Moskwa nie wyrzekła się wpływania na politykę państw bałtyckich czy Europy Środkowej ... tyle że teraz robi to bardziej subtelnie.
Moskwa nie wyrzekła się wpływania na politykę państw bałtyckich czy Europy Środkowej. Narzędzia, których używa, są te same. Bezpieka, ropa i gaz. Tyle, że używa się ich bardziej subtelnie.
To już dwanaście lat. We wrześniu 1991 r. miałem okazję uczestniczyć w kolacji, wydanej w bardzo niewielkim gronie przez ministra Krzysztofa Skubiszewskiego dla jego ówczesnego ukraińskiego kolegi, Anatolia Złenki. Zaledwie parę tygodni dzieliło nas od moskiewskiego puczu Janajewa, podczas którego grupa twardogłowych komunistów próbowała odsunąć od władzy Michaiła Gorbaczowa, zarzucając mu niegodną komunisty miękkość i rozbijanie „niepodzielnego" - jak głosił hymn - Związku Sowieckiego. Kiedy siadaliśmy do stołu w rządowym hotelu przy Parkowej w Warszawie, Gorbaczow znów rezydował na Kremlu, a komunistyczni przywódcy poszczególnych republik spotykali się i do upojenia dyskutowali nad nową formułą Związku. Optymistyczni obserwatorzy spodziewali się, iż ZSRR zmieni formułę, wiedzieli, że odpadną od Moskwy republiki nadbałtyckie i - być może - część państw Kaukazu. Ale nie Ukraina, perła w koronie Imperium. W czasie rozmowy tymczasem toczyła się gra słów pomiędzy głównymi uczestnikami kolacji. Złenko niezwykle zręcznie kierował dyskusję do konkluzji, którą gospodarz kolacji był zmuszony wygłosić przy końcowych toastach: „Polska uzna niepodległość Ukrainy natychmiast po tym, jak naród ukraiński zaakceptuje ją w referendum".
Polski minister wygłosił tę frazę wyraźnie przymuszony przez ukraińskiego kolegę. Wydawało się wówczas, że proces rozpadu sowieckiego imperium będzie długotrwały i groźny dla sąsiadów. Wydarzenia tymczasem potoczyły się błyskawicznie i cztery miesiące po owej kolacji ZSRR formalnie przestał istnieć. Wszystkie republiki uzyskały niepodległość.
Charakterystyczne były losy ówczesnego partnera ministra Skubiszewskiego. Anatol Złenko, jako zbyt ugodowy wobec Rosji, został ambasadorem, a jego miejsce zajęli zwolennicy prozachodniego kursu. Później Złenko wrócił na stanowisko ministra, by stracić przed tygodniem, na rzecz zwolennika bliższej (jeszcze) współpracy z Rosją.
Historia tej rozmowy, i całej ówczesnej atmosfery, historia polskiej aktywnej polityki wschodniej w czasach ministerium Krzysztofa Skubiszewskiego przypomina mi się często, gdy obserwuję proces powolnej odbudowy imperialnych wpływów Rosji na obszarze dawnego Związku Sowieckiego. Świat zajęty jest Irakiem, a wcześniej Afganistanem. Europa w bólach przebudowuje strukturę Unii Europejskiej, a polityka Moskwy pozostaje niezmienna w jednym tylko punkcie -utrzymania i poszerzenia swoich wpływów na dawnym obszarze sowieckim. Warto przy tym zauważyć, że nieskuteczne okazały się wszystkie narzędzia reintegracji, jakie powstały w czasach Borysa Jelcyna. Nie działa sławetna Wspólnota Państw Niepodległych. Pustą skorupą okazał się wojskowy układ z Taszkientu o współpracy państw postsowieckich. Skuteczne natomiast stały się dwa narzędzia. Infiltracja elit nierosyjskich przez moskiewskie służby specjalne oraz naciski gospodarcze. Trudno powiedzieć, który z tych czynników oddziaływał silniej. Obawiam się, że ocenę skuteczności działań agentur trzeba pozostawić historykom, którzy za lat kilkadziesiąt zyskają dostęp do dokumentów dzisiaj najtajniejszych z tajnych. Fakt jest bezsporny. Ogromna większość państw, które powstały po rozpadzie Związku Sowieckiego krok po kroku zmierza w stronę ponownej integracji z Rosją.
Niekiedy, jak w wypadku Białorusi, jest to proces sformalizowany i odbywający się za przyzwoleniem sporej części elit i obywateli. W innych wypadkach - jak w Gruzji - Rosja musi sięgać po środki wojskowe (w tym wypadku powstanie Abchazów oraz rzekome pościgi za bojownikami czeczeńskimi). Najtrudniejszym zadaniem dla Kremla pozostaje wciągnięcie z powrotem w orbitę wpływów Ukrainy oraz państw Azji Środkowej.
Najtrudniejsze nie znaczy niewykonalne. Powtórzę, że nie jestem w stanie ocenić skuteczności działania rosyjskich służb specjalnych. W zgodnej opinii specjalistów jest ona bardzo wysoka. Bez wątpienia Służba Wywiadu Zagranicznego miała swój udział w głośnej aferze z nagraniami rozmów prezydenta Leonida Kuczmy (tak zwane taśmy Mełnyczenki) i oskarżeniem prezydenta Ukrainy o zlecenie zabójstwa dziennikarza. Bez wątpienia również rosyjskie spec-służby uczestniczą intensywnie w pałacowych intrygach, w satrapiach Azji Środkowej. Skutek widoczny owej ukrytej działalności to powszechny brak zaufania w świecie do elit państw postsowieckich. Nigdy bowiem nie jesteśmy pewni, czy nasz partner reprezentujący któreś z państw tego obszaru nie posiada niejawnego etatu w Moskwie.
Łatwiej można prześledzić oddziaływania gospodarcze. Rolę lin cumowniczych, utrzymujących cały obszar w strefie wpływów moskiewskich, odgrywają podziemne magistrale przesyłu ropy i gazu. Odgrywają w dwojaki sposób. Wobec bogatych w surowce państw azjatyckich położonych jednak w sercu olbrzymiego kontynentu i otoczonych przez niestabilnych lub co najmniej antyzachodnich (Chiny czy Iran) sąsiadów, Rosja z jej systemem rurociągów jest jedyną drogą przesyłu surowców, a więc pozyskiwania pieniędzy niezbędnych biednym republikom do życia. Wobec Białorusi czy Ukrainy z kolei Rosja, utrzymując sztucznie zaniżone ceny surowców, jest dostawcą monopolistą. Ponieważ w Kijowie i Mińsku chronicznie brakuje gotówki, Rosjanie sprzedają swoją ropę i gaz na kredyt, a po urośnięciu ogromnych długów przejmują w ramach spłaty kolejne dziedziny gospodarki, poczynając od samych rurociągów i rafinerii. Na dodatek pozwalają wyrosnąć fortunom miejscowych oligarchów, którzy utrzymując się z nie zawsze legalnych interesów naftowych czy gazowych, stają się rosyjskimi zakładnikami.
Efekt obserwowany na przykładzie Ukrainy jest piorunujący. Elita polityczna jest zinfiltrowana przez rosyjski wywiad, miejscowy biznes finansujący politykę jest uzależniony od rosyjskiego (zdominowanego przez państwo), kluczowe elementy struktury gospodarczej państwa ukraińskiego przejęte w całości lub częściowo przez firmy rosyjskie, rząd zadłużony w Rosji, a niesłychanie energochłonna i nie zreformowana gospodarka podatna jest na kilkudniowe nawet zakręcenie kurka z ropą czy gazem. Przejęcie bowiem kontroli nad rurociągami przez firmy rosyjskie ogranicza nawet możliwość kradzieży tych surowców. Trudno się dziwić, że zwolennicy pro-zachodniego kursu Kijowa bezsilnie zgrzytają zębami. Możliwości manewru są prawie żadne.
Jeszcze głębiej proces ten zaszedł na Białorusi. Aleksander Łukaszenka, skłócony z Zachodem, staje wobec kolejnych ultimatywnych żądań prezydenta Putina. I chociaż wcale nie ma ochoty na zmianę swego statusu z prezydenta na gubernatora podrzędnej guberni, to musi wypijać piwo, którego sam nawarzył, blokując reformy gospodarcze i likwidując demokratyczne instytucje. Jest słaby jak niemowlak i kompletnie samotny wobec potęgi wschodniego sąsiada.
Warto w ogóle zauważyć, że im bardziej opresyjny reżim, im mniej reform gospodarczych i społecznych, tym łatwiej poszczególne kraje wracają w orbitę zależności. Doskonałym przykładem może być Turkmenistan. Zarządzany przez oszalałego dyktatora Nijazowa, który może być porównany chyba tylko z przywódcami północnej Korei, kraj niezwykle zasobny w gaz i ropę - co więcej - mający możliwość eksportowania swoich produktów poza kontrolą Rosji podpisał właśnie umowę oddającą Rosjanom kontrolę nad eksportem swojego gazu przez najbliższą dekadę. Nijazow, nazywający się Turkmenbaszą, zajmuje się prześladowaniem obywateli i budową własnych pozłacanych pomników. Izolowany w świecie potrzebuje jakiegoś międzynarodowego oparcia i odnajduje go w Moskwie za cenę suwerenności własnego państwa.
Jedynym przywódcą, który zdołał zachować elementy realnej suwerenności, okazał się jak dotąd Gejdar Alijew, prezydent Azerbejdżanu. Były członek politbiura sowieckiej partii i dostojnik KGB wie, jak prowadzić rozgrywkę z byłymi podkomendnymi. Ale Alijew jest ciężko chory. A zapowiadający się kryzys sukcesyjny w Baku pozwoli zapewne Rosji odbudować i tam swoje wpływy.
Dodać należy, że Moskwa wcale nie wyrzekła się wpływania na politykę państw bałtyckich czy Europy Środkowej. Narzędzia, których używa, są te same. Bezpieka, ropa i gaz. Tyle, że używa się ich bardziej subtelnie. Nie ma mowy o bezpośredniej satelizacji, a raczej o zachowaniu wpływów pozwalających na to, by mieć własne silne lobby w rządach i parlamentach. W końcu i Polska nie jest od istnienia takiego lobby wolna. Kiedy dowiaduję się, że nasi piloci będą szkolili się na MIG-ach, kiedy czytam o kolejnych próbach przejmowania polskich rafinerii przez firmy rosyjskie, mimo woli patrzę na skutki takiej „współpracy" w Kijowie i jestem -być może - nadostrożny.
Rosja na pewno nie wyrzekła się wizji polityki imperialnej. Pod prezydencją Władimira Putina odbudowała siłę własnych służb specjalnych, jednocząc je od lipca bieżącego roku w ramach jednolitej struktury Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Utrzymuje monopol na dostawy surowców energetycznych w całym regionie i jednocześnie umiejętnie sprzedaje ograniczone poparcie dla polityki USA w Afganistanie i Iraku w zamian za pozostawianie przez Amerykanów wolnej ręki w Czeczenii i na Ukrainie. Pomimo gospodarczej i militarnej słabości, polityka rosyjska ostatnich lat dokonała niemal pełnej reintegracji obszaru postsowieckiego. Kłóci się to z założeniami polskiej racji stanu, dla której istnienie niepodległej Białorusi i Ukrainy oraz trwały powrót do świata zachodniego Litwy, Łotwy i Estonii są podstawowymi gwarancjami narodowego bezpieczeństwa. Czy możemy coś zrobić? Chyba niewiele. Ale jako minimum należy traktować zaproponowanie naszym zachodnim sojusznikom wizji polityki wschodniej NATO i UE. W ciągu ostatnich dwunastu lat historia zatoczyła niemal pełne koło. Listą zmarnowanych szans i okazji możemy zapisać niejedną książkę. Ciągle jednak mam nadzieję, że będzie to książka bez czarnego zakończenia.
JERZY MAREK NOWAKOWSKI
Autor byt dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika WPROST.
opr. mg/mg