W cieniu Katynia [N]

Rozmowa o polityce historycznej, fałszowaniu historii oraz rosyjskich mitach

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Panie Profesorze, czy można powiedzieć, że we współczesnym świecie — w którym tak chętnie uciekamy od polityki i historii — to polityka tworzy i kształtuje historię, a historia politykę?

PROF. WOJCIECH MATERSKI: — Gdyby polityka kształtowała historię, to by było straszne! Gdy tzw. polityka historyczna stara się kształtować historię, to nazywamy to po prostu manipulacją. W tym sensie klasyczną politykę historyczną uprawia dziś Rosja, od pierwszej kadencji Putina; wybiera się kilka faktów, które uważa się za korzystne dla współczesnego wizerunku, i wokół nich ogniskuje wszystkie rocznice, wydawnictwa okolicznościowe, popiera autorów, którzy w odpowiednim duchu naświetlają historię. Powiedziałbym więc raczej, że polityka nie tyle kształtuje historię, ile stara się na niej żerować. Przez tzw. politykę historyczną stara się tworzyć taką aurę wokół władz, aby można było odnieść wrażenie, że są to władze optymalnie wybrane przez naród, że dobrze rozumieją przeszłość historyczną, tradycje i interes narodowy.

— O polityce historycznej chętnie mówił prezydent Lech Kaczyński i uzasadniał jej rację w obecnej sytuacji Polski.

To było jednak coś innego niż żerowanie na historii! Wręcz przeciwnie — to była raczej krytyka tego żerowania. Tak jak ja rozumiałem politykę historyczną Lecha Kaczyńskiego, przede wszystkim jeszcze jako prezydenta Warszawy, a później jako prezydenta Polski, to była to polityka rewindykacji tych kart historii Polski, które zostały niesłusznie zapomniane lub właśnie przez kogoś zmanipulowane. Polityka historyczna prezydenta Kaczyńskiego w żadnym razie nie była instrumentem praktyki politycznej. Zresztą w Polsce prezydentura nie realizuje takich zadań jak prezydentura w Rosji, gdzie panujący system prezydencki może wprost narzucać kierunek interpretacji przeszłości.

— Rosyjska polityka historyczna to nie jest przywracanie pamięci i odkłamywanie kart historii?

Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Prowadzona przez Władimira Putina polityka historyczna jest aktywna, manipulatorska i niebezpieczna.

— ...A jej ostrze jest skierowane często przeciw Polsce. Dlatego mamy Polsko-Rosyjską Grupę do Spraw Trudnych...

Pomysł jej utworzenia pojawił się już w 2002 r., jednak pierwsze posiedzenie tej Grupy odbyło się dopiero w czerwcu 2008 r., po wizycie premiera Donalda Tuska w Moskwie. Jej podstawową ideą była rola gremium doradzającego obu ministerstwom spraw zagranicznych w sprawach trudnych, łączących się z nieznanymi, zakłamanymi, przemilczanymi, tragicznymi kartami historii. Zrobiono listę takich trudnych spraw w okresie od 1917 r. po dziś dzień... Powstała już praca zbiorowa pt. „Polska — ZSRR, białe plamy w historii stosunków wzajemnych”, która będzie opublikowana w październiku br. Będzie to synteza zawarta w kilkunastu rozdziałach, a każdy z nich w dwu wersjach: jedna — pisana przez politologa lub historyka polskiego, druga — przez rosyjskiego. Jest to jak gdyby „mapa drogowa”, pokazująca zakres problemów i drogi wyjścia.

— Które z tych problemów uznano za najpilniejsze do wyjaśnienia?

Najszerzej, oczywiście, i najgłębiej omówiliśmy kwestię katyńską. I w zasadzie doszliśmy tu do pełnego porozumienia. W ramach Grupy nie było na ten temat kontrowersji, co będzie widoczne we wzmiankowanej pracy. Ze strony rosyjskiej tekst napisała Natalia Siergiejewna Lebiediewa, znany historyk, od dawna zajmująca się problematyką katyńską, zaś autorem polskiego tekstu jest nieżyjący już, niestety, Andrzej Przewoźnik — zginął w katastrofie smoleńskiej.

— Mówi Pan Profesor o pełnym porozumieniu w sprawie zbrodni katyńskiej? To wprost niewiarygodne!

Mówię o pełnym porozumieniu w ramach naszej Grupy, czyli w ramach gremium eksperckiego, co nie jest równoznaczne z ostatecznym rozwiązaniem tej najtrudniejszej sprawy. Problemy zaczynają się tam, gdzie zaczyna się rosyjska polityka historyczna. Katyń trudno mieści się w tej polityce.

