejszą pamiątkę, ale ich rodziny „wykradają” ją i przynoszą nam z obawy przed nielegalnością jej posiadania lub bojąc się, że kiedyś nieoczekiwanie wystrzeli. Może to, co powiem, nie jest pedagogiczne, ale uważam, że jeżeli powstańcy walczyli z nią, to mają do niej prawo. Jeśli mają jeszcze jakąś broń i przechowują ją nielegalnie, to raczej rozstają się z nią dopiero po śmierci. W ostatniej woli przekazują ją nam i wtedy się nią dalej opiekujemy. Jeśli taką broń znajdujemy, to oczywiście przeprowadzamy całą procedurę, zgłaszamy na policję.
Ten sam pracownik opowiadał mi, że innym razem zgłosiło się do niego dwóch żwawych, starszych panów z prośbą o pomoc, bo zdecydowali się odkopać dwie skrzynki amunicji, ale już nie mają siły jej przynieść. Ale co jeszcze – oprócz broni – opowiada tutaj o losach powstańców?
Są to często pamiątki bardzo osobiste. Kilka lat temu przyszły do mnie dwie panie, m.in. pani Stawska, która przyniosła list napisany do niej w 1946 r. w Niemczech przez moją nieżyjącą już babcię. Wielokrotnie złożony w malutką paczuszkę, pocztą pantoflową trafił do niej. Babcia pisała w nim, że z mężem, moim dziadkiem, chyba nie wrócą już do Polski, ale wyjadą do RPA, ponieważ taki właśnie kierunek opuszczania Niemiec wspiera Wspólnota Brytyjska. Dobrze, że planu nie zrealizowali, tylko wrócili, bo mój tata nie spotkałby mojej mamy i bym się nie urodził (śmiech). Takich ukłonów historii, kiedy nagle się okazuje, że nasza własna historia jest w czyimś posiadaniu, mamy wiele.
Kiedyś przyjechała do mnie z Kanady pani, z którą na spotkanie umówiliśmy się listownie. Wzięła mnie za mojego ciotecznego dziadka, który był jej narzeczonym w czasie powstania, ponieważ nazywał się tak samo jak ja. Przywiozła mi komplet listów dziadka do niej. Skopiowałem sobie i ten złożony w paczuszce list, i te miłosne listy moich przodków. Wiele w nich było odniesień do mojej rodziny.
Wróćmy do pamiątek muzealnych.
Ciekawym eksponatem, który przyszedł do nas kilka już lat temu, są dwie rolki zdjęć dokumentujących powstanie. Zrobił je 66 lat temu i przyniósł fotograf-amator. Zostały wywołane, ale nigdy nieprzelane na papier, i ten fotograf stwierdził, że jeśli mu je odbijemy, to nam te filmy przekazuje. Były na tych kliszach zdjęcia rodzinne, przedstawiające np. jego malutką, kąpiąca się w misce córeczkę, która mimo otaczających ją przerażonych postaci promieniowała spokojem i szczęściem. Ale były i zdjęcia ze zrzutów z pomocą amerykańską i zdjęcie z wymarszu czoła kolumny powstańczej wychodzącej z Warszawy. Widać na nim – co jest unikatowe – gen. „Bora” Komorowskiego, którego nie wolno było fotografować. Ten fotograf nie wiedział, komu zrobił zdjęcie. To kolejny uśmiech historii.
Jest też uzyskany niedawno zbiór zdjęć Czesława Gerwela.
Podporucznik Czesław Gerwel „Orłoś” to postać nietuzinkowa. Od 1961 r. profesor nadzwyczajny, który stworzył pierwszą w Polsce Klinikę Chorób Pasożytniczych, autor publikacji z zakresu parazytologii, podczas powstania w zgrupowaniu „Chrobry II” prowadził pracownię bakteriologiczno-epidemiologiczną i powstańczą aptekę. A oprócz tego fotografował. Pozostawił po sobie 216 zdjęć wykonanych małoobrazkowym aparatem reporterskim Leica Ernst Lentz Wetzlar. Na fotografiach z sierpnia i września 1944 r. utrwalił powstańcze życie, które toczyło się wokół barykady u zbiegu ulic Wielkiej i Siennej, a potem w szpitalu przy Wspólnej 27 – ulice i budynki, powstańców, sanitariuszki i ludność cywilną. Negatywy wywiózł z Warszawy i ukrył podczas rewizji po przewiezieniu do wspomnianego już Zeithain. Tam też fotografował – codzienność obozową.
Młodzież też przynosi „uśmiechy historii”?
Dwa lata temu przyszedł do nas młody człowiek, który kupił mieszkanie i w piwnicy znalazł kilka tysięcy kartek papieru stanowiących bogate archiwum Biura Informacji Propagandy, z oryginalnymi pismami dowódców powstania, ze śladami redakcji artykułów do biuletynu BIP. Podarował nam te bezcenne rzeczy, a przecież gdyby chciał sprzedać je na jakimś serwisie aukcyjnym, to pewnie dostałby za nie przyzwoite pieniądze. Takich ludzi jest bardzo wielu. Są też kolekcjonerzy, którzy kupują pamiątki z powstania na aukcjach po to, by nam je podarować.
Jaki obraz powstańca wyłania się z tych pamiątek?
O tym można by wiele mówić. Powstańcy to ludzie niezwykli. To, że nam oddają swoje najcenniejsze pamiątki, z którymi nieraz przez cale życie się nie rozstają – jak np. legitymacje AK-owskie noszone zawsze przy sobie aż do dziś – to nas bardzo zobowiązuje. Oni te legitymacje noszą, ponieważ uważają, że nie ma terminu „były powstaniec”, bo bycie powstańcem to deklaracja na całe życie, dotykająca całej ich mentalności.
Mamy takich powstańców, którzy przychodzą do nas raz w roku i pokazują, co mają: zdjęcia, legitymacje, pamiątki. Ale mówią: „to jeszcze nie czas. One jeszcze są ze mną. Na pewno, gdy umrę, będą dla was, a może w najbliższym czasie zdecyduję się je wam oddać. Ale jeszcze nie dziś”. I my to dobrze rozumiemy. Bardzo nas to, swoją drogą, wzrusza.
Są w końcu, przypomnijmy, historie same w sobie, opowiedziane przez powstańców.
Mamy ponad 2 tys. relacji nagranych z powstańcami. Są dostępne w internecie w dwóch formach: stenogramu z tych rozmów albo w formie krótkich filmów. Częściowo są na YouTube, częściowo w plikach cyfrowych do ściągnięcia jako odcinki filmu, a wszystkie – u nas na miejscu w czytelni. Warto pamiętać, że mamy też fonotekę. Wszystkie zdjęcia, które posiada Muzeum Powstania Warszawskiego są – to dobra wiadomość np. dla uczniów szkół – do darmowego ściągnięcia w celach niekomercyjnych: dydaktycznych, do prezentacji szkolnych itp. Zapraszamy.
Jan Ołdakowski (1972), warszawiak, mgr filologii polskiej UW. Współautor koncepcji i programu działalności Muzeum Powstania Warszawskiego; od 2004 r. jego dyrektor. Członek honorowy Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej oraz Związku Powstańców Warszawskich. Wyróżniony dyplomem Benemerenti nadanym przez Ordynariat Polowy.
Poseł na Sejm z listy Prawa i Sprawiedliwości. Mąż i ojciec trójki dzieci.
opr. aś/aś