Polski parlament zajmuje się wnioskami grupy harcowników, którzy ewidentnie stosują taktykę równie szkodliwą, jak dawne liberum veto
"Idziemy" nr 4/2013
Okrągłe rocznice zachęcają do historycznych odniesień. Podział na „Białych” i „Czerwonych” z okresu Powstania Styczniowego próbują niektórzy przekładać na dzisiejsze opcje polityczne. Ale sytuacja Polski prawie w niczym nie przypomina dzisiaj tej, w której nasza Ojczyzna znalazła się przed 150 laty. O wiele bardziej adekwatne wydaje się porównanie do czasów saskich i przedrozbiorowych. Tam trzeba szukać analogii, mądrości i ostrzeżeń. Lepiej porządnie odrobić lekcje z przedrozbiorowych błędów, zamiast znowu płacić za wolność krwią polskiej młodzieży. Bo za nasze zaniedbania i bezmyślność zapłacą przyszłe pokolenia.
Historycy nie są zgodni co do tego, co było główną przyczyną kryzysu I Rzeczpospolitej, która jeszcze w XVII wieku była mocarstwem. Jedni zrzucają winę na system elekcyjny i często niefortunne wybory, inni podkreślają wpływy obcych potęg, rozpasanie szlachty, głębokie rozwarstwienie społeczne czy wreszcie osławione „liberum veto”. Wszyscy mają po trosze racji.
Dość przypomnieć, że wiele magnackich rodów widziało swój interes raczej w rozbiorach Polski niż w utrzymaniu jej niepodległości. Do tego stopnia, że ponoć nigdy w historii na polskich dworach nie było tylu i tak wystawnych balów, jak po trzecim rozbiorze. Rozbiory były dla niektórych rodzajem europejskiej integracji z potężnymi i nowoczesnymi na swoje czasy imperiami. Ówczesne elity władzy rozeszły się z elitami intelektualnymi, które miały świadomość zagrożenia, a utratę niepodległości rozumiały jako dramat narodowy i osobisty. Dla prostego ludu zaborcy okazywali się często lepszymi panami, bo pobierali mniejsze daniny i podatki. Ba, zdarzało się, że to oni dawali chłopom ziemię na własność. Czy naprawdę niczego nam to dzisiaj nie mówi?
Przedrozbiorowa spirala nakręcała się coraz bardziej, bo ci, którzy zdobyli przywileje i fortuny, ani myśleli z nich rezygnować. Plany reform trafiały na gnuśność rządzących albo były paraliżowane przez nadużywanie liberum veto. W XVI i XVIII wieku zerwano w ten sposób obrady polskiego sejmu aż 73 razy! Nie można było przegłosować praktycznie niczego. Wystarczał jeden przekupny szlachciura-poseł, aby wszystkie, nawet wcześniej przyjęte postanowienia traciły ważność. Praktyka, która miała chronić Polskę przed absolutyzmem, pogwałceniem wolności oraz dawać światłym jednostkom możliwość utrącania głupich i szkodliwych decyzji, została wykorzystana do blokowania reform. Często zresztą na cudze zlecenie. Kiedy Konstytucja 3 Maja zniosła liberum veto, było już o wiele za późno.
I znowu, czy naprawdę nic to nam dzisiaj nie mówi? Czy wrzucanie dzisiaj pod obrady sejmu projektu uchwał o przyznaniu związkom homoseksualnym tych samych przywilejów, jakimi cieszą się małżeństwa, nie jest zwyczajnym blokowaniem prac sejmu i odwracaniem uwagi od spraw naprawdę dla Polski palących? Produkcja przemysłowa spadła w grudniu 2012 roku o ponad 10 proc. w stosunku do grudnia 2011, a budownictwo wyhamowało aż o 25 proc.! Galopuje bezrobocie. Złoty zaczyna tracić na wartości. Ponad 2 mln młodych Polaków szuka pracy za granicą. Agencje ochroniarskie w Warszawie schodzą z wynagrodzeniem do 3,5 zł brutto za godzinę. Nowi emeryci dostaną niebawem świadczenia w wysokości 30 proc. ostatnich poborów! Nasza armia według ekspertów nie byłaby w stanie odeprzeć ataku nawet ze strony Białorusi! A polski parlament zajmuje się wnioskami grupy harcowników, którzy ewidentnie stosują taktykę równie szkodliwą, jak dawne liberum veto. Jak dawniej „w imię wolności”. Tylko w czyim interesie?
opr. aś/aś