Dom felicjanek potrzebuje pomocy

Siostry uśmiechną się, pomogą... Ale kto pomoże siostrom?

"Idziemy" nr 38/2010

Monika Odrobińska

DOM FELICJANEK POTRZEBUJE POMOCY

Przetrwał zabory, dwie wojny światowe i komunizm, świadcząc opiekę niedołężnym i umierającym kobietom. Teraz ma zostać zamknięty z powodu… jednego łóżka.

Z ruchliwej ulicy Nowowiejskiej nie widać go wcale. Ale wystarczą dwa kroki w bramę, tuż naprzeciw metra, aby zobaczyć niezwykły w tej zabudowie obszerny dom. Wybudował go hrabia Feliks Sobański w roku 1876, a wcześniej jego kuzynka Klementyna Łubieńska przyjęła pod swój dach kilka chorych staruszek i opiekowała się nimi. Dom na 200 łóżek stoi do dziś. Prowadzą go felicjanki jako Zakład Specjalny dla Chronicznie Chorych Kobiet w Warszawie. Nowowiejska 10 to adres dobrze znany tym, którzy szukają ratunku dla osoby tak chorej, że w domu pomoc staje się zbyt trudna. – Swoją obecnością, służbą i modlitwą wspieramy chore w przeżywaniu bólu fizycznego i duchowego, a ich rodzinom pomagamy zrozumieć sens cierpienia i śmierci oraz godność człowieka, której nie niszczy choroba czy niedołężność – mówi s. Wiktoria, dyrektorka Zakładu.

PARAGRAF W PLECY

W 2004 r. weszła w życie ustawa o domach opieki społecznej (DPS), określająca zasady ich funkcjonowania. – Zapis wynika z troski o jakość usług tego typu placówek – mówi Zuzanna Grabusińska z Departamentu Pomocy i Integracji Społecznej Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, i trudno odmówić jej racji. – Standardy te wcale nie są wygórowane; gdybym to ja decydowała, pokoje byłyby wyłącznie jednoosobowe, tak jak na Zachodzie. Państwowe domy pomocy społecznej w stosunku do komercyjnych mają więcej personelu i bogatszą ofertę. Placówki nastawione na zysk ograniczają się do opieki i minimalizują liczbę pracowników – przekonuje i dopowiada: – W Polsce jest masa hochsztaplerów, którzy biorą się za otwieranie domów opieki, a cierpią na tym bezbronne osoby starsze.

Zakład felicjanek zalicza się, i owszem, do – tak krytykowanych przez pracownicę Ministerstwa – „placówek komercyjnych”. Jednak porównując przyjęte w nim stawki choćby z tymi, które obowiązują w państwowych domach opieki, nie sposób powiedzieć, że jest „nastawiony na zysk”. Za miejsce tradycyjnie dobrej opieki uważają go liczni chętni do umieszczenia w nim swoich bliskich, którzy czekają w kolejce.

Placówka sióstr, wciągnięta pod ustawę, została zrównana z innymi DPS-ami, choć tą kategorią nie można jej określić, jest bowiem zakładem o działalności statutowej. Wszystkie kryteria ustawy spełnia – oprócz jednego. Paragraf 68 mówi, że w pokoju mogą przebywać maksymalnie trzy osoby. – W tej chwili mamy kilka pokojów czteroosobowych. Jeśli zlikwidujemy w nich czwarte łóżko, w Zakładzie zmniejszy się ogólna liczba miejsc, a to zmusi nas do podniesienia opłat – ubolewa siostra dyrektorka. Absurd polega na tym, że ustawowe 6 m kwadratowych na osobę ma uzasadnienie przy chorych, którzy się poruszają – zapewnia im to swobodę ruchu i przestrzeń w pokoju. W Zakładzie przy Nowowiejskiej 81 proc. chorych to osoby leżące, które nie wstają do toalety, nie spacerują, nie podchodzą do szafki. – Takie osoby wymagają większej opieki – przekręcania, oklepywania, leczenia odleżyn. Chcąc sobie takiego problemu zaoszczędzić, DPS-y albo takich osób nie przyjmują, albo proszą o opiekę przy nich rodzinę, albo nie przyjmują z powrotem po tym, jak taka osoba trafi do szpitala – tłumaczy s. Wiktoria.

