Londyn, czyli wojna światów

Czego powinny nas nauczyć zamachy bombowe w Londynie 7.07.2005?

Wojnę cywilizacji można wygrać tylko wtedy, gdy sięgnie się do fundamentów własnego systemu wartości. A tymi dla świata Zachodu są religia chrześcijańska i wolność osobista.

To zdjęcie zrobiono aparatem umieszczonym w telefonie komórkowym. Rozmazane kontury dodają mu tylko dramatyzmu. Niekończące się dwa szeregi ludzi z pochylonymi głowami idące tunelem. Gdzieniegdzie widać wyraźniejszą sylwetkę, bo człowiek przechodzi właśnie koło jednego z rzadka rozmieszczonych świateł awaryjnych. I niczym symbol nadziei na końcu drogi widzimy jasną, ostrą plamę światła, wyjście z tunelu.

Przyznam, że spośród setek fotografii dokumentujących tragedię, jaka rozegrała się w ubiegłym tygodniu w Londynie, ta zrobiła na mnie największe wrażenie. Nie było na niej krwi, bandaży ani ciał zabitych. Było natomiast nieomal fizycznie wyczuwalne przerażenie zwykłych ludzi, jadących właśnie do pracy czy na zakupy, wrzuconych do dusznego kanału i niepewnych, czy zdołają dotrzeć do plamy światła kończącej tę wędrówkę.

I drugi obraz, powtarzający się na wielu filmach i fotografiach. Okrwawieni, czasem zabandażowani ludzie wychodzący z londyńskiego metra, z których każdy trzyma w ręku butelkę z wodą mineralną i kartkę--identyfikator. Kartkę odsyłającą do konkretnego miejsca, gwarantującą, że nie będzie zmuszony w ogólnym chaosie dopominać się o pomoc i zainteresowanie.

Po Londynie Warszawa?

Ten drugi widok jest dowodem imponującego przygotowania Brytyjczyków do walki z zagrożeniem terrorystycznym. Bo irytujące debaty polityczne, w których powtarzało się pytanie: „jak zapobiec zamachom terrorystycznym", są w istocie pozbawione sensu. Atakom, takim jak w Londynie, całkowicie zapobiec się nie da. Cena, jaką byśmy musieli zapłacić, nie jest zresztą tego warta. Być może totalna inwigilacja, getta dla cudzoziemców itd. zmniejszyłyby zagrożenie terrorystyczne - ale wtedy nie byłoby czego przed bandytami bronić, gdyż sami upodobnilibyśmy się do ich ideału państwa. Warto i trzeba natomiast być przygotowanym na zminimalizowanie skutków ataku. Brytyjczycy mający doświadczenie z czasów, gdy w Londynie wybuchały bomby podkładane przez Irlandzką Armię Republikańską, nauczyli się tego w stopniu niemal doskonałym. Kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych czterech wybuchów, jak by to okrutnie nie zabrzmiało, to niewiele. A właśnie doskonała organizacja i przygotowanie zminimalizowały skalę strat.

Kilka tygodni temu mieszkańcy Warszawy przeżyli komunikacyjny horror z powodu fałszywego alarmu bombowego w tunelu na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich. Samochodowe i tramwajowe korki kompletnie sparaliżowały życie miasta. Miałem to nieszczęście, że przemieszczałem się wówczas przez centrum Warszawy. A dokładniej nie przemieszczałem się, lecz stałem. Tyle tylko, że stałyby również samochody straży pożarnej i karetki pogotowia, gdyby alarm nie był fałszywy. A telewizyjne relacje w każdym kolejnym wydaniu podawałyby informacje o ofiarach, coraz liczniejszych. Na dodatek, brak przygotowania obywateli czyniłby mało realnym także pierwszy z przedstawionych obrazów.

Duszący się w tunelu (czy jakiegokolwiek innego miejsca) ludzie zamiast spokojnie, krok po kroku, zmierzać do wyjścia, tratowaliby się i łokciami przepychali na zasadzie „kto silniejszy, ten przeżyje". Wcale nie dlatego, że mamy taki zły charakter. Tylko dlatego, że w szkole na zajęciach z przysposobienia obronnego uczono nas jak ukrywać się przed imperialistycznym atakiem atomowym (niczym w czasach towarzysza Gomułki), zamiast ćwiczyć zachowania zbiorowe w razie zagrożenia terrorystycznego. Podobnie jak w przypadku kierowcy, który musi być nauczony reagowania na poślizg, bo trzeba zachowywać się paradoksalnie, czyli kręcić kierownicą w stronę przeciwną od tej, którą nakazuje naturalna reakcja, tak samo w razie zagrożeń zbiorowych reakcją racjonalną jest zachowanie odmienne od naturalnego „ratuj się kto może". Zachowanie, którego trzeba się nauczyć. A skądinąd jest ono przydatne nie tylko w tunelu zaatakowanego przez terrorystów metra, ale na przykład i na stadionie, na którym wybuchła panika.

Przygotowania do tego, by zapobiegać napaści terrorystów nie zawsze wymagają olbrzymich pieniędzy i luksusowych limuzyn dla policji, częściej rozsądku władz i przemyślanego planu działania, którego w Polsce brakuje. A doświadczenie Londynu powinno być dla nas sygnałem alarmowym. Następna może być Warszawa. Specjaliści od spraw międzynarodowego terroryzmu mówią, że nie ma kwestii „czy" islamiści zaatakują Polskę. Są tylko pytania „jak" i „kiedy". A na razie, jak gorzko konkludował jeden z ekspertów, najpewniejszą obroną jest modlitwa tysięcy Polaków, proszących Boga o oddalenie od nas tego niebezpieczeństwa.

Tymczasem powinniśmy mieć świadomość, że atak na Polskę grozi nam w najbliższym czasie. Nie tylko dlatego, że specjaliści - w tym najlepsi na świecie specjaliści izraelscy - ostrzegają polski rząd. Elementarna logika wskazuje, że najlepszym czasem do uderzenia terrorystycznego jest okres poprzedzający wybory. Bo wtedy terroryści mogą osiągnąć sukces polityczny porównywalny z ich zwycięstwem w Hiszpanii. Po atakach 11 marca ubiegłego roku jest to tym bardziej prawdopodobne, że cała zgraja nieodpowiedzialnych polityków jednym z elementów kampanii wyborczej uczyniła wycofanie wojsk polskich z Iraku. Przywódcy Al-Kaidy nie są głupcami i byłoby co najmniej dziwne, gdyby nie chcieli skorzystać z szansy, jaką daje uderzenie w jednego z najlepszych sojuszników Ameryki.

Obrona fundamentów

W Londynie skorzystali z okazji, jaką był odbywający się koło Edynburga szczyt grupy najbogatszych państw świata - tak zwanej grupy G8. Uwaga służb specjalnych skupiła się na chwilę poza stolicą Wielkiej Brytanii. Moment ataku został wybrany wyjątkowo dobrze, bo równocześnie Brytyjczycy objęli przewodnictwo w Unii Europejskiej, a na dodatek cały Londyn świętował, kiedy dzień wcześniej przyznano mu organizację igrzysk olimpijskich w 2012 roku. Terroryści uderzyli więc tak, aby atak był jak najbardziej bolesny dla londyńczyków, dla nas wszystkich - ludzi Zachodu. Atak na Londyn jest bowiem dowodem na to, że terroryzm islamski jest stroną wojny cywilizacji. Zauważył to w swoim dramatycznym apelu kardynał Angelo Sodano. A dla nas - obywateli Zachodu - oznacza to tyle, że powinniśmy się do wojny cywilizacyjnej przygotować. Islamski terroryzm, który narodził się w roku 1972, gdy Palestyńczycy napadli na sportowców podczas olimpiady w Monachium, w odróżnieniu od mającego długą tradycję terroryzmu europejskiego, nie jest nastawiony na osiąganie krótkoterminowych celów politycznych. Kiedy Irlandczycy podkładali bomby w Londynie, to zwykle telefonowali na policję, tak by ta mogła ewakuować ludzi z zagrożonego miejsca. Islamiści przeciwnie, uderzają tak, by ofiar było jak najwięcej, bo ich celem jest zniszczenie naszego świata. Eksperci amerykańscy nazywają ten nurt Al-Kaidy, który obecnie dominuje, „islamofaszyzmem". Ale to chyba i tak zbyt łagodne określenie. To po prostu globalny bandytyzm o zabarwieniu religijno-cywilizacyjnym. Naszą siłą jest to, że terroryści nas nie rozumieją. Uderzając 11 września 2001 r. na Nowy Jork i Waszyngton, liczyli na zastraszenie Ameryki, tymczasem zjednoczyli ją wokół prezydenta Busha. Teraz Brytyjczycy również zjednoczyli się wokół premiera Blaira. A sama Wielka Brytania ma mocniejszą pozycję w świecie i Unii Europejskiej niż przed zamachem. Bo w rzeczywistości obroną przed wojną cywilizacji jest powrót do fundamentalnych wartości naszej kultury i cywilizacji. I może stwierdzenie, że przed terrorystami bronimy się poprzez modlitwę, obok ironicznego wydźwięku ma też element racjonalny. Wojnę cywilizacji można bowiem wygrać tylko wtedy, gdy sięgnie się do fundamentów własnego systemu wartości. A tymi dla świata Zachodu są religia chrześcijańska i wolność osobista. Nie znaczy to, by można było zgodzić się na to, że w ubiegłą niedzielę spalono w Leeds i innych brytyjskich miastach cztery meczety. Nie tędy droga. Zamiast palić meczety budujmy kościoły, tak byśmy znów mogli być dumni z naszego zachodniego świata.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama