Tekst serwisu WP „Dominium” na temat olbrzymich aktywów Kościoła to przykład tego, jak nie prowadzi się księgowości. Księgowy, który skupia się na rzekomych aktywach, tracąc z oczu pasywa, nie nadaje się do swej roboty.
Sążnisty elaborat, który pojawił się w serwisie WP na temat finansów Kościoła to przykład epatowania czytelnika wielkimi sumami po to, żeby oszołomić go, tak aby przestał myśleć. A jednak myśleć trzeba. Zwłaszcza, gdy się prowadzi księgowość. Bez tego żadna instytucja nie przetrwa.
Trudno odnosić się do danych, które prezentuje tekst „Dominium”, trzeba by bowiem otworzyć księgi rachunkowe każdej diecezji, zakonu i wszystkich kościelnych instytucji, przeanalizować je odrębnie, wskazując rzeczywiste źródła finansowania kościelnych przedsięwzięć, a jednocześnie koszty ich funkcjonowania, o których artykuł nie wspomina. To olbrzymia praca, której nie zechciałby się zapewne podjąć żaden dziennikarz. Dużo łatwiej rzucić hasło „olbrzymich pieniędzy” i wyciągać z tego daleko idące wnioski.
Wywłaszczyć obszarników!
Dokładnie tak samo ponad sto lat temu komunistyczni agitatorzy szermowali hasłami o olbrzymich zasobach finansowych, którymi dysponują kapitaliści. Podobnie w krajach afrykańskich nastawiano miejscową ludność przeciw białym farmerom i przedsiębiorcom. Tu i tam doszło do rewolucji, przewrotów politycznych, w wyniku których ci „źli” kapitaliści i obszarnicy zostali odarci ze swego majątku, który trafił następnie w ręce mas. Jakie były tego efekty, nie trzeba chyba przypominać. Gospodarka ZSRR, a także wielu krajów afrykańskich to przykład dramatycznej niewydajności, nieudolności w zarządzaniu i gigantycznego marnotrawstwa zasobów.
Tym razem hasło „bogatego Kościoła” ma służyć uzasadnieniu tezy, że „Kościół ma z czego płacić” ofiarom nadużyć seksualnych. Tymczasem Kościół stanowi jedno pod względem duchowym, ale nie finansowym! Każda osoba, każda parafia, każda diecezja, każdy zakon i każda instytucja kościelna ma własny budżet, własną księgowość i własną odpowiedzialność za środki finansowe. Wrzucanie wszystkiego do jednego worka przez rozemocjonowanego publicystę jest przykładem dziennikarskiej nierzetelności i pisania tekstów pod z góry przyjętą tezę.
200 milionów i 4 miliardy
A teraz konkretny przykład. W tekście pojawia się mająca nas oszołomić suma: „wszystkie nieruchomości opisywane w tym dziale mają wartość około 200 mln złotych”. Zwykłemu pracownikowi, który żyje z comiesięcznie wypłacanej pensji ta suma może się wydać gigantyczna. Każdy jednak, kto ma do czynienia z poważniejszą działalnością gospodarczą, z budownictwem i utrzymaniem nieruchomości, zdaje sobie sprawę, że to nie są wielkie pieniądze. Dla porównania – koszt budowy jednego kilometra autostrady w Polsce to 28-42 mln złotych. Innymi słowy, owe 200 milionów znajdujących się w kościelnych rękach wystarczy na jakieś 5-7 km autostrady. Utrzymanie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, który zatrudnia około 40 tys. pracowników, to około 3,7 mld rocznie. Ten przykład nie jest przypadkowy – podobną liczbę osób (wliczając kapłanów diecezjalnych, zakonników oraz siostry zakonne) „zatrudnia” także Kościół w naszym kraju. Jeśli zestawić koszty osobowe z rzekomo olbrzymim majątkiem, okaże się, że gdyby nagle sprzedać cały ten majątek, nie wystarczyłby on nawet na pół miesiąca normalnej działalności. Nie chodzi tu o „przecinki”, ale o rząd wielkości. Teza, że Kościół rzekomo dysponuje jakimś olbrzymim majątkiem „w nieruchomościach” jest po prostu nieprawdziwa.
Koszty osobowe to, rzecz jasna, nie wszystko. Niemal każda instytucja potrzebuje nieruchomości, w których będzie prowadzić swoją działalność. Nie inaczej jest z Kościołem. Do tego znaczna część obiektów znajdujących się w rękach Kościoła to obiekty zabytkowe. Nie trzeba wielkiej wiedzy finansowej, aby uświadomić sobie, co to oznacza. Koszt utrzymania i remontów tego rodzaju obiektów jest olbrzymi. Można oczywiście powiedzieć: „niech to Kościół sprzeda, a pieniądze odda ofiarom nadużyć”. Czy oznacza to, że od dziś Kościół nie ma mieć żadnych nieruchomości, a wierni mają gromadzić się na ulicy? Że należy zamknąć kurie, wraz z wydziałami duszpasterstwa, sądami kościelnymi i innymi instytucjami, które mają tam siedzibę, a wszystko przenieść pod namioty lub do jurty? Jak w praktyce wyobraża to sobie redaktor WP?
Owszem, Kościół posiada też nieruchomości, które nie służą bezpośrednio działalności duszpasterskiej czy charytatywnej. Kluczem jest jednak słowo „bezpośrednio”. Olbrzymia część działalności Kościoła jest deficytowa, nie przynosi żadnych zysków. Jaki jest zysk ze szkolenia i wysyłania misjonarzy do dalekich krajów? Jaki jest zysk z siedzenia godzinami w konfesjonale? Jaki z działalności charytatywnej? Które duszpasterstwo przynosi finansowe „kokosy”? Jeśli Kościół pozbyłby się całego majątku, musiałby jednocześnie zrezygnować z większej części swojej działalności.
Żenujące jest określanie przez redaktorów WP obiektów kościelnych służących prowadzeniu kursów i rekolekcji mianem „ośrodków wypoczynkowych”. Owszem, niektóre z nich oferują także możliwość noclegu indywidualnym osobom, aby miejsca noclegowe nie stały puste, zawsze jednak priorytetem jest działalność duszpasterska. Przykładem jest „Ośrodek wypoczynkowy Emaus”, który ma ilustrować wspomniany tekst. Osobiście bywałem w nim wiele razy i za każdym razem były tam prowadzone rekolekcje, kursy i rozmaite spotkania duszpasterskie. A swoją drogą – czy katolicy nie mają prawa do wypoczynku? Czy to, że istnieją ośrodki prowadzone przez nich i przeznaczone dla nich, jest czymś kontrowersyjnym?
Kto jest odpowiedzialny?
Tu pora postawić pytanie, które wykracza daleko poza kwestię odpowiedzialności instytucji kościelnych za nadużycia konkretnych osób: czy jako świeccy katolicy jesteśmy gotowi przyjąć na siebie rzeczywisty ciężar finansowy funkcjonowania Kościoła? Czy oprócz dziesięciu czy dwudziestu złotych wrzucanych na tacę jesteśmy skłonni zobowiązać się do regularnego wspierania kościelnych dzieł miłosierdzia, placówek edukacyjnych, mediów katolickich, a jednocześnie do ponoszenia pełnych kosztów utrzymania świątyń, z których korzystamy? Osobiście byłbym skłonny podjąć takie zobowiązanie, ale mój skromny wkład z pewnością nie wystarczy. Jeśli chcielibyśmy zmienić model finansowania Kościoła, musielibyśmy to zrobić solidarnie – jako zdecydowana większość wiernych, a nie tylko zaangażowana garstka. Jeśli nie jesteśmy do tego gotowi, musimy zgodzić się na to, że część normalnej działalności Kościoła będzie finansowana dzięki przychodom płynącym z różnych kościelnych nieruchomości.
Nie chodzi tu o to, aby usprawiedliwiać czyjekolwiek występki. Chodzi o to, kto ma za nie ponosić odpowiedzialność. Kościół to nie „oni”, ale „my”. Bardzo chętnie powołujemy się na tę zasadę, gdy chodzi o uczestnictwo świeckich w duszpasterstwie, w liturgii, we współodpowiedzialności za parafie. Jest to zasada słuszna. Kościół to nie tylko biskupi i księża, ale wszyscy wierni. Czy jednak z tej zasady naprawdę chcemy wyprowadzać wniosek, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za nadużycia seksualne, których dopuszczały się jednostki? Czy wszyscy chcemy solidarnie płacić odszkodowanie osobom wykorzystanym przez nie? Do tego bowiem ostatecznie sprowadza się teza „Dominium”. Dlaczego zamiast rozliczyć konkretne osoby, które dopuszczały się przestępstw lub które kryły ich sprawców, usiłujemy rozliczać cały Kościół? Krótko mówiąc, domagajmy się sprawiedliwości, a nie „wywłaszczenia”. Jeśli czegoś możemy nauczyć się z historii, to tego, że zazwyczaj na wywłaszczeniach ostatecznie nie korzystały ofiary wyzysku, ale sami wywłaszczacze.