Odgórnie czy oddolnie?

Jak się nie dać wciągnąć w coś, czego dobrze nie przemyśleliśmy? Czy łatwość komunikacji stwarzana przez współczesne media, portale i sieci społecznościowe sprzyja naszej wolności wyboru i refleksyjnemu myśleniu?

Odgórnie czy oddolnie?

Czy inicjatywy „obywatelskie”, takie jak próba zaostrzenia prawa aborcyjnego przez Ordo Iuris to działanie oddolne czy odgórne? Czy czarne marsze i strajki kobiet przeciwko tym „obywatelskim” inicjatywom to działanie oddolne? Z pozoru mogłoby się wydawać, że jedno i drugie ma charakter oddolny, że jest przejawem społecznej odpowiedzialności obywateli.

Jednak w dzisiejszych czasach — w kontekście globalizacji i mediatyzacji — właściwie nic już nie ma jednoznacznie wymiaru oddolnego. Wydawać by się mogło, że „skrzykiwanie się” przez internet — Twittera czy Facebooka — jest odpowiednikiem dawniejszych obywatelskich zebrań, roznoszenia ulotek i tworzenia społecznych ruchów. Jednak nawet w epoce przedinternetowej istniało ryzyko odgórnej inspiracji takich zjawisk — ruch pozornie oddolny mógł być sterowany odgórnie, jak to było na przykład w przypadku Księży Patriotów z lat 50-tych ubiegłego wieku. Podobnie, ruch początkowo oddolny, mógł zostać przeniknięty przez agentów, wpływających na jego władze i kierunek działania, jak prawdopodobnie stało się z Solidarnością w latach 90-tych.

Tym bardziej współcześnie, w realiach internetu i wszechobecnych mediów, nie jesteśmy w stanie stworzyć ruchu oddolnego, który byłby wolny od ryzyka odgórnej ideologizacji, czy też odgórnego sterowania — dla osiągnięcia pewnych celów, niekoniecznie zgodnych z tym, czego pragną jednostki z przekonaniem angażujące się w obronę czegoś czy też protest przeciw czemuś. Jaką mamy pewność, że za Facebookowym zaproszeniem na wydarzenie stoi osoba myśląca podobnie jak ja, a nie specjalnie opracowana strategia, która ma realizować czyjeś cele polityczne, ideologiczne czy marketingowe? Specjaliści od marketingu politycznego doskonale wiedzą, jak uderzać w czułe struny naszej wyobraźni, jak kreować wizje potencjalnych zagrożeń, jak wykorzystywać image celebrytów — wszystko dla zrealizowania własnych celów politycznych. Krótko mówiąc — dla zdobycia władzy nad nami. Jeśli nie można zgnieść obywatelskiego zaangażowania, trzeba je skanalizować.

Sensacyjne informacje publikowane w internecie czy tradycyjnych mediach, memy wyszydzające politycznych czy ideologicznych oponentów, zachęty do podpisywania petycji, ostre komentarze — czy naprawdę wierzymy, że wszystko to tworzone jest oddolnie, bez wcześniejszej odgórnej inspiracji ideologicznej, a często i odpowiedniego wynagrodzenia? To samo zresztą dotyczy internetowych opinii na temat produktów — jak wiele z nich pisanych jest z „potrzeby serca” przez faktycznych nabywców, a ile tworzonych jest przez internetowych naganiaczy, opłacanych przez producenta?

Mając świadomość tego, jak łatwo paść ofiarą czyjejś sprytnej strategii ideologicznej, politycznej czy marketingowej, trzeba umieć zachować dystans i krytycyzm wobec wszystkiego, co płynie ku nam z mediów, w tym zwłaszcza z internetu. Rozsądnie jest przyjąć zasadę zasadniczej nieufności. Nawet jeśli dany wpis, mem czy strona internetowa dociera do nas za pośrednictwem znajomej osoby — w większości przypadków nie ona ją wytworzyła, a jedynie działa na zasadzie „podaj dalej”. Na tym właśnie bazują przebiegłe strategie: posługując się nośnymi hasłami, atrakcyjnymi obrazami czy sensacyjnymi wiadomościami (zazwyczaj wyolbrzymiającymi daną sprawę lub w ogóle ją zakłamującymi), grają na naszych emocjach i wyłączają nasze myślenie refleksyjne.

Czy możemy się przed tym obronić? Na pewno nie całkowicie. Nie jesteśmy w stanie przejrzeć na wylot wszystkiego i wszystkich. Możemy jednak zachować czujność. Pomóc w tym może przypomnienie sobie kilku prostych zasad. Pierwszą jest zastanowienie się nad tym, czemu dany obraz, mem, wiadomość, artykuł ma służyć. Czyjego interesu broni? Jaki cel chce osiągnąć? Zgodnie ze starożytną zasadą „is fecit cui prodest” — zazwyczaj sprawcą jest ten, którego interesowi służy dane zjawisko (dotyczy to zarówno wszelkiej propagandy, jak i przestępstw). Spróbujmy zastosować tę zasadę, czytając internetowego newsa, słuchając telewizyjnych wiadomości, oglądając mema — w ten sposób dość łatwo można oddzielić fakt od interpretacji, narzucanej nam przez twórcę przekazu.

Druga zasada — to sprawdzić informację u źródła (czyli zbadać, skąd pochodzi i sprawdzić fakty). Nie zawsze jest to możliwe, wtedy jednak zazwyczaj można zweryfikować fakty poprzez sięgnięcie do kilku źródeł, najlepiej z różnych stron sceny politycznej. Warto też zestawić pojedynczą informację z ogólniejszymi faktami czy statystykami. Na przykład sprawdzając, czy „rzeź dzikich zwierząt”, którą z przerażeniem zapowiada gazeta, jest po prostu planowym odstrzałem zwierząt, odbywającym się co roku, czy też faktycznie nastąpiła jakaś zmiana, która ma spowodować apokalipsę wśród dziczyzny.

Trzecia — być może najtrudniejsza do zrealizowania w praktyce, ale najważniejsza — zasada, to nie czerpać wiedzy (wyłącznie) z doniesień prasowych, internetowych memów czy Wikipedii. Taka wiedza jest fragmentaryczna i bardzo podatna na manipulację. Media bardzo chętnie rozdymają jednostkowe zdarzenia do rozmiarów apokaliptycznych czy też z pojedynczych faktów próbują wyciągać bardzo daleko idące wnioski.

Wydaje się, że tak właśnie było z inicjatywą Ordo Iuris — która, według wszelkich znaków na ziemi, nie miała szans ostać się w parlamencie. Niemniej lewicujące media i organizacje zwęszyły tu szansę do osiągnięcia własnych celów ideologicznych — dlatego właśnie rozdęły wyimaginowane zagrożenia związane z tą inicjatywą do kompletnie irracjonalnych rozmiarów, grając na społecznych emocjach. Twarde fakty są takie, że corocznie dokonuje się od zera do trzech aborcji ze względu na „czyn zabroniony” (tzn. gwałt lub współżycie z osobą nieletnią). Tymczasem lewicujące media — a za nimi całe mnóstwo  osób z deficytem myślenia refleksyjnego — przez całe tygodnie rozwodziły się nad nieszczęściem „twojej córki, która będzie musiała urodzić dziecko pochodzące z gwałtu”. Czy jest to faktycznie tak bolesny i groźny problem społeczny? Rozumiem dramat konkretnej zgwałconej kobiety. Ale jeśli zestawić to z dramatem osób, które co roku tracą bliskich w wypadkach komunikacyjnych (ponad 3000 ofiar w 2015 r.) lub liczbą samobójstw (ponad 6000 rocznie), wydaje się, że uwaga poświęcona zagadnieniu ciąży pochodzącej z gwałtu jest zupełnie nieproporcjonalna do jego faktycznej skali. Mówiąc krótko i dosadnie, lewicowe organizacje, których celem jest wprowadzenie aborcji na życzenie, wykorzystały okazję stworzoną przez inicjatywę Ordo Iuris, dla zrealizowania własnego planu działania. I w tym celu wywołały „oddolny” protest, oddziałując na emocje i wywołując poczucie zagrożenia zupełnie nieproporcjonalne do faktycznego zagrożenia (o ile w ogóle można tu mówić o „zagrożeniu” czegokolwiek!).