— I dlatego, jeśli już nie ma zaprzeczenia tej zbrodni, to przynajmniej się ją pomniejsza i bagatelizuje...

Tak. Polityka Putina-Miedwiediewa to polityka kreowania mitu wielkiego mocarstwa, które zwyciężyło w II wojnie światowej i chce wytyczać globalną perspektywę rozwoju stosunków międzynarodowych. Z całej przeszłości historycznej Rosja, zmierzająca dziś do odzyskania roli imperium światowego, musi czerpać to, co ją wzmacnia. A właściwie nie ma z czego czerpać, bo cała ta historia to albo zbrodnie, albo wynaturzenia... Pozostaje tylko ten mit wielkiego zwycięzcy w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Na ten mit nie mogą padać cienie, takie jak: zbrodnia katyńska, pakt Ribbentrop-Mołotow, deportacje ludności, maruderstwo Armii Czerwonej w Europie Środkowej, szczególnie w Niemczech w latach 1944-45. O tym mało się mówi albo nie mówi się wcale.

— Są to jednak fakty będące przedmiotem rozważań Grupy do Spraw Trudnych...

Tak, i wcale nie są mniej trudne niż sprawa zbrodni katyńskiej. Dotyczą przede wszystkim kwestii wewnętrznych, ocenianych z perspektywy drugiej strony, np. sprawy ustroju w Polsce przedwojennej — czy była dyktatura, czy jej nie było — dotyczą konferencji monachijskiej, polskiej akcji na Zaolziu. Rosjanie już na pierwszym posiedzeniu Grupy zaproponowali, aby genezę II wojny światowej zacząć od Monachium i od Zaolzia! W poczet spraw trudnych zaliczamy także wiele kwestii powojennych, np. tę stałą kontrowersję, czy byliśmy utrzymywani przez Związek Sowiecki, czy to myśmy utrzymywali Związek Sowiecki; czy nas drenowano, czy nam pomagano...

— ...I nie da się dziś stwierdzić jednoznacznie, jak to było?

Odpowiedź nie jest prosta, bo argumenty można tu dobierać dowolnie w obie strony. Przypomnę tylko, że gdy w latach 1946-47 w Związku Sowieckim był wielki głód, do Polski szły stamtąd transporty zboża, bo to było potrzebne z politycznych względów. Z kolei Polska potem przez dziesięć lat musiała sprzedawać Sowietom węgiel i szkło okienne po skandalicznie niskiej cenie, drenując własną gospodarkę i zamykając sobie możliwości w handlu światowym. Gdyby po II wojnie światowej Polska rozwijała się tak jak przeciętne demokratyczne państwo zachodnioeuropejskie, to dziś nasze miejsce na gospodarczej mapie świata byłoby zupełnie inne.

— A może warto by dziś ściślej wyliczyć straty materialne poniesione przez Polskę z powodu podporządkowania Sowietom...

Byłoby to bardzo trudne. A poza tym można by się spotkać z propagandową kontrakcją... Przypomnę tylko, jak to Wiaczesław Mołotow wyliczył nam, ile zyskaliśmy na przesunięciu Polski na zachód... Oddaliśmy, co prawda, pół Polski, ale przecież — argumentowali Sowieci — były to ubogie ziemie wschodnie, a w zamian zyskaliśmy ziemie uprzemysłowione...

— ...i doszczętnie ograbione...

Mołotow, oczywiście, nie dodał, że cały ten przemysł był zdewastowany, ponieważ sowieccy „trofiejszczycy” wywozili wszystko, co się tylko dało, nawet trakcje elektryczne i tory kolejowe, demontowali fabryki... Dostaliśmy ziemię spaloną!

— Dostaliśmy za swoje, przekonuje dziś postsowiecka antypolska propaganda, bo przecież „sprzymierzyliśmy się z Hitlerem”. Tę absurdalną tezę przedstawiał np. dokumentalny film pt. „Sekrety tajnych protokołów”, pokazany rok temu w rosyjskiej telewizji.

Na ten temat wyszła też książka, pojawiły się liczne programy publicystyczne. Ten film był zapewne oparty na dokumentacji wydanej w sierpniu ub.r. pt. „Sekrety polskiej polityki”. Dokumenty te specjalnie dobrano do tezy, że Polska jest współwinna wybuchu II wojny światowej, że polska polityka zawsze była antysowiecka i agresywna, podminowująca sytuację międzynarodową. O tym mówi komentarz do tego tomu dokumentów, natomiast sama dokumentacja tezy tej nie uzasadnia. Jest jednak o tyle ciekawa, że pokazuje, iż polska defensywa miała bardzo szeroko rozbudowane sieci na Wschodzie i na Zachodzie, że polski wywiad zbierał bardzo dużo ważnych informacji. Gdy się odłoży zjadliwy i tendencyjny wstęp, to pozycja ta bardzo wzbogaca dotychczasową literaturę historyczną tego okresu. A poza tym pokazuje jeszcze coś, z czego zupełnie nie zdawaliśmy sobie sprawy: jak głęboko Polska była spenetrowana przez wywiad sowiecki, jak wysoko w hierarchii polskiego MSZ byli usytuowani sowieccy szpiedzy!

— Czy można jednoznacznie powiedzieć, że w dzisiejszej Rosji mamy do czynienia z zakłamywaniem i fałszowaniem historii na użytek bieżącej polityki?

Nie stawiałbym aż tak daleko idącej tezy. Rosyjska historiografia i publicystyka historyczna jest dziś bardzo różna — od znakomitej, świetnych autorów, dobrych książek, po skrajnie czarnosecinną. Pojawiają się zarazem liczne publikacje jawnie fałszujące prawdę o historii. Wartościowe publikacje historyczne ukazują się w nakładzie 500 egzemplarzy, natomiast te propagandowe bzdury — w nakładzie 40-60 tys. egzemplarzy i większym.

— Można uznać, że to są tylko konsekwencje wolności słowa...

Rosja rzeczywiście pretenduje do roli państwa demokratycznego, które nie tłumi swobody wypowiedzi, ale jeśli w państwowej telewizji rosyjskiej ukazuje się serial „Bierlinskij ekspres” — z bardzo popularnym Wiaczesławem Tichonowem w roli głównej — który znów forsuje wielekroć obalaną tezę, że Polacy masowo mordowali jeńców rosyjskich w 1920 r., to w tym przypadku brak reakcji ze strony władz państwa wydaje się bardzo niepokojący. Wiemy, że takie seriale skuteczniej urabiają opinię publiczną niż najlepsze nawet naukowe książki, jak np. ta opracowana przez rosyjskich i polskich historyków „Krasnoarmiejcy w polskom plenu”, pokazująca historyczną prawdę na ten temat.

— Jaka to prawda?

Przede wszystkim taka, że nie było mordowania rosyjskich jeńców! Ta publikacja pokazuje, że rzeczywiście były straszne warunki w obozach jenieckich, panowały epidemie i stąd duża śmiertelność. Życie straciło jednak nie 80-100 tysięcy, lecz kilkanaście tysięcy rosyjskich jeńców. Niestety, ta książka ukazała się w nakładzie kilkuset egzemplarzy, leży w księgarniach i nikt się nią nie interesuje...

— Tymczasem Rosjanie oficjalnie domagają się, by Polska przekazała dokumenty dotyczące rosyjskich jeńców z 1920 r.

Putin na Westerplatte podczas ubiegłorocznych obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej zadeklarował wspaniałomyślnie udostępnianie rosyjskich archiwów (dotyczących sprawy katyńskiej), ale... na zasadzie wzajemności. A przecież już wtedy było wiadomo, że materiały na temat jeńców z 1920 r. zostały już dawno udostępnione, a nawet opracowane przez polskich oraz rosyjskich historyków i w 2004 r. wydane w Rosji!

— Czyżby Władimir Putin o tym nie wiedział?

Być może, ale trudno w to uwierzyć. Sprawa jeńców 1920 r., zwana „sprawą anty-Katynia”, wzięła się z tajnego okólnika Michaiła Gorbaczowa, w którym zwrócił się on do wielu instytucji centralnych z prośbą: skoro musimy się przyznać do zbrodni katyńskiej, to znajdźcie coś w historii, co by źle świadczyło o Polakach. Zaczęto szukać na siłę. „Anty-Katyń” wykreowano pod koniec lat 80. Ciekawe jest to, że w okresie międzywojennym, kiedy oba państwa były wobec siebie zdecydowanie wrogie, nikomu do głowy nie przyszło oskarżać Polaków o mord na jeńcach, bo wiadomo było, że go nie było. Dopiero za Gorbaczowa spreparowano pewne informacje i rozpropagowano ten kolejny mit, żeby zneutralizować odium przyznania się do zbrodni katyńskiej, które nastąpiło 13 kwietnia 1990 r. W ten oto sposób „wielki demokrata” Gorbaczow ma ogromną zasługę jako czołowy manipulator i kreator fałszu historycznego.

— Czy którykolwiek z rosyjskich przywódców podchodził do polsko-rosyjskich spraw rzetelniej? Może Jelcyn...

Nie podpisałbym się pod taką tezą, że Jelcyn walczył o prawdę i dlatego ujawnił zbrodnię katyńską. Jelcyn przede wszystkim walczył z komunistami, walczył o uznanie bolszewików i późniejszych mutacji partii, po KPZR, za organizacje zbrodnicze. Do przeprowadzenia „procesu moskiewskiego” potrzebował odpowiednich argumentów. Świetnym argumentem na rzecz tego, że partia komunistyczna była zbrodnicza, była właśnie zbrodnia katyńska. W tym kontekście ujawnił dokumenty katyńskie, które otrzymał od Gorbaczowa. Przez rok je przetrzymywał i nie ujawniał. Zrobił to w politycznie wygodnym momencie, dopiero wtedy ten „pakiet nr 1” został przekazany Polsce — w październiku 1992 r.

— Mija prawie 20 lat, a przekazywanie akt katyńskich nadal odbywa się opieszale, na zasadzie wymuszania.

Rzeczywiście, nadal nie dostajemy ważnych dokumentów, procedury są zwalniane, nie można się doprosić uzasadnienia umorzenia śledztwa katyńskiego w 2004 r... Niewątpliwie ciągle mamy do czynienia ze świadomą, kunktatorską polityką. Prawdopodobnie chodzi o to, aby uniknąć prawnej rehabilitacji ofiar, bo to może pociągnąć za sobą procedury odszkodowawcze. Niedawno pojawiły się propozycje rozwiązań kompromisowych — kilka miesięcy było o tym głośno, teraz sprawa przycichła — strona rosyjska zaproponowała rehabilitację moralną, polegającą na uchwaleniu przez Dumę jakiegoś aktu, który jednak nie miałby mocy prawnej, nie mógłby więc pociągać za sobą roszczeń odszkodowawczych. Jest to propozycja ułomna, niesatysfakcjonująca prawnie, ale do przyjęcia w kontekście tego, co mówią Rodziny Katyńskie, że chodzi im o prawdę, o zadośćuczynienie moralne, a nie o pieniądze.

— Czy możliwe jest to pojednanie polsko-rosyjskie, które tak ochoczo zadeklarowali polscy politycy tuż po katastrofie smoleńskiej?

Myślę, że nie ma dziś kłopotu, żeby Polacy mieli dobre stosunki z Rosjanami. Naiwnością natomiast jest mówienie o tym w kontekście polityki państwa; jest zbyt wiele spraw, które stoją na przeszkodzie... Optymistyczne wydaje się to, że za sprawą Grupy do Spraw Trudnych udało się wciągnąć do dialogu obydwa wielkie Kościoły. Zarówno polski Kościół katolicki, jak i Cerkiew prawosławna bardzo pomogły w pracach Grupy, w zbliżeniu politycznym. Ze strony polskiej bardzo efektywnie włączył się w ten proces kard. Stanisław Dziwisz. Oba Kościoły bardzo temu pojednaniu sprzyjają; jest to jakaś daleka paralela tego, co w latach 60. proponowali polscy biskupi wobec Niemiec...

— W Polskich domach, w Internecie, wciąż obecne są takie opinie, że Rosja była, jest i będzie egzystencjalnym zagrożeniem dla narodu polskiego.

Na aż tak zdecydowaną opinię trudno się zgodzić. To prawda, że całe wieki upłynęły nam w tym złowróżbnym sąsiedztwie i nauczeni przeszłością, właśnie na Rosję zawsze musimy dawać szczególne baczenie. Dziś jednak powinniśmy bardzo poważnie zastanowić się nad tym, na czym to niebezpieczeństwo może polegać. Trudno przyjąć, że grozi nam zagarnięcie terytorium i zniewolenie. Bardziej to, że zabraknie gazu, że pojawi się jakiś cyberatak...

— Tak czy inaczej Polska jest skazana na bycie raczej klientem niż partnerem Rosji?

Jeśli powstanie gazowa „rura bałtycka” — a przecież powstaje — to będziemy, niestety, klientem Rosji. Dzisiaj mamy jeszcze jakieś minimalne możliwości oponowania... Cóż jednak możemy zrobić? Uważam, że trudne polsko-rosyjskie sprawy powinna załatwiać Unia Europejska. W sprawach naprawdę trudnych, dotyczących polityki oraz gospodarki współczesnej i perspektywicznej, nie powinniśmy prowadzić z Rosją dialogu bezpośredniego. Musimy natomiast bardziej zdecydowanie przekonywać Unię, że nasze interesy są tożsame z unijnymi.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama