Dowcip i poczucie humoru nie równa się poczucie przyzwoitości i honoru - dowodzi tego przykład znanej satyryczki, z której nagle zaczęto robić dyżurny autorytet moralny
Dotychczas była znana głównie jako autorka sformułowań „Miłość jest jak niedziela”, „Rycz, mała, rycz”, „Wyszłam za mąż, zaraz wracam”, „Serwus, jestem nerwus”. Teraz najbardziej znany cytat jej autorstwa brzmi: „Boże, jak to cudownie, że ja to zrobiłam” i dotyczy aborcji. Dwóch aborcji, do dokonania których przyznała się w telewizyjnym reportażu. Jego głównym motywem był fakt, że ona nie lubi dzieci i nigdy ich nie chciała mieć.
„Właśnie obejrzałem wywiad z Marią Czubaszek... Zostałem rozłożony na łopatki, w pozytywnym tego słowa znaczeniu” zachwycił się na blogu „Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej” i dodał: „Maria Czubaszek po raz kolejny pokazała klasę. Szczera, błyskotliwa, bezkompromisowa, bez kompleksów... Jak zawsze”. Mnożył ochy i achy, relacjonując telewizyjne wyznania satyryczki, autorki tekstów piosenek, felietonistki i scenarzystki. Zaimponowała mu do tego stopnia, że choć jest przeciwnikiem palenia, w hołdzie dla niej gotów jest „zajarać”. Link do tego blogowego uwielbienia znalazł się na stronach jednego z czołowych dzienników. Pod postem zamieszczonym w Salonie24 w zaledwie trzy dni znalazło się ponad pięćset komentarzy.
Na piedestał satyryczkę błyskawicznie wywindowała też filozof i etyk Magdalena Środa. „Szokujące w zachowaniu Marii Czubaszek jest to, że powiedziała prawdę nie tylko o sobie, ale też o części kobiet w ogóle, a mówienie prawdy to rzecz w sferze publicznej rzadka, zwłaszcza gdy dotyczy spraw, które mają oficjalną wykładnię i są przedmiotem tabu” — ogłosiła w felietonie poświęconym temu, że wiele kobiet nie chce mieć dzieci, a „macierzyństwem zachwycają się najczęściej księża i politycy, którzy z wychowaniem dzieci nie mają nic wspólnego”. Pani profesor nie omieszkała też przemycić dodatkowej pochwały: „Czubaszek powiedziała jeszcze jedną prawdę, że syndrom poaborcyjny (tak jak instynkt macierzyński — dodam od siebie) jest mitem” — napisała, piekąc sprytnie kilka pieczeni na jednym ogniu.
Ni z tego, ni z owego, po jednym kilkunastominutowym reportażu, dość popularna satyryczka została w Polsce autorytetem w dziedzinie instynktu macierzyńskiego, syndromu poaborcyjnego i w kilku zbliżonych kwestiach. Autorytetem, symbolem i ikoną. Bohaterką na sztandarach uciskanej mniejszości. A jej prywatne opinie i poglądy stały się przedmiotem, jeśli nie ogólnonarodowej, to przynajmniej rozpalającej bardziej emocje niż umysły, internetowej dyskusji.
Paradoksalnie dowartościowaniem satyryczki w roli autorytetu w kwestiach fundamentalnych zajęli się liczni przeciwnicy jej wizji świata. Oburzając się i polemizując, uzasadnili wątpiącym w to, czy warto się tak bardzo przejmować wyznaniami felietonistki i autorki piosenek, konieczność traktowania jej z całą powagą. Jak liczący się autorytet.
Przypadek Marii Czubaszek i jej stanowiska wobec dzieci i metod, jakimi można się posłużyć, aby ich nie mieć, to przejaw szerszego zjawiska. Zjawiska, które trwa od dawna nie tylko w naszym kraju. Polega ono na kreowaniu pozornych autorytetów, do których można się odwołać dla uzasadnienia konkretnych tez i ideologii.
„Słowo autorytet (łac. auctoritas) oznacza: wzór, przykład, postawę pełną godności, nieustraszoność, powagę, znaczenie, wpływ, wpływową osobowość, która wyzwala gotowość do liczenia się z jej opinią, zwracania się do niej o radę czy podporządkowania się jej poleceniom. Znaczenie autorytetu dotyczy funkcjonowania w relacji z innymi (wzór, przykład), cenionych cech (nieustraszoność, powaga, kompetencja) i wywierania wpływu (różnych form władzy)” — wyjaśniała na łamach czasopisma „Wychowawca” Katarzyna Olbrycht.
Raz po raz można usłyszeć i przeczytać alarmujące głosy, że żyjemy w czasach kryzysu autorytetów. Zwłaszcza autorytetów formalnych, instytucjonalnych. Człowiek jednak nie potrafi się bez nich obejść. Dlatego rośnie znaczenie autorytetów nieformalnych, opartych na uznaniu i zaufaniu do kogoś, na naturalnej gotowości identyfikowania się z czyimiś poglądami i liczenia się z czyimś zdaniem.
Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Każdy potrzebuje punktów odniesienia i gotowych komentarzy do rzeczywistości, które mógłby przyjąć za swoje, zwłaszcza w dziedzinach, w których ma niewielką wiedzę, a zdobywanie jej dla wypracowania sobie własnej opinii wymagałoby dużego wysiłku. Nie zdziwiło mnie, gdy niedawno na Facebooku znalazłem pod komentarzem Wojciecha Cejrowskiego na temat ACTA entuzjastyczne wyznanie człowieka wykształconego i bywałego w świecie: „Teraz wiem, co myśleć na ten temat!”. Dla niego było oczywiste, że w kwestii praw autorskich może przyjąć za swoją opinię kogoś, kto się zajmuje twórczością i na co dzień z tym zagadnieniem się spotyka.
Być może nie zajmowałbym się szczególnie zamieszaniem wokół wypowiedzi satyryczki na temat jej własnych doświadczeń aborcyjnych, gdybym z ust zaangażowanej młodej katoliczki, inteligentnej i oczytanej kobiety, nie usłyszał spontanicznego wyznania „To mądra kobieta”. Nie był to komentarz do poglądów Marii Czubaszek na temat aborcji, lecz wcześniej ukształtowana opinia, wynikająca z faktu, że zdarzyło jej się w życiu usłyszeć albo przeczytać kilka wypowiedzi felietonistki i tekściarki, które uznała za sensowne, z którymi się w jakimś (pewnie znacznym) stopniu zgadzała.
Mamy współcześnie do czynienia nie tylko z kryzysem autorytetów formalnych i instytucjonalnych, ale z tendencją do zastępowania autentycznych autorytetów autorytetami pozornymi i sztucznie wykreowanymi. Jeden z prostych sposobów, aby stworzyć w świadomości dużej części społeczeństwa nieautentyczny autorytet, polega na świadomym poszerzeniu sfery kompetