Jezus mówił o miłości, miłosierdziu i ubogich. Współczesna lewica rozprawia o tolerancji i wykluczonych
"Idziemy" nr 24/2011
Bartosz Arłukowicz, do niedawna poseł należący w Sejmie do klubu SLD, zmienił partyjne konotacje i został pełnomocnikiem rządu ds. wykluczonych. Premier Donald Tusk wyjaśnił, że Arłukowicz będzie pełnomocnikiem „przy budowaniu relacji administracji państwowej i rządu z ludźmi, którzy czują się wykluczeni”. Nie wchodząc w polityczną ocenę całego wydarzenia, warto zauważyć, że tak naprawdę nie wiadomo, do kogo odnosi się pojęcie „wykluczeni”. A gdybyśmy już jakoś pojęcie to zdefiniowali, niewątpliwie istnieje różnica pomiędzy „wykluczonym” a tym, kto ewentualnie „czuje się wykluczony”.
Czy starsza, biedna osoba, która słucha Radia Maryja i z tego powodu czuje się ciągle wyszydzana, nazywana pogardliwie „moherem”, i która ciągle słyszy, że ulubioną przez nią rozgłośnię trzeba zamknąć albo tak zmienić, aby zaczęła głosić „słuszne poglądy” – czy taka osoba ma rację, jeśli czuje się wykluczona? I czy Arłukowicz pospieszy jej na pomoc? A może wykluczonych należy szukać gdzie indziej, na przykład wśród gejów, których stać na bywanie w drogich klubach i korzystanie z rozlicznych uciech tego świata, ale których irytuje niezmiernie, że duża część społeczeństwa nie chce ich związków uznawać za małżeństwa i dawać im dzieci do adopcji?
Jezus mówił o miłości, miłosierdziu i ubogich. Współczesna lewica rozprawia o tolerancji i wykluczonych. A to nie jest to samo. Ewangeliczna opcja na rzecz ubogich jest czymś innym niż współczesne feministyczne oraz homoseksualne ideologie. W Biblii mamy trzy podstawowe kategorie ludzi ubogich: obcy, sierota i wdowa. W różnych światopoglądowo lewackich mediach zdają się natomiast brylować zupełnie inne kategorie, a mianowicie kobieta, która chce dokonać aborcji oraz aktywista gej, który chce coraz to nowych przywilejów z racji seksualnych upodobań.
Urząd, który stworzono dla Arłukowicza, uważam za całkowicie zbędny, choć za bardzo potrzebne uważam wysiłki, aby m.in. pomagać tym, którzy z racji jakiejś ułomności lub nieszczęśliwych wypadków nie radzą sobie w życiu. Aby zmniejszać bezrobocie czy też troszczyć się poprzez różnego rodzaju ulgi o rodziny wielodzietne, które odpowiedzialnie decydują się na troje lub więcej dzieci. Tego rodzaju działania powinien podejmować w sposób skoordynowany cały parlament i rząd, a biurko, laptop i samochód pełnomocnika Arłukowicza nie mają w tym względzie żadnego znaczenia. Poza tym istnieje już urząd pełnomocnika rządu ds. równego statusu. Tyle że szefowa tego urzędu, minister Elżbieta Radziszewska, nie podoba się pewnym środowiskom, gdyż nie wyznaje feministyczno-gejowskich dogmatów, kierując się w swych decyzjach zdroworozsądkowo rozumianym dobrem wspólnym.
W swej świetnej książce „Wojny kultur i inne wojny” Agnieszka Kołakowska zauważa, że używanie słowa „wykluczony” przez lewicę jest przykładem pewnego chwytu pojęciowego, który ma utwierdzić w społecznej podświadomości związek „lewica-troska”. Przy czym Kołakowska przypomina, że „konstytucją najbardziej troszcząca się o równość i prawa każdego człowieka była konstytucja stalinowska”. Wydawałoby się, że mit troszczącego się o ludzkość lewicowca upadł wraz z upadkiem sowieckiego imperium. Ale nie! Dziś odradza się w nowoczesnej, tym niemniej bałamutnej formie. Ta nowa lewica, uosabiana w Polsce np. przez „Krytykę Polityczną”, nie ma nic wspólnego z ubogimi i ich rzeczywistymi potrzebami.
W obliczu pomieszania pojęć Kościół powinien używać własnych, zakorzenionych w Biblii pojęć, by wskazywać jasno, gdzie naprawdę dziś są ubodzy, którzy potrzebują społecznej i państwowej pomocy. Marzy mi się solidnie przygotowany i dobrze napisany list Konferencji Episkopatu na ten właśnie temat.
opr. aś/aś