Rolnicy są najbogatszą grupą społeczną - ale tylko w rządowej i medialnej propagandzie. Rzeczywistość wygląda znacznie gorzej, kolejne gospodarstwa muszą wygaszać produkcję ze względu na jej nieopłacalność
Przedstawiciele rządzącej koalicji na każdym kroku podkreślają, jakoby rolnicy byli najbogatszą grupą społeczną. Mówią o miliardach z unii. Tymczasem tylko w powiecie starogardzkim na 2400 gospodarstw 300 wygasiło produkcję. Jak sytuacja wygląda na Podlasiu?
- Czy to jest województwo wielkopolskie, mazowieckie, czy podlaskie, sytuacja wszystkich rolników jest podobna. Wynika to ze struktury cenowej i ogólnej sytuacji gospodarczej, w jakiej znajduje się nasze państwo, narracji tego państwa, konkurencyjności w ramach tego państwa z innymi na wspólnym rynku, nawet globalnym rynku europejskim. Mamy obecnie do czynienia z dyskryminacją ekonomiczną polskich rolników ze względu na warunki konkurencji: nierówność w dopłatach, nierówność w dostępie do środków publicznych, więc taki klasyczny dumping w stosunku do traktowania polskich rolników a traktowania przez państwo rolników niemieckich czy francuskich.
Co do sytuacji finansowej polskich rolników odsyłam do statystyki wskaźników. Dochodowość w gospodarstwach rolnych rodzin rolniczych w stosunku do średniej krajowej czyli wszystkich naszych gospodarstw jest w parytecie sześćdziesięciu kilku procent w stosunku do średniego gospodarstwa domowego w kraju. Jeżeli na to zwrócimy uwagę, to na miły Bóg, czy ktoś jeszcze jest w stanie z jakąś godnością, uczciwością powiedzieć, że rolnicy są tutaj grupą uprzywilejowaną, czy o niezwykle korzystnej sytuacji dochodowej?
Oczywiście istnieje potężne zróżnicowanie pomiędzy gospodarstwami rolnymi i rolnikami, ale tu jest problem polityki państwa, wręcz polityki narodowej. Polacy czy rządzący obecnie przyzwyczaili się do takiej dziwnej konstrukcji: jest wspólna polityka rolna, tzw. unijna, i uważają, że my nie musimy nic robić, tylko z niej korzystać, poddać się jej regułom. Zapominamy, że winniśmy stworzyć narodową (a nie jest stworzona) narodową politykę rolną, która wkomponuje się w obraz wspólnej polityki rolnej, będzie jednym z segmentów udziałowych i determinujących, co nią chce się osiągnąć. Narodowa polityka rolna, oprócz hasła politycznego, jest bardzo precyzyjnym planowaniem czyli ustaleniem, że poziom produkcji ze względu na bezpieczeństwo żywnościowe, na interes gospodarczy, ekonomiczny państwa - gospodarki narodowej jednocześnie - rolnictwa, to jest na przykład poziom w trzodzie chlewnej 18 mln sztuk. I nie mogę nigdy poza ten poziom zejść, ponieważ generuje to stratę w gospodarce narodowej.
Niejednokrotnie do tego stopnia się irytujemy w stosunku do tego państwa, a szczególnie po tych protestach, że człowiek się zaczyna od takiego "jestem Polakiem", od takiego państwa dystansować. Ja sobie nie pozwolę na coś takiego i nie chcę brać w tym udziału, odpowiadać za taką głupotę!
My mamy dzisiaj produkcję 11 mln sztuk, z czego rodzima gospodarka to jest 6 mln sztuk, a reszta, ten mały warchlak to jest mały duńczyk, szkopek czy inny. Jaka to jest potężna strata dla polskiej gospodarki, biorąc pod uwagę wykorzystanie energii, pasz, miejsc pracy i całego przemysłu, który jest nakierowany na produkcję rolną! Tracimy kolejny potężny dział.
Czy są w tym regionie gospodarstwa, do których wszedł już komornik?
- To i dziesięć lat temu było, lecz nie w tej sytuacji. Jest to proces naturalny. Mamy gospodarkę tzw. wolnorynkową. Natomiast w tej skali, z którą mamy do czynienia - ale jest to początek pewnego szerszego procesu - spadła dochodowość gospodarstw ze względu na ograniczenia produkcji (ASF, limity), spadły też przychody, utraciliśmy wiele rynków ze względu na to, że państwo nam nie pomaga w konkurencyjności i generalnie nie ma przychodu. Zostały natomiast koszty produkcji, raty trzeba opłacać (bo jeżeli rolnik na poważnie chciał rozwinąć gospodarstwo, musiał wziąć kredyt) i nie ma możliwości dzisiaj obsługi. Za 1 l mleka płacono 1,6-1,7 zł. Jeżeli dzisiaj cena spada do 1,2, a ja w biznesplanie założyłem cenę na poziomie 1,5 zł., to każdy litr sprzedany za cenę poniżej 1,5 zł, rzutuje na kondycję finansową. Przez miesiąc, dwa, trzy mogę szukać rezerw, wspomagać się jakimś kredytem, ale akumulacja zadłużenia dochodzi do tego poziomu, że jest nieuchronny krach i nie będzie od dotyczył jednostkowej grupy gospodarstw, tylko modelowej. Jestem w stanie dzisiaj z bardzo wysokim prawdopodobieństwem przewidzieć, o jakiej wielkości produkcji i przy jakiej inwestycji te gospodarstwa jako podmioty gospodarcze muszą upadać po prostu masowo. Tego się nie da uniknąć.
W tym kontekście słowa ministra Sawickiego, który podkreślając swoje zaangażowanie w rozwiązywanie problemów wsi wskazywał, że w PROWie na ten rok przewidziano dofinansowanie do rozbudowy trzody chlewnej, brzmią niczym niesmaczny żart. Czy zna Pan rolników chętnych do rozwoju gałęzi, która już w tej chwili przynosi straty?
- Kto przy zdrowych zmysłach będąc na moim miejscu, w sytuacji, kiedy nie spina mi się produkcja na dzisiaj, nie mam pieniędzy, żeby obsłużyć to wszystko, widzę, że jest stały trend braku dochodowości, staję na głowie, żeby przetrwać każdy dzień, będzie inwestował w zwiększanie produkcji? Większa skala produkcji decyduje w tym przypadku o szybszym bankructwie - odwrotnie niż uczą ekonomistów.
Niech minister Sawicki zejdzie na ziemię. Taka rozmowa tylko irytuje rolników. Jeżeli ten człowiek rzeczywiście tak myśli, to on się powinien pomodlić i poprosić Boga, żeby mu dał siłę odejść. Tego typu działanie jest zwykłym wykonywaniem wyroku na polskim rolnictwie.
O tym się głośno nie mówi, ale problem nie polega jedynie na tym, że rolnicy nie zarobili w tym roku ani na owocach, ani na warzywach, ani na mleku, ani na wieprzowinie, ani - w konsekwencji - na zbożu, ale na tym, iż część rynku rolnego w Rosji, dokąd szły polskie produkty, została już zajęta przez płody rolne z Iranu i Chin. Czy ten rynek jest jeszcze do odzyskania dla polskich producentów?
- Tylko że to jest zaledwie połowa problemu. Rynek polskie rolnictwo straciło nie tylko w układzie embarga - to jest znaczna część i przyspieszyło to, z czym mamy obecnie do czynienia - natomiast wcześniej straciliśmy rynki wewnętrzne europejskie lub zostaliśmy przez naszych kolegów z Unii Europejskiej wyparci. Tytoń, cukier, trzoda, po limitowaniu mleka niestety również mleko. Nie można tylko spłaszczyć problemu i twierdzić, że to wszystko jest skutkiem embarga. Embargo przyspieszyło tylko to, co było nieuchronne czyli potężną perturbację z upadkiem polskiego rolnictwa jako gałęzi gospodarki narodowej.
Natomiast statystyka, żonglowanie, zaciemnianie tematu wynikami eksportowymi produktów rolno-spożywczych z uwzględnieniem kawy, herbaty, cytrusów lub przerobionych półtusz z zagranicznej trzody sprzedawanych jako polska kiełbasa jest co najmniej niegodne. Jest to nieprawdziwe i przysłania umysły politykom, którzy w tej sytuacji żyją w jakiejś utopii gospodarczej. Po prostu jest to nieetyczne.
Wspomniał Pan o rynkach unijnych, które utraciliśmy. Nagle okazuje się, że wolny rynek w Unii Europejskiej nie istnieje. Niemcy czy Francja mówią wprost: my promujemy własnych producentów, którzy też mają kłopoty.
- Wolny rynek w Unii Europejskiej nigdy nie istniał, nie istnieje i nie powinien istnieć. Jest koncesjonowany na przykład przez derogacje prawne czyli odstępstwa od pewnych norm unijnych poszczególnych państw, które potrafią sobie zabezpieczyć ten rynek. Niech mi polski minister rolnictwa powie, ile on załatwił derogacji i jak zabezpieczył nasze rynki. Na przykład Duńczycy... Dwa lata temu było dostosowanie chlewni do produkcji trzody, a trzoda jest u nich "diamentem" narodowym i państwo duńskie wyłożyło bardzo wysokie środki na to, aby rolnictwo duńskie mogło dostosować swoją produkcję i to się opłaciło zarówno państwu, jak i podatnikom, ponieważ dzisiaj są monopolistą na rynkach europejskich i światowych, a my w tym czasie żeśmy stracili m.in. 10 mln sztuk trzody, czyli jako Polska straciliśmy znaczną część hodowli na korzyść Duńczyków. Jak dbasz o własną gospodarkę, to masz profity, a jak nie dbasz, to jesteś "Polakiem" w Unii Europejskiej. Naprawdę dojdzie do tego, że "Polak" stanie się w UE synonimem głupoty.
Dlaczego zatem rząd w Warszawie uparcie twierdzi, że nie możemy wspierać polskich rolników, aby nie gwałcić panujących ich zdaniem zasad wolnorynkowych?
- W mojej subiektywnej opinii przyczyna tego stanu rzeczy leży w poddawaniu się ze względu na brak własnych pomysłów i opinię, że lepiej się nie wychylać i dostosowywać rolnictwo do unijnych dyrektyw. Poza tym wpływa na to również taka służalczość względem UE, nieporadność, niechęć do wyzwań, bo wiadomo, że trzeba się postawić. To się przekłada na strukturę rządową, bo premier musi się "spowiadać" przed premierem innego państwa. Kundlowatość, karłowatość polskiej klasy politycznej.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że ministerstwo rolnictwa i rozwoju wsi pod płaszczykiem pomocy rolnikom prowadzi działania dokładnie odwrotne. Wystarczy spojrzeć chociażby na fundusz stabilizacji dochodów rolnictwa: resort chce, żeby rolnik wpłacał pieniądze na fundusz gwarancyjny dla przetwórców, aby w sytuacji bankructwa tych ostatnich nie pozostał bez należności za przekazane płody rolne. Krótko mówiąc: minister Sawicki chce, aby w sytuacji upadku zakładu rolnicy z własnych, ciężko zarobionych pieniędzy wypłacili sobie należność.
- Fundusz stabilizacyjny jest parapodatkiem. Ja jako producent nigdy nie zgodzę się, aby ci złodzieje jeszcze mnie łupili. Jeszcze mi mówi coś takiego, że będzie zarządzała Agencja Rynku Rolnego czyli urzędnicy państwa reżimowego, którzy w tym momencie "przejedzą" ze 20-30 proc. tego funduszu. Rolnik oczekuje konkretnego działania, a nie żeby go jeszcze kolejny "Janosik" obłupił.
Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg