Na pytanie nowego nauczyciela: „Dlaczego lekcje nieodrobione?” potrafią odpowiedzieć: „Bo światła wczoraj nie było”...
"Idziemy" nr 16/2011
Dzieci są tu tak samo radosne i psotne, jak wszędzie. Na pytanie nowego nauczyciela: „Dlaczego lekcje nieodrobione?” potrafią odpowiedzieć: „Bo światła wczoraj nie było”.
To miejsce jest synonimem służby niewidomym na ciele, ale i na duszy. Tu dostrzec można Boże światło. Na ścieżkach 60-hektarowego obszaru ośrodka szkolno-wychowawczego w Laskach usłyszeć można pozdrowienie: „Przez Krzyż – do Nieba!”. Oddaje ono nie tylko wymiar życia chrześcijańskiego, ale i doświadczenie cierpienia wynikającego z braku wzroku. Założycielka Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi Elżbieta Róża Czacka uważała bowiem, że wszelkie cierpienie wszczepione w krzyż Chrystusa staje się źródłem łask.
Róża Czacka uważała, że dzieciom z uszkodzonym wzrokiem należy zapewnić opiekę w specjalistycznej placówce, jakkolwiek rodzice nie chcieli przyjąć tego do wiadomości. – Jej pogląd o wykorzystywaniu resztek wzroku i ćwiczeniu go był tak samo prekursorski, jak idea wczesnego wspomagania. Podczas gdy w Polsce do 2000 roku opieką obejmowano niewidome dzieci dopiero na etapie przedszkola lub szkoły, ona przyjmowała dwulatki już w dwudziestoleciu międzywojennym. Opracowała instrukcję poruszania się osoby niewidomej w przestrzeni – w Polsce zaczęto myśleć o tym dopiero w latach 70. Jej działalność była eksperymentalna, ale zakończyła się sukcesem! – przyznaje prof. Jadwiga Kuczyńska-Kwapisz z UKSW, przyjaciółka Lasek.
Do południa dzieci i młodzież mają zajęcia w przedszkolu, szkołach: podstawowej, gimnazjum, liceum ogólnokształcącym, zawodowym, technikum czy w szkole policealnej. W młodszych klasach zdobywają wiedzę taką jak ich rówieśnicy, w starszych – przygotowują się do matury bądź do zawodu, np. masażysty, ślusarza czy dziewiarza. Po lekcjach w szkole odbywają się równie ważne zajęcia. – Orientacja przestrzenna, rehabilitacja wzroku, basen, goalball, lekkoatletyka, gimnastyka korekcyjna, hipoterapia, zajęcia kulinarne. Dla dzieci ze zdolnościami muzycznymi jest szkoła muzyczna – wymienia s. Irmina ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, powołanego specjalnie do służby niewidomym.
– Dzieci przyjmujemy bez względu na wyznanie, natomiast personel powinien wyznawać wartości ewangeliczne i żyć według nich – mówi s. Anita. – Wszystkich zaangażowanych w posługę niewidomym interesuje los podopiecznych. Podstawą życia w Laskach jest prawda i miłość. I to miłość wymagająca: dzieci mają wysoko ustawioną poprzeczkę, bo to przygotuje je do samodzielnego dorosłego życia w społeczeństwie.
– Niektórzy uczniowie, którzy zachowali resztkę wzroku, nie chcą uczyć się brajla, bo to byłoby przyznanie się do ślepoty – a to trudne dla piętnastolatka. Jednak nie litujemy się nad nimi, bo i świat nie będzie tego robił – potwierdza Teresa Pacuła z pracowni komputerowej. Siostra Anita przyznaje, że zdarzają się też uczniowie, którzy niechętnie używają białych lasek. Bardziej deprymujące jest dla nich chodzenie z nią, niż gubienie się w terenie.
Absolwenci potrafią jednak docenić tę wymagającą miłość. – Jedna z wychowanek przyznała, że w Laskach nauczyła się akceptować swoją niepełnosprawność. Inny chłopiec jest nam wdzięczny za świadomość własnej wartości, której tu nabył, i za przekonanie o potrzebie ciągłego rozwoju. Jeszcze inna absolwentka wspominała, że gdy poszła do liceum integracyjnego i zamieszkała w internacie, nie ujęto jej w grafiku dyżurów porządkowych. Sama musiała się o nie upomnieć, czyli zadbać o swoje miejsce w społeczeństwie, a było to możliwe dzięki umiejętnościom nabytym w naszym ośrodku. Wszyscy potwierdzają, że choć było trudno, to warto było – mówi s. Anita.
Na przełomie XIX i XX wieku hrabianka Róża Czacka z zasłużonego dla Polski rodu z Wołynia w wieku 22 lat straciła wzrok. Prowadzący ją okulista Bolesław Ryszard Gepner powiedział jej, że już nie będzie widziała i zaproponował, by zajęła się sprawą niewidomych w Polsce. Przez 10 lat hrabianka, oddając się własnej rehabilitacji, poznawała działalność znanych europejskich ośrodków dla niewidomych.
Sytuacja niewidomych na terenach polskich w tamtych czasach przedstawiała się tragicznie: byli właściwie skazani na żebry. – Róża Czacka jako pierwsza stworzyła im szansę godnego życia: wdrażała poznaną we Francji ideę „niewidomy człowiekiem użytecznym społecznie”. Nie poprzestawała na kształceniu i wychowaniu ociemniałych, uspołecznianiu ich i uczeniu samodzielności. Charakter Dzieła Lasek od początku był katolicki i miał na celu integrację osoby jako całości fizyczno-psychiczno-duchowej. Matka Czacka uczyła, żeby nie narzucać wychowankom praktyk religijnych, ale tak z nimi żyć i im towarzyszyć, by sami zechcieli wybierać wartości oparte na Ewangelii i nauce Kościoła – przyznaje s. Anita.
W roku 1911 powstał statut Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. Gdy Róża Czacka wyjechała do rodziny na Wołyń, zatrzymała ją tam wojna. Kilka lat przemyśleń zaowocowało tym, że wróciła do Lasek w habicie franciszkańskim jako matka Elżbieta. Wraz z narodzinami wolnej Polski w 1918 roku za jej sprawą powstało w Polsce Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Jego charyzmatem stała się służba ludziom niewidzącym i wynagrodzenie za duchową ślepotę świata. Matka Czacka zaprosiła do współpracy ks. Władysława Korniłowicza. Dziś oboje są kandydatami na ołtarze.
Róża Czacka wiedziała, że to wszystko jest z Boga i dla Boga – i „innej racji bytu nie ma”. Tak zrodziło się Dzieło Lasek – „Triuno”, które współtworzą i w którym współpracują ze sobą niewidomi, świeccy i siostry zakonne, dążąc do jednego celu – podkreśla s. Anita – by w niewidomych i poprzez ich apostolstwo wśród widzących objawiała się chwała Trójjedynego Boga.
W czasie II wojny światowej Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi działało pod nazwą Zakładu dla Niewidomych w Laskach, pierwotną nazwę odzyskało w 1947 roku. Zapisało się wspaniałą postawą patriotyczną. Prezes Towarzystwa mecenas Władysław Gołąb opowiada: – Kiedy podczas oblężenia Warszawy przebywająca tam matka Czacka została ciężko ranna, powiedziała: „Barykady zostały pokonane. Dziś barykadami są nasze serca – one mają bronić Polski”. W 1939 roku w jednym z laskowskich budynków powstał szpital dla rannych żołnierzy, a potem powstańców. Czy go utworzyć, matka Elżbieta radziła się ks. Stefana Wyszyńskiego, ówczesnego kapelana w Laskach – uważała, że Polska w potrzebie jest najważniejsza. Niewidomi pracownicy szpitala sami do niego ściągali rannych z lasu. W zakładach szczotkarskich zatrudniano działaczy podziemia, by mieli się czym legitymować przed władzami. Na pomoc mogli liczyć uciekinierzy z Warszawy. Posiłki wydawano nawet dla 2 tys. osób dziennie.
– Zawsze byliśmy apolityczni – mówi Władysław Gołąb, pytany o czasy PRL-u – bo jesteśmy po prostu chrześcijanami. Naszą rolą jest służba, nie polityka. W Laskach gościliśmy i działaczy prawicowych, i lewicowych. Adam Michnik tu w Laskach pisał „Kościół i państwo”. Ojciec Korniłowicz – współtwórca dzieła Lasek – nie odmawiał pomocy nawet komunistom. Owszem, robiono nam naloty, chciano nas upaństwowić, ale wygraliśmy uczciwością. Przetrwaliśmy także dzięki ofiarności darczyńców, których datki stanowiły 70 proc. dochodu. Dziś Laski w ponad 60 proc. utrzymują się ze środków publicznych, ale wciąż wiele dostajemy od społeczeństwa – tak jak w przypadku szkoły, która spłonęła w 2007 roku, a już w 2009 mogły się w niej odbywać zajęcia.
W Laskach czuwa się nad równowagą między edukacją i wychowaniem. Uczniowie często wyjeżdżają do filharmonii, teatru, kina, radia, kawiarni – oprócz przyjemności, jakich te miejsca dostarczają, uczą się zachowania w nich. Z kolei w internatach nabywają samodzielności: nie tylko wykonują czynności wokół siebie, ale też przygotowują wspólnie posiłki. – O internatach mówimy „dom chłopców” czy „dom dziewcząt”, bo taka tam panuje atmosfera. To nie tylko rekompensata za rozłąkę z domem rodzinnym, ale i przygotowanie do prowadzenia własnego domu w przyszłości – mówi s. Irmina, kierowniczka domu dla dziewcząt.
Kasia, Iza i Arek są w Laskach od przedszkola. Teraz są uczniami gimnazjum. – Laski są fantastyczne, bo jestem tu ze swoimi przyjaciółmi 24 godziny na dobę. Wieczorami zbieramy się na herbatkę i czytamy książki. Dostajemy mnóstwo cierpliwości, akceptacji i poczucie normalności. Z nauczycielami można porozmawiać nie tylko o nauce, ale i o życiu – oni naprawdę robią to, co lubią, to świetni wychowawcy – chwali Kasia.
– Siostry są bardzo życzliwe, gdy jestem smutna, zawsze to zauważą. Między nami a nauczycielami nie ma za dużego dystansu, często mówimy do nich panie Zbyszku czy pani Zosiu. Uczymy się w zasadzie ciągle – doskonaląc czynności samoobsługowe. Są dyżurni odpowiedzialni za przyniesienie prowiantu, przygotowanie kanapek, posprzątanie – przyznaje Iza. Arek to wielokrotny medalista w pływaniu, także złoty. – W czasie wolnym organizuję rozgrywki w goalball, sport to jest to! – podkreśla.
Opowiadają, jak śpiewają w chórze, wyjeżdżają na wycieczki, wystawiają przedstawienia. I mówią o swoich marzeniach: Kasia chciałaby być dziennikarka radiową, Arek – didżejem.
– To jest miejsce leczące – przyznaje s. Anita. – Przyjeżdżają tu różni ludzie, a ci, którzy zmagają się z trudnościami życiowymi, spotykając radosne niewidome dzieci, nabierają dystansu do własnych problemów. Przewartościowują swoje życie. Nam też czasami się wydaje, że coś nas przerasta. Ale to poczucie maleje, gdy pomyślimy, ile wysiłku sprostanie danej sytuacji kosztuje osoby niewidome. Bardzo wiele od nich otrzymujemy!
opr. aś/aś