Dobra materialne muszą być zdobyte w sposób etyczny, nie mogą zawładnąć sercem
"Idziemy" nr 10/2011
Czy Kościół naucza, że zamożność to zło, którego należy się wystrzegać? Jeśli wczytamy się w katolicką naukę społeczną, dostrzeżemy, że Kościół wręcz zachęca do bogacenia się.
A jednak nie bez satysfakcji czytamy w Ewangelii, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego. My, którym „w życiu tak ciężko”, cieszymy się, że bogatym Pan Bóg nie odpuści i później też dostaną za swoje. Choć pogląd taki jest błędny, wciąż pokutuje w powszechnej świadomości. Wokół Pisma Świętego narosło wiele nieporozumień, głoszących, że Pan Bóg przeciwstawia się bogactwu. W efekcie w naszej świadomości powstał stereotyp wierzącego-biedaka, który „na tym łez padole” nieustannie utyskuje na swój los. Większość wierzących żyje w przekonaniu, że katolik nie powinien dbać o pomnażanie swojego majątku, bo takie działanie jest nieetyczne.
Tymczasem wielu katolików zarabia pieniądze, i to duże. – Im dłużej prowadzę firmę, tym bardziej się przekonuję, że biznes rzeczywiście może być boski. Nie ukradłem pierwszego miliona – mówi Jerzy Jamontt, prezes Zakładów Mechanicznych Wiromet SA w Mikołowie. Przyznaje, że został dobrze prosperującym biznesmenem dzięki temu, że w jego życiu miał miejsce szereg wydarzeń, które nazywa cudownymi.
- Straciłem pracę w funduszu venture capital. Nasze drugie dziecko miało wtedy rok, żona nie pracowała, mieliśmy kredyty na mieszkanie i samochód. Byłem ciężko wystraszony. W prasie nie było żadnych ofert pracy z wyjątkiem tych dla przedstawicieli handlowych. Modliłem się bardzo żarliwie. I dostałem odpowiedź. W jednej z gazet znalazłem ogłoszenie, że „poszukiwany jest analityk o wykształceniu technicznym mechanik energetyk i ekonomicznym finanse i bankowość”. – opowiada. Resztę, czyli zapewnienie prosperity przedsiębiorstwu, które zatrudniło go na stanowisko prezesa, osiągnął dzięki swoim umiejętnościom, ciężkiej pracy i – jak sam przyznaje – tym, że wiele decyzji podejmował w kościele, na kolanach.
Wizerunek „złego bogacza”, choć nieprawdziwy, ma swoje uzasadnienie w historii. Kształtował się od czasów, kiedy gospodarka była statyczna. „Funkcjonowała niemal jak gra o sumie zero. Ten, kto zarabiał, bogacił się w zasadzie cudzym kosztem. Podstawowym źródłem zarobków był po prostu rabunek. Na skalę państwową zajmowali się tym królowie, i było to wówczas całkiem naturalne, że toczyli gry wojenne. Gdy malały zapasy, dwóch najeżdżało na trzeciego i łupiło go, zabierając mu złoto, kobiety i niewolników” – opisuje dominikanin o. Maciej Zięba w książce „Chrześcijanie, polityka, ekonomia”.
W czasach Jezusa dorabiano się przez spekulację gruntami czy żywnością, donoszenie na innych lub zdzieranie opłat z przyjezdnych. Nic dziwnego, że Pismo Święte niejednokrotnie podejmuje problem bogactwa, krytykując je.
Wnikliwi czytelnicy Biblii jednak dostrzegają, że zarówno Stary, jak i Nowy Testament pochwalają bogacenie się. Pod jednym warunkiem: musi być ono godziwe. Święty Franciszek Salezy w XVII wieku przekonywał, że można się bogacić, tylko nie można dopuszczać do tego, żeby bogactwo nas zatruwało. Dlatego pieniędzy nie należy trzymać w sercu, ale w komorze i sakwie. Klemens Aleksandryjski w II wieku nauczał, że człowiek zamożny, jak każdy inny, nie jest automatycznie pozbawiony wiecznego szczęścia, ale też nie ma pewności, że je otrzyma. Najważniejsze jest to, na ile jesteśmy przywiązani do dóbr materialnych. Podkreślał, że umysł ludzi ubogich może być bardziej przesiąknięty żądzą pieniądza, niż umysł bogatych, gdyż ci pierwsi muszą z trudem zdobywać środki na zaspokajanie podstawowych potrzeb, a to utrudnia rozwój duchowy.
Najważniejsze, by bogacenie się spełniało trzy warunki. Po pierwsze, dobra materialne muszą być zdobyte w sposób etyczny. Po drugie, nie mogą zawładnąć sercem. Po trzecie, bogacąc się nie wolno zapominać o solidarności z ubogimi i słabszymi.
„Zamożny chrześcijanin w pełni korzysta z możliwości, jakie daje posiadanie dóbr materialnych” – pisze o. Zięba.
- Bóg daje nam różne talenty. Jeśli ich nie wykorzystujemy, marnujemy dar boży. Jeśli Bóg dał mi możliwość zarobienia dużych pieniędzy, chce, bym z ich pomocą czynił dobro – mówi John Roth, biznesmen ze stanu Georgia w USA, sekretarz generalny stowarzyszenia Legatus. Jest to międzynarodowa organizacja, która skupia katolickich liderów biznesu. Pomysł, by powołać do życia takie stowarzyszenie, zrodził się na spotkaniu miliardera Toma Monaghana z Janem Pawłem II w 1987 roku.
Tom Monaghan, którego majątek opiewał wówczas na 3 miliardy dolarów, ustanowił finansowe kryterium przynależności do stowarzyszenia na 2 miliardy dolarów. Drugie kryterium to bycie praktykującym katolikiem, co oznacza, że nie wystarczy regularnie chodzić do kościoła, ale trzeba także żyć wiarą. Co ważne, do stowarzyszenia nie mogą należeć rentierzy, skoncentrowani wyłącznie na zyskach. Biznesmen z Legatusa musi zatrudniać ludzi, czynnie nimi zarządzać i być dla nich dobrym przykładem.
Biznesmeni zrzeszeni w Legatusie pomnażają swój majątek wyłącznie w sposób nie budzący moralnych wątpliwości, a ich firmy na tym nie tracą. Jeden z nich był przekonywany przez specjalistów od marketingu do wykorzystywania w reklamie lodówek półnagich kobiet, bo tak czynili jego konkurenci. Odrzucił tę propozycję, i wcale nie został w tyle. W ciągu pięciu lat podwoił swój majątek. Teraz jego obroty zwiększają się o około 12 proc. rocznie.
Dobra materialne muszą być zdobyte w sposób etyczny, nie mogą zawładnąć sercem, a bogacąc się nie wolno zapominać o solidarności z ubogimi i słabszymi
Adam Ciuchak, prezes zarządu firmy Grupa Strategia, rozwinął własną firmę dzięki talentowi, odwadze i chęci ryzyka. Zaczął świadczyć usługi audytorskie. Dzięki temu, że działał uczciwie i za największy kapitał uważał swoich pracowników, trafili do niego najlepsi. Firma się rozrosła. Wkrótce założył fundację Strategia dla Polski, której celem jest wspieranie utalentowanych dzieci i młodzieży, których nie stać na naukę. Chce dać im lepszy start w życiu. Ostatnio wspierał materialnie dzieci utalentowane muzycznie z wielodzietnej rodziny. W jednej z warszawskich szkół podstawowych najuboższym uczniom opłacał obiady. Przeznacza pieniądze na rozwój dzieci uzdolnionych sportowo. Sponsoruje młodzież z Białorusi, fundując im corocznie pielgrzymkę do Częstochowy.
- Nie zawsze wszystko przeliczam, sprawdzając, czy to się opłaca, czy nie. Wiara pomaga mi przetrwać. Umacniają mnie pielgrzymki do Częstochowy. Nie jestem święty, ale to moja droga do świętości. Wielu przedsiębiorców nie zatrudnia ludzi, bo uważają to za ryzykowne i wolą kupić kolejną maszynę, która w odróżnieniu od ludzi jest przewidywalna – mówi. Chrześcijańska odpowiedzialność nakazuje mu tworzyć miejsca pracy dla innych i dawać im możliwości rozwoju. – Pewnie, że własne przedsiębiorstwo tworzy się po to, żeby przynosiło zysk, takie są prawidła ekonomii. Jednak nie może on przesłaniać innych celów – podkreśla.
Wacław Jopek, który stworzył fabrykę ceramiki budowlanej, rozpoczął swoją działalność z bratem Franciszkiem od produkcji pustaków żużlowych i płytek ceramicznych. Początkowo dzierżawił teren dawnej fabryki domów Prasbet, a potem go kupił. Nie musiał w tym celu „ukraść pierwszego miliona”. Dzięki swojej ciężkiej pracy i wytrwałości wprowadził nowe technologie. Uczciwie produkowane materiały szybko okazały się jednymi z najlepszych na rynku budowlanym i zyskały popularność. Dzisiaj na firmę składa się pięć cegielni i przedstawicielstwa handlowe we wszystkich województwach, w których setki ludzi mają pracę.
Jack Carew, członek Legatusa i założyciel globalnej organizacji szkoleniowej Carew International z siedzibą w Cincinnati, przyznaje, że jego stosunek do pracowników jest zbudowany na etyce chrześcijańskiej. Nie tylko sprawiedliwie ich wynagradza, darzy szacunkiem i zaufaniem, ale także czuje się odpowiedzialny za ich rodziny i dzieci. Za swój cel postawił sobie utrzymanie firmy w takim stanie, żeby nie trzeba było zwalniać z niej pracowników. Co więcej, razem z żoną zadbali o to, żeby dzieci każdego z pracowników mogły pójść do college’u.
– Bywają jednak i trudne chwile – przyznaje Jerzy Jamontt. – Katolicki przedsiębiorca nie jest wyjęty spod prawa rynku i kiedy wydatki przewyższają dochody, czasami musi zwalniać pracowników. Z tym, że zawsze robi to zgodnie z prawem – podkreśla biznesmen.
Członkowie Legatusa w Stanach Zjednoczonych współpracują z biskupami w swoich diecezjach. Nierzadko są delegowani do mediów, żeby prezentować stanowisko Kościoła w kwestii moralności czy spraw społecznych, bo są dziedziny, w których świeccy katolicy są słuchani przez amerykańskie społeczeństwo z większą uwagą niż duchowni.
Nie wolno nam, chrześcijanom zapominać, że to członkowie Kościoła katolickiego długo przed Adamem Smithem stworzyli podstawy nowoczesnej ekonomii. Wolnorynkowy kapitalizm, który zmienił oblicze świata, narodził się w świecie chrześcijańskim. To buddyści uważają, że żebrak jest bliżej stanu nirwany niż ciężko pracujący rzemieślnik. Tymczasem chrześcijaństwo zawsze szukało linii zbieżnej między chrześcijańskimi ideałami a ziemską rzeczywistością. Zaakceptowało własność prywatną. Jak twierdził św. Augustyn, społeczeństwo pozbawione własności może istnieć jedynie w raju, bo na tym świecie jest to niemożliwe. Zatem godziwie się bogaćmy. To nie bogactwo jest bowiem złe, ale jego wynaturzenie, które powoduje żądzę pieniądza za wszelką cenę.
Wolnorynkowy kapitalizm, który zmienił oblicze świata, narodził się w świecie chrześcijańskim
opr. aś/aś