Antykościelne hasła to dobry temat zastępczy w ustach polityków, którzy nie mają pozytywnego programu. Łatwiej jest walczyć „przeciw komuś” niż zaproponować coś konstruktywnego.
Antykościelna retoryka pojawia się na ustach niektórych polityków, kiedy nie mają nic innego do powiedzenia. Tak było i tym razem, gdy Donald Tusk podczas spotkania z parlamentarzystami PO i jej zwolennikami 21 maja br. w Stargardzie rozwodził się na temat potrzeby rozdziału Kościoła od państwa.
Platforma jest w kłopocie. Zapędziła się w ślepy zaułek przez brak programu wyborczego, poza jedynym punktem: „Odsunąć PiS od władzy”. To może być wystarczające dla żądnego powrotu do rządów partyjnego establishmentu PO. Ale dla elektoratu zatroskanego o dobro ojczyzny to zdecydowanie za mało. Chciałoby się usłyszeć, co opozycja w przypadku wygrania wyborów planuje zrobić w celu wyhamowania inflacji, poprawy demografii i kondycji polskich rodzin oraz dla zwiększenia bezpieczeństwa państwa i każdego z nas. W kontekście rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie i globalnego widma recesji te oczekiwania są jak najbardziej zasadne. Jednak znalezienie na nie dobrych odpowiedzi nie jest łatwe – w przeciwieństwie do wznoszenia antyklerykalnych haseł.
Prócz tego program „Odsunąć PiS od władzy” stał się tymczasowo nieporęczny dla PO. Pisał u nas o tym przed trzema tygodniami Jacek Karnowski. Gdyby bowiem udało się rozwiązać parlament i przyspieszyć wybory już na jesień tego roku, to wygrałoby je PiS, zapewniając sobie rządy do roku 2026. Rosyjska agresja przeciwko Ukrainie ujawniła, że partnerzy, na których stawia PiS, czyli USA i Wielka Brytania, są w sytuacji zagrożenia bardziej wiarygodni niż Niemcy i Francuzi, ku którym ciąży PO. Potwierdziła się również słuszność forsowanego przez PiS projektu dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia w gaz i ropę. Wobec wojny na Ukrainie polskie władze zachowują się zaskakująco roztropnie, odpowiedzialnie i godnie. Do tego nasza gospodarka – jako jedna z niewielu w Europie – jak na razie nie zwalnia. A w uroczystość św. Andrzeja Boboli, patrona Polski, ogłoszono koniec pandemii! To wszystko działa na korzyść rządzących.
Platformie łatwiej byłoby przejąć władzę, gdyby potwierdzenie znajdowało hasło „Polska w ruinie”. Globalne procesy z pewnością odbiją się mocniej na polskiej rzeczywistości i na sytuacji polskich rodzin, ale na to opozycja musi jeszcze poczekać. Dlatego z tym odsuwaniem PiS od władzy chwilowo jest ostrożna. A elektorat, dla zapewnienia mu żywotności i zwartości szeregów, trzeba czymś karmić. Najlepiej czymś, co nic nie kosztuje i nie pociąga żadnej odpowiedzialności. Buńczuczne zapowiadanie „oddzielenia Kościoła od państwa” nadaje się do tego, jak ulał. Przecież i tak jest to zapisane w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej i realizowane może nawet ostrzej niż w wielu krajach Zachodu. W Polsce państwo nie zbiera przecież podatków dla Kościoła, jak w Niemczech, ani nie utrzymuje świątyń i nie wypłaca pensji nauczycielom szkół katolickich – jak we Francji.
Problem z powracaniem Donalda Tuska do antyklerykalnej retoryki mają już nawet niektórzy działacze PO. Nie krył tego w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl poseł PO Bogusław Sonik. Mam nadzieję, że problem z tymi wypowiedziami Tuska ma również prezydent Legionowa Roman Smogorzewski, który w tę niedzielę ma uczestniczyć w ogłoszeniu bł. kard. Stefana Wyszyńskiego patronem tego miasta, choć partyjny kolega Smogorzewskiego, Jan Grabiec z Legionowa, oklaskiwał popisy Tuska w Stargardzie.
Szef PO – prócz frustracji z powodu niemożności i czasowej niecelowości odsuwania PiS od władzy – może mieć także zafałszowane doświadczenie roli duchownych w polityce. Wielokrotnie przecież na spotkaniach swojej partii w pierwszych rzędach widzi księdza. Tak było choćby podczas głośnego wystąpienia Leszka Jażdżewskiego, poprzedzającego exposé Tuska na Uniwersytecie Warszawskim 3 maja 2019 r., i w czasie ubiegłorocznego Campusu Polska Przyszłości, organizowanego przez Rafała Trzaskowskiego w Olsztynie, gdzie tenże ksiądz perorował o episkopacie, który jest „zakładnikiem PiS-u”. W tej sytuacji nawet przysłowie „Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli” w odniesieniu do wypowiedzi szefa PO wydaje się nieadekwatne, bo nie znam żadnej innej partii w Polsce, poza Platformą, na której spotkaniach pojawiałby się jakikolwiek katolicki biskup, zakonnik czy ksiądz.
Jeśli więc Donald Tusk chce praktycznie realizować hasło rozdziału Kościoła (w jego pojęciu duchowieństwa) od państwa i polityki, a nie tylko podgrzewać antyklerykalne nastroje, to mógłby zacząć od najbliższych mu kręgów.