Domy pomocy społecznej dostały od ministra pracy i polityki społecznej furtkę w postaci rozporządzenia, na podstawie którego w pokoju mogą przebywać cztery, a nie trzy – jak to określa ustawa – osoby. Siostry także chciałyby podlegać pod to rozporządzenie, a nie bezpośrednio pod ustawę. – Jedynym wyjściem jest zmiana statusu na DPS – mówi zaufana osoba z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, pragnąca zachować anonimowość. Ale Zakład felicjanek nie spełnia innych kryteriów DPS-u, więc pod rozporządzenie nie zostanie podciągnięty.

– Prawo jest prawem – tłumaczy Zuzanna Grabusińska z Ministerstwa. – Może nam się wydawać, że w przypadku pacjentów leżących dopuszczalne są pokoje czteroosobowe, ale to kwestia regulacji prawnej. Wojewoda, który kontroluje tego typu placówki, pilnuje trzymania wyznaczonych kryteriów, i musi się to zgadzać. Czy to tak trudno zmniejszyć liczbę łóżek? Inne placówki są już po takich zmianach. – A inne musiały zakończyć działalność lub zmienić jej charakter: na bursy czy domy pomocy samotnym matkom – ripostuje s. Wiktoria.

PRAWO ALBO SERCE

Siostry wysłały pismo do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej z prośbą o odstępstwo od paragrafu 68, by zachować cenne miejsca w Zakładzie. – Dostałyśmy odpowiedź, że wymaga to zmian legislacyjnych, które nie leżą w gestii Ministerstwa. Na otarcie łez dopisano, że przy najbliższej nowelizacji przepisów ustawy o pomocy społecznej nasze argumenty będą wzięte pod uwagę – mówi s. Wiktoria, wierząc, że do nowelizacji dojdzie przed grudniem bieżącego roku, do kiedy mają czas na zlikwidowanie nadliczbowych łóżek. Jednak rozmowa z kimkolwiek z Ministerstwa otwiera oczy. – Rzeczywiście, ustawę zmienia nie organ ministerialny, ale rząd – mówi Grabusińska, która na pismo sióstr odpowiadała. – Żyjemy w kraju, w którym procedury sejmowe trwają – mówi. – W trybie ministerialnym – minimum kilka miesięcy. Tylko premier może zadecydować o nadaniu sprawie trybu pilnego, niestety, sprawa Zakładu przy Nowowiejskiej nie ma na to szans – mówi anonim z Ministerstwa. Dociskana o konkretną datę Grabusińska odpowiada: – Jedyną konkretną datą jest grudzień 2010 r., do kiedy siostry muszą spełnić warunki paragrafu 68 ustawy. Miały na to siedem lat. Koniec i kropka.

Siostry szukają ratunku. Ktoś im poradził, by ze swoim problemem udały się do Rady Pomocy Społecznej. – Spróbować nie zaszkodzi – tłumaczy zaufana osoba z Ministerstwa. – Ale to organ wyłącznie opiniująco-doradczy, poza tym zbiera się nieregularnie, trudno namierzyć jej członków – nasz rozmówca nie pozostawia złudzeń. Rzeczywiście, jak dotychczas siostrom nie udało się nawiązać kontaktu z kimkolwiek z Rady. Aby doprowadzić do nowelizacji ustawy, należy zebrać 100 tys. podpisów – podpowiedział siostrom ktoś inny. – A skąd, jeśli przebywa u nas zaledwie 70 pensjonariuszek? – pyta s. Maksymiliana, wicedyrektorka placówki. Z pomocą zaprzyjaźnionej prawniczki napisały pismo, w którym przedstawiają swoje oczekiwania co do zmian w ustawie. Zamierzają z nim dotrzeć do wszystkich posłów. – Rzeczywiście, taki zaprzyjaźniony poseł może być ostatnią deską ratunku – ocenia anonimowy rozmówca z Ministerstwa. – Może on naciskać o stworzenie przepisu uszczegóławiającego, w tym przypadku paragrafu mówiącego, że jeśli pensjonariuszami są osoby leżące, w pokoju może ich przebywać czworo.

Jeśli zgodnie z ustawą siostry zmniejszą liczbę łóżek, automatycznie wzrosną opłaty. – Teraz jest to średnio 1800 zł miesięcznie, w DPS-ach zaś – 3-5 tys. zł. A my potrzebujemy więcej personelu – do pielęgnowania osób leżących, z pracowników więc nie możemy zrezygnować. Nie chcemy być tylko dla najbogatszych – przekonuje s. Wiktoria. Zakład przy Nowowiejskiej nie dostaje żadnych dotacji, tak jak DPS-y; pozostają mu jedynie kwesty, ale to i tak kropla w morzu potrzeb. Od lat 90. – wraz z wprowadzaniem kolejnych obostrzeń ustawowych – liczba chorych spadła z 90 do 63. Teraz ma być ich jeszcze mniej. Siostra dyrektorka coraz to odmawia chętnym do przyjęcia do Zakładu. Co im pozostaje? – Trafią do szpitala, ich krewni będą niejednokrotnie zmuszeni zwolnić się z pracy, by móc się nimi opiekować, wystąpią o pomoc społeczną, bo z czegoś będą musieli utrzymać siebie, rodziny i chorą osobę, ostatecznie państwo może to sporo kosztować – mówi s. Wiktoria i dodaje: – Rozumiem przepisy, bo rzeczywiście zmniejszają pole do nadużyć w placówkach opieki społecznej. Ale jeszcze trzeba mieć serce.

JAK W RODZINIE

Zakład Specjalny dla Chronicznie Chorych Kobiet zapewnia opiekę pielęgnacyjną, pielęgniarską, lekarską i duszpasterską. Na personel składają się nie tylko siostry zakonne, ale i świeckie „dziewczyny”, jak się tu na nie mówi, oraz wolontariuszki. W sumie 40 osób. – Wszyscy są tu zżyci – mówi s. Maksymiliana. – Jeżeli któraś z pensjonariuszek trafia do szpitala, „dziewczyny” same z siebie je odwiedzają, a jej miejsce w naszym domu czeka na powrót. Także krewni pensjonariuszek, gdy przychodzą do nich w odwiedziny, zawsze poświęcą czas sąsiadkom z pokoju. Głównie chodzi o rozmowę. Już widziałyśmy w kilku przypadkach, jak osoby, z którymi nie było kontaktu, gdy do nas trafiały, zaczynały go nawiązywać. Jest to możliwe właśnie w pokojach wieloosobowych. Bo jeśli w pokoju dwuosobowym jedna z pań jest „niekontaktowa”, nie tylko nie poprawi to jej stanu zdrowia, ale może też źle wpłynąć na jej sąsiadkę. Kiedy przyjmowałyśmy do pokoju siedmioosobowego, panie marudziły, że to za dużo, że proszą o mniejszy pokój. Gdy – zgodnie z prawem – musiałyśmy podzielić pomieszczenie na trzy- i czteroosobowe, był jeszcze większy problem: wszystkie panie chciały być razem! – mówi s. Maksymiliana.

Niezwykłą osobą jest pani Zosia. Trafiła tu ze szpitala jako osoba leżąca, załamana. Nikt by jej tak teraz nie określił, patrząc, z jaką werwą się porusza, zagaduje do gości w trzech językach i wstawia się za potrzebami swoich sąsiadek z pokoju, zwłaszcza ukochanej pani Czesi, która niedawno skończyła 104 lata. Niewątpliwie czuje się potrzebna, wiadomo, człowiek żyje tyle, ile czuje się potrzebny. Niektóre panie przebywają tu i po 20 lat, ich rodziny widzą niejednokrotnie ogromną poprawę ich kondycji. – Rodzice nie dostają od rodzonych dzieci tyle zainteresowania, ciepła i opieki, jak od obcych osób, które robią to dla nas bezinteresownie. Siostry zawsze się przy nas zatrzymają, uśmiechną się, porozmawiają i pomogą – mówi pani Stefania.

Ale kto pomoże siostrom?

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama