Mało kto zwrócił uwagę, że ujawnione nagrania w "aferze taśmowej" uderzały w zaplecze premiera Tuska. Czy niespodziewane odejście do Brukseli jest pewnym wyjściem awaryjnym z tej sytuacji? A może po prostu częścią gry?
Jednym z wielu pytań, jakie pojawiają się po ujawnieniu nagrań rozmów polityków PO jest, czy istnieją analogiczne taśmy z ich reakcjami na katastrofę smoleńską? Taka "bomba" mogłaby rozbić w pył rząd Donalda Tuska.
Tak wiele się zdarzyło od 24 czerwca, gdy opublikowano taśmy nagrane w lokalu „U Sowy”. Niektórzy już zapomnieli o sprawie. Warto jednak do nich wrócić już z perspektywy czasu. Jak Pan dziś ocenia wydarzenia wokół tzw. „afery taśmowej” rządu Tuska?
Tak jak większość Polaków bardzo negatywnie. Rozmowy polityków Platformy ujawniły ich niski poziom moralny, kulturowy, małostkowość i przedmiotowe traktowanie społeczeństwa, wyborców i wszystkich, którzy nie są związani z obozem władzy.
Oni uznają państwo polskie za własny folwark, z którego można dowolnie czerpać korzyści finansowe, gospodarcze, polityczne, zawodowe. Świadczy o tym rozmowa prezesa banku centralnego Marka Belki z szefem MSW Bartłomiejem Sienkiewiczem. Ich głównym problemem było niedopuszczenie prawicowej opozycji do rządów, jak temu przeciwdziałać, dlatego podjęli negocjacje w sprawie opracowania planu dofinansowania zrujnowanego budżetu państwa z rezerw banku centralnego. Takie działania naruszają Konstytucję. Niezależnie od intencji faktycznych pomysłodawców tego „studia nagrań Platformy” bardzo dobrze stało się, że mogliśmy usłyszeć, jak wygląda polityka w wydaniu partii PO.
Czy po kilku miesiącach łatwiej jest odpowiedzieć na pytanie kto, Pana zdaniem, mógłby stać za aferą?
Wciąż możemy tylko snuć przypuszczenia, śledztwo jest tajne i pojawiają się różne przecieki, także i te, że inicjatorem nagrań mógł być biznesmen Marek Falenta.
Osobiście nie wierzę, że to sam on wymyślił i uruchomił to „studio nagrań”, a potem jeszcze udostępnił mediom nagrane rozmowy ministrów i polityków Platformy. Falenta nie jest nawet — używając języka Belki i Sienkiewicza — „tłustym misiem”, czyli biznesmenem, który posiada potężny majątek, ma wpływy w mediach, w polityce. Na listach najbogatszych Polaków Falenta był plasowany na 67 pozycji. Natomiast wielokrotnie bogatszy Zbigniew Jakubas, również wspominany w rozmowie Belki i Sienkiewicza plasował się na 14 miejscu. Tymczasem Sienkiewicz o Jakubasie mówił nonszalancko, że „może trzeba mu powiedzieć, jak można go bardziej okraść”. Czy w tej sytuacji taki „chudy miś”, jakim jest Falenta, zdecydowałby się na samodzielną akcję demontażu rządu? Nie sądzę.
A więc kto?
Na pewno nie była to prywatna inicjatywa warszawskich kelnerów. To musiała być odgórna i profesjonalna zorganizowana akcja, która trwała kilka miesięcy, a może nawet kilka lat. Ktoś podjął decyzję o inwigilowaniu najważniejszych osób w państwie, łącznie z ministrem nadzorującym policję i służby specjalne. Jeżeli ktoś zdecydował się na taką operację, to albo walczy o gigantyczne finanse (np. wielomiliardowe umowy rządowe, kontrakty zbrojeniowe, dostęp do funduszy unijnych), albo o wpływy na całe państwo. Ktoś uznał, że należy wymienić Donalda Tuska, komuś stanął na drodze. Zwracam uwagę, że ujawniane są rozmowy osób ze ścisłego zaplecza premiera Tuska, czyli takich jak Bartłomiej Sienkiewicz, Radek Sikorski, Paweł Graś, Jacek Rostowski, minister skarbu Włodzimierz Karpiński no, i były minister transportu Sławomir Nowak. Mają być również ujawnione rozmowy wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej i szefa CBA Pawła Wojtunika.
Natomiast w tym rozmowach nie pojawiają się politycy z obozu prezydenckiego, nawet nie wspomina się o nich. Co więcej, to prezydent Bronisław Komorowski chce zaprezentować się jako jedyny ośrodek władzy w Polsce, który gwarantuje stabilność i zachowanie moralności w polityce. „Młode pokolenie zatraciło się, pozbyło się busoli etycznej. Nie to co my, musimy wrócić do korzeni” - taki był przekaz wystąpienia Komorowskiego. Zapomniał tylko dodać, że to on sam wyznaczył Marka Belkę na prezesa NBP.
Inspiracji nagrań może należy szukać za granicą, jednak nie wśród opozycji. Politycy Prawa i Sprawiedliwości wydawali się być zaskoczeni całą aferą i tak szybkim jej rozwojem. Niektórzy nie zdążyli nawet przyjechać na głosowanie w sprawie votum zaufania dla rządu Tuska. Co więcej, „Wprost” jest tym tytułem prasowym, który od kilku lat atakuje PiS.
Jakie, Pana zdaniem, sprawa niesie skutki z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa?
Afera taśmowa ujawniła iluzoryczny stan bezpieczeństwa w Polsce. Jeżeli przez kilka miesięcy można bez przeszkód nagrywać ministrów i urzędników, to o jakim systemie bezpieczeństwa można mówić? Społeczeństwo mogło na własne oczy usłyszeć i zobaczyć, jak wyglądają standardy według Platformy, także w zakresie bezpieczeństwa. Udowodniła, że służby specjalne nie potrafią zadbać o bezpieczeństwo swojego konstytucyjnego ministra. Można sobie wyobrazić sytuację, że w tych lokalach przysłowiowy „spisek kelnerów” zamiast podsłuchów zainstalowałby bombę, i co wtedy?
Czy Pana zdaniem szef ABW czy BOR powinien stracić urząd z powodu nagrywanych nielegalnie taśm?
Tak, ale nie tylko oni, również szef MSW, który nadzoruje służby specjalne. Warto wspomnieć też o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego, która po 2008 r. podjęła współpracę z rosyjską FSB. Tymczasem rząd Tuska początkowo sugerował, że afera podsłuchowa mogła być akcją rosyjską, gdyż Falenta miał interesy gospodarcze z rosyjskimi oligarchami. Nie można wykluczyć i takiego scenariusza i być może jest to inspiracja zagraniczna, rosyjska. Jednak w tej sytuacji należy spytać się, co rząd Tuska zrobił przez prawie siedem lat, by uchronić się przed taką możliwością? Nic, raczej zacieśniał w ramach „polityki resetu” więzy gospodarcze i polityczne z Moskwą.
Dlatego przede wszystkim powinien odejść premier Tusk.
Czy trwająca od roku przynajmniej reforma służb prowadzona przez szef MSW Bartłomieja Sienkiewicza może być odpryskiem „afery taśmowej”?
Niewątpliwie zastanawia brak wcześniejszej reakcji służb specjalnych, jeszcze w okresie przed ujawnieniem nagrań polityków Platformy. Zapowiedzi reformy służb, ograniczenie kompetencji ABW i dymisja Krzysztofa Bondaryka z funkcji szefa ABW, musiało wywołać niezadowolenie w tych instytucjach.
Być może, to jest odpowiedź spolegliwości służb specjalnych w zakresie zapewnienia ministrom Tuska ochrony. Trzeba jednak przypomnieć, że od prawie siedmiu lat obniżane są standardy bezpieczeństwa, usuwane są z tych instytucji osoby niewygodne, zaś służby przekształcono na niespotykaną dotąd skalę w „grupę hakową” na przeciwników gabinetu Tuska, a nawet wewnątrz rządu. Być może afera taśmowa jest wynikiem takich wewnętrznych rozgrywek w ramach aparatu władzy, np. pewna grupa nie otrzymała lukratywnego kontraktu zbrojeniowego i ujawniła materiały kompromitujące przeciwników.
Wprawdzie po odejściu z ABW Bondaryk został szefem Narodowego Centrum Kryptologii, czyli ośrodka odpowiedzialnego za szyfrowanie i bezpieczeństwo teleinformatyczne, ale zapewne uraz pozostał.
Dlatego warto zastanowić się nad sytuacją, w której powstaje nowy triumwirat (Komorowski, Schetyna, Bondaryk), który chciałby w perspektywie zastąpić układ Tuska.
Czy znajduje Pan jakiś odpowiednik „afery taśmowej” — takiego niedopatrzenia służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo rządu i jego urzędników — w krajach Zachodu?
W pewnym sensie nasuwają się dwie analogie — publikacje przez portal „Wikileaks” depesz amerykańskiej dyplomacji oraz ujawnienie dokumentów NSA, czyli amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego przez byłego pracownika tej agencji Edwarda Snowdena. Wprawdzie były to przecieki tajnych dokumentów, zaś Snowden w ubiegłym roku otrzymał azyl w Rosji, jednak i w tych sprawach media zostały wykorzystane.
Na koniec pytanie — pozornie wyrwane z naszego toku analizy — czy afera taśmowa może być rozpatrywana (geneza, podmioty inspirujące sprawę) w kontekście katastrofy smoleńskiej?
W pewnych aspektach ta sytuacja nagrywanych polityków PO przypomina tragedię smoleńską, mianowicie wtedy Biuro Ochrony Rządu i służby specjalne również nie zapewniły bezpieczeństwa prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i delegacji na uroczystości w Katyniu. Nie dokonano rekonesansu, nie sprawdzono lotniska, nie przeprowadzono analizy sytuacji, nie monitorowano sytuacji w Smoleńsku. Jednak po 10 kwietnia rząd Tuska twierdził, że „państwo zdało egzamin”.
Po aferze podsłuchowej okazało się, że BOR i służby podobnie nie monitorowały miejsc spotkań ministrów Tuska. Spadła kurtyna, która ukrywała, że „król jest nagi”. Tusk już nie mówi, że „państwo zdało egzamin”, sugeruje że jesteśmy świadkami „zamachu stanu”.
Natomiast innym problem jest, czy to „studio nagrań PO” posiada rozmowy dotyczące organizacji wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu oraz dyskusje polityków Platformy już po tragedii w Smoleńsku. I to może być prawdziwa bomba, która przewróciłaby układ Tuska.
Dziękuję za rozmowę
opr. mg/mg