Krucjata Grzegorza Krzyżozabieralskiego

O antykościelnym nastawieniu nowej ekipy SLD

Krucjata Grzegorza Krzyżozabieralskiego

SLD idzie na wojnę z Kościołem. Czy to wyraz pychy, poczucia siły, realnej oceny rzeczywistości? Raczej polityczne seppuku wynikłe z desperacji, intelektualnej ułomności i utraty samozachowawczego instynktu.

Kilka miesięcy temu na łamach „Przewodnika" zwracaliśmy uwagę na antyklerykalne glosy uwidaczniające się coraz bardziej w retoryce czołowych polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Wskazywaliśmy też na prostą zależność: im bardziej SLD dołuje w sondażach politycznego poparcia, tym mocniej uderza we wrogie Kościołowi tony. Prognozowaliśmy wówczas, że jest to tendencja stała, a postkomunistyczna lewica w prostej linii zmierza do konfrontacji z Kościołem, próbując przywołać antyklerykalne demony z początku lat 90.1 rzeczywiście na efekty takich zabiegów nie trzeba było długo czekać: wojownicze pomruki, powarkiwania i wewnątrzpartyjne przepychanki wyniosły w końcu eseldowskiego jastrzębia Grzegorza Napieralskiego na fotel przewodniczącego tej partii.

Grześ zwycięzca

Dopóki w SLD rządził jeszcze Wojciech Olejniczak, partia ta zachowywała przynajmniej pozory neutralnego stosunku wobec Kościoła. Owszem, co jakiś czas antyklerykalni lisowczycy w rodzaju Joanny Senyszyn czy Piotra Gadzinowskiego wychodzili przed partyjne szeregi i uderzali w wysokie tony, ale czynili tak niejako z drugiego rzędu. Bo choć dla każdego obserwatora, nawet tego średnio zorientowanego w niuansach eseldowskiego dworu, było jasne, że owe antykościelne harce uskuteczniane są za osobistym błogosławieństwem szefa SLD, to sam Olejniczak wolał pozować na postępowego katolika, pochylającego się z zatroskaniem nad ustawowym rozdziałem Kościoła i państwa.

Tyle tylko, że taka taktyka, w obliczu fatalnych sondaży partyjnych mogła stanowić jedynie defensywną strategię na przetrwanie. Cierpiąca zaś od dłuższego czasu na ideowe bezhołowie partia, pogrążała się coraz bardziej w programowej bezpłciowości. Odkąd bowiem nasi rodzimi politycy wszystkich opcji zaczęli licytować się w populistycznych obietnicach bez pokrycia, SLD stracił swój główny do tej pory atut: obiecywanie gruszek na wierzbie. Stąd dramatyczny odpływ wyborców do innych partii, obiecujących równie wiele, a nie kojarzących się tak „obciachowo" jak postkomuniści. W takiej sytuacji lewicy ostała się jedynie walka o imponderabilia „postępu": ateizm, aborcję, antykoncepcję oraz alternatywny model seksualności czy całej w ogóle obyczajowości. Olejniczak na nieszczęście dla siebie zrozumiał to zbyt późno. Dołowanie SLD zbiegło się bowiem ze wzrostem politycznych ambicji Grzegorza Napieralskiego, do niedawna osobistości numer dwa w Sojuszu. A słynący z mocnej głowy i mieniący się polskim Zapa-tero sekretarz generalny SLD, już doskonale wiedział, co jest miłe uchu eseldowskiego aktywu. Dlatego zaczął głosić radykalne antykościelne hasła, przeplatane co jakiś czas rzewnymi frazesami wyrażającymi nostalgię za Peerelem. Przyszło mu to bez trudu, bo choć sam Napieralski jest zbyt młody jak na pezetpeerowskiego aparatczyka, to jednak jego sposób rozumowania stanowi wręcz kwintesencję poglądów wyznawanych przez przeciętnego działacza SLD.

I ta wojowniczo-sentymentalna retoryka ostatecznie przyniosła mu sukces w wyścigu o fotel szefa Sojuszu: „Grzeczny Wojtek" został na niedawnym kongresie partii wypluty przez partyjną egzekutywę, której najwyraźniej o wiele bardziej spodobały się hasła w stylu „gdyby nie My, to Szczecin i Wrocław nie byłyby polskie" głoszone przez Grzegorza Napieralskiego, syna etatowego instruktora w szczecińskim Komitecie Wojewódzkim PZPR.

Szkopuł w tym, że to, co działa na ludzi o mentalności Albina Siwaka, wcale nie musi przekładać się na sukces w wyborach powszechnych. Ba - to może nawet nie wystarczyć do uzyskania poparcia pragmatycznych do bólu „czerwonych menadżerów" ze stajni Aleksandra Kwaśniewskiego.

Grześ reformator

Stosunek SLD do Kościoła można sprowadzić mniej więcej do takiej oto figury ideologicznej: Kościół sam w sobie może i nawet nie jest taki do końca „be" - źli są za to jego hierarchowie i ci kapłani, którzy przykładają zbyt dużą wagę do kościelnej nauki społecznej - twierdzą ideolodzy Sojuszu.

I wymiana Olejniczaka na Napieralskiego niewiele tak naprawdę zmienia w tym ugruntowanym przez ostatnich kilkanaście lat sposobie myślenia. Jedyna, ale za to istotna zmiana dotyczy postulatów głoszonych przez SLD. Bo to, o czym głośno do tej pory mówiła jedynie Joanna Senyszyn - nie brana jednak na poważnie nawet przez część swoich partyjnych kolegów - dziś postuluje sam szef Sojuszu. A że Grzegorz Napieralski czuje na plecach oddech partyjnych działaczy (wygrał wszak z Olejniczakiem minimalnie - przewagą ledwie dwudziestu kilku głosów), dlatego dziarsko zabiera się za porządki w naszym „zacofanym" państwie. Na razie tylko w słowach, ale zawsze to przecież coś.

Cóż więc proponuje polskiemu społeczeństwu nowy zbawca lewicy? Przede wszystkim skrajnie wrogi rozdział Kościoła od państwa. Z dokumentów programowych SLD, do jakich niedawno dotarł „Newsweek", wynika, że Sojusz chce m.in. ochrony prawnej dla ateistów, wycofania religii ze szkół państwowych oraz usunięcia symboli religijnych z siedzib organów władzy publicznej: z sal posiedzeń plenarnych Sejmu i Senatu oraz organów samorządu terytorialnego.

„Odreligijnieniu" miałoby także podlegać wojsko, policja. Straż Graniczna i Służba Celna, z których zniknęliby kapelani. „Newsweek" cytuje jeden z takich projektów: „Domagamy się usunięcia elementów katolickich z ceremoniału państwowego, a zwłaszcza z ceremoniału wojskowego". Chodzi tu przede wszystkim o to, aby urzędnicy wszystkich szczebli -a więc także premier i prezydent - nie uczestniczyli w uroczystościach religijnych „w sposób ostentacyjny".

Do tego dochodzą też inne dyżurne antykościelne postulaty lewicy - odebranie księżom ich rzekomych przywilejów podatkowych oraz opodatkowanie kościelnej tacy. Całości eseldowskiej rewolucji obyczajowej dopełnia projekt całkowitej legalizacji aborcji do 12. tygodnia ciąży, refundowanie antykoncepcji i zabiegów in vitro oraz propagowanie nowoczesnej edukacji seksualnej.

Grześ marzyciel

Oficjalnie Grzegorz Napieralski mówi: „Nie prowadzimy wojny z Kościołem", ale na tym samym oddechu dodaje: „Po zdobyciu władzy będziemy dążyć do wypowiedzenia konkordatu" oraz „Symbole religijne powinny być tam, gdzie jest miejsce kultu, a nie w urzędach". Jeśli więc nie jest to wojna z Kościołem, to w takim razie co to jest?

Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, inny cytat z Napieralskiego: „Nie może być tak, że politycy wydają lekką ręką 30 min złotych na budowę miejsca kultu religijnego, bo boją się, że biskup Pieronek na nich nakrzyczy. Niech krzyczy, taka jego natura". Albo inny fragment z blogu obecnego szefa Sojuszu: „SLD nigdy nie będzie używać języka pogardy i nienawiści, więc niech się biskup Pieronek nie łudzi, że uda mu się sprowadzić dyskusję do tego poziomu". Brzmi znajomo? Bo to bierutowsko-gomułkowska retoryka w czystej postaci.

Nowy szef SLD przyznaje się jednak do innych politycznych wzorów, wskazując na hiszpańskiego socjalistycznego premiera Jose Luisa Zapatero.

Czy jednak Napieralski rzeczywiście wierzy w to, że dla Polaków najistotniejszym dziś problemem jest obecność Kościoła w życiu publicznym? Czy szef Sojuszu naprawdę uważa, że za brak autostrad, korupcję urzędników, bezrobocie i wyjazdy „na zmywak" da się obarczyć winą polski Kościół? Bo jeśli tak, to jest to miś o bardzo małym rozumku.

Tonący Sojusz chwyta się antyklerykalnej brzytwy, ale to nie brzytwa - to raczej japońskie tanto służące rytualnemu samobójstwu. Bo otwarta wojna z Kościołem musi prędzej czy później obrócić się przeciwko SLD. W tym miejscu aż chciałoby się sparafrazować klasyka: Grzegorzu Napieralski, Joanno Senyszyn - nie idźcie tą drogą! Chociaż może lepiej nie, nie przeszkadzajmy im w tym, co najwyraźniej nieświadomi fatalnych skutków, zamierzają za chwilę zrobić.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama