Zapowiada się kolejna szalona rewolucja w polskiej edukacji: edukacja seksualna w przedszkolu. Skąd biorą się takie pomysły i dlaczego forsowane są z taką bezwzględnością?
Zapowiada się kolejna szalona rewolucja w polskim szkolnictwie. W zasadzie chodzi o nauczanie przedszkolne, które jest pod kuratelą MEN. Zanosi się na to, że już od września sześcioletnie dzieci będą przymuszane do uczestnictwa w zajęciach edukacji seksualnej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, parlamentarne prace nad projektem ustawy zakończą się jeszcze przed wakacjami. — To absurd — zgodnie twierdzą nauczyciele, wychowawcy i rodzice.
Projekt ustawy autorstwa Ruchu Palikota jest w sejmie już od połowy lutego. Autorzy proponują, aby raz w tygodniu dzieci w wieku do sześciu lat uczęszczały na przedmiot o nazwie „wiedza o seksualności człowieka”. Powołują się na międzynarodowe zobowiązania Polski, w tym zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Nowe prawo ma być także odpowiedzią na rzekome oczekiwania rodziców — z badań przeprowadzonych przez TNS OBOP wynika jakoby, że przeszło 80 proc. pytanych chce edukacji seksualnej dla swoich dzieci. Warto jednak zapytać o wiarygodność tego sondażu — jego autorzy ani słowem nie wspominają, jakiego rodzaju zajęć spodziewają się pytani rodzice.
Ustawa jest już w zasadzie gotowa. „Przeniesienie regulacji związanych z edukacją seksualną z ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (art. 1 ust. 1 ustawy o edukacji seksualnej) do ustawy o systemie oświaty nie jest li tylko zabiegiem techniczno-legislacyjnym. Przeciwnie. Stanowi wyraźny akcent, by problematykę edukacji seksualnej uwolnić od kwestii polityczno-ideologicznych i oprzeć na rzetelnej, możliwie obiektywnej wiedzy naukowej — tak, by wprowadzany przedmiot był postrzegany nie inaczej jak pozostałe przedmioty szkolne, np. matematyka czy biologia” — piszą posłowie w uzasadnieniu. Pod projektem podpisuje się Wanda Nowicka, która ma być sprawozdawcą.
Pomysł ten ma spore szanse na poparcie. Wydaje się, że jego orędownikami są Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Zdrowia. Niedawno w siedzibie Polskiej Akademii Nauk w Warszawie pod patronatem obu resortów odbyła się konferencja, podczas której przedstawiono rekomendacje Światowej Organizacji Zdrowia dotyczące edukacji seksualnej w Europie. Na spotkaniu pojawiły się zalecenia, aby dzieciom w wieku czterech—sześciu lat przekazywać treści o „uczuciach seksualnych jako części ludzkich uczuć” oraz „stosownym języku seksualnym”, a także nakazano, by w ramach tematów obowiązkowych informować dzieci w wieku do czterech lat o „różnych rodzajach związków” czy „prawie do badania tożsamości płciowych”. Warto odnotować, że jednym z gości był Lew Starowicz (występujący na konferencji w roli mentora), stały gość porannych programów śniadaniowych w telewizji, seksuolog, znany z wielu kontrowersyjnych wypowiedzi.
Już słychać głosy oburzenia. Na razie nie znamy jeszcze szczegółów dotyczących sposobów wdrażania ustawy, która — o ile zostanie szybko przyjęta — ma obowiązywać od 31 sierpnia tego roku. Wiadomo jednak, że strategię jej wprowadzania resort Krystyny Szumilas opracowuje już od trzech lat.
Pewne jest, że podobny program przyniósł już katastrofalne skutki w wielu państwach Europy. Podobne rozwiązania przyjęto w Wielkiej Brytanii i Szwecji i okazało się, że w ostatnich kilkunastu latach drastycznie wzrosła liczba niechcianych ciąż, a co za tym idzie — aborcji wśród nastolatek. Wzrosła także ilość chorób wenerycznych wśród dzieci i młodzieży.
O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy specjalistę z tej dziedziny, ks. dr. Marka Dziewieckiego, autora wielu publikacji na temat wychowania. Jego zdaniem tak zwana edukacja seksualna nie zakłada w sobie żadnych celów wychowawczych ani kształtowania odpowiedzialnych postaw. Jej celem jest wczesne wciąganie dzieci w zainteresowanie się popędem seksualnym oraz wmówienie im, że w tej sferze nie powinny obowiązywać żadne zasady moralne. „Edukatorzy” chcą, by młodzi ludzie uwierzyli w to, że seksualność jest po to, aby się nią dobrze bawić, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji — podkreśla ks. Dziewiecki.
Jeszcze kilkanaście lat temu w Polsce było bardzo wielu niezadowolonych z wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej. Tyle że wtedy nie wyznaczono żadnych norm etycznych, które miałyby być przekazywane dzieciom ze starszych klas podstawówek i gimnazjów. Nauczyciele mogli tworzyć autorskie programy nauczania i dzięki temu w większości przypadków uczniom przekazywano treści w „rozsądnej” formie. Odezwali się za to niektórzy producenci środków antykoncepcyjnych, którzy mieli sponsorować broszury, a niekiedy nawet całe zajęcia prowadzone z uczniami — z oczywistym przesłaniem. Na szczęście problem został rozwiązany i w wielu szkołach zaczęło obowiązywać przygotowanie do życia w rodzinie, a nie edukacja seksualna.
opr. mg/mg