Wracając do pytania zadanego na początku: zarówno inicjatywa Ordo Iuris, jak i reakcja na nią tylko pozornie nosiły charakter działania oddolnego. Ordo Iuris wykorzystało zaangażowanie osób o poglądach pro-life dla zebrania podpisów pod projektem ustawy, który niekoniecznie zgodny był z przekonaniami tychże osób, jak również z głosem Kościoła. W tym przypadku emocjonalne zaangażowanie przeważyło nad rozsądkiem. Czyżby nikt nie potrafił sobie zadać fundamentalnego pytania, jak dalece zasady moralne mogą i powinny być egzekwowane odgórnie, poprzez prawo państwowe i wiążące się z tym sankcje karne? Na to pytanie nie ma bynajmniej oczywistej odpowiedzi. Można powiedzieć, że ktoś (sam Mariusz Dzierżawski? prawnicy Ordo Iuris?) próbował narzucić odgórnie swoją wizję prawną, wykorzystując oddolne zaangażowanie środowisk pro-life. Zdecydowanie zabrakło dialogu na odpowiednio wczesnym etapie, pozwalającego na rozważenie wszystkich opcji, na uwzględnienie różnych wariantów prawnych. Dobry cel nie usprawiedliwia złych środków. Analogicznie można powiedzieć, że do dobrego celu można dojść różnymi drogami, tymczasem wybrano drogę na skróty.

Nie dziwi to, że środowiska pro-choice wykorzystały okazję, aby zaistnieć w publicznej świadomości i podobnie jak Ordo Iuris, posłużyły się oddolnym zaangażowaniem, aby zrealizować własne cele. Dziwi raczej to, że osoby i instytucje zaangażowane w obronę życia nie potrafiły przewidzieć takiej reakcji.

A może jednak nie dziwi? Wydaje mi się, że pomimo pozornie coraz większej swobody i łatwości wymiany myśli, coraz bardziej jej unikamy. Czy to w parlamencie, czy w mediach, czy w internecie coraz mniej jest rzeczywistej dyskusji, merytorycznej debaty, w której osoby prezentujące różne poglądy potrafią się słuchać i weryfikować swoje własne przekonania i ich praktyczne konsekwencje. Nie we wszystkim możliwa jest zgodność, w niektórych sprawach niemożliwy jest nawet kompromis, jednak prawie nigdy nie jest tak, że druga strona nie ma kompletnie racji. Jeśli chcemy uwolnić się od dyktatu mediów, od autorytarnych sposobów sprawowania władzy i od bycia ofiarami ideologicznych wojen, musimy przywrócić kulturę dyskusji i na nowo nauczyć się krytycznego, refleksyjnego myślenia — nie tylko krytycznego wobec innych, ale wobec samego siebie. Sama nowoczesność form komunikacji nie sprawi, że odzyskamy podmiotowość. Wręcz przeciwnie — im bardziej nowoczesne, bezosobowe formy komunikacji — tym łatwiej nami manipulować.

Jeśli więc — całkiem słusznie — boimy się manipulacji, odgórnego sterowania żerującego na naszej niewiedzy, emocjach czy lękach, musimy wzmocnić czynnik „oddolny” — czyli własne myślenie refleksyjne, umiejętność dyskusji, krytycyzm w stosunku do wszelkich mediów. Najlepszą formą obrony jest atak; nie jesteśmy w stanie się w pełni obronić przed ideologicznie motywowanymi manipulacjami, możemy je jednak odeprzeć zdobywając rzetelną (nie publicystyczną!) wiedzę, podchodząc krytycznie do wszelkich informacji i ucząc się powściągać emocje w dyskusji, szukając prawdy, a nie tego, jak zbić argumenty oponenta.

 

PS. Uprzedzając ewentualną krytykę: moim zamiarem było zwrócenie uwagi na problem ograniczania naszej podmiotowości. Nie traktuję błędów popełnionych przez inicjatorów ustawy chroniącej życie na równi z manipulacjami środowisk pro-choice. Zauważam tylko, że jedne i drugie wykorzystują te same psychologiczne i intelektualne słabości, coraz bardziej rozpowszechnione w społeczeństwie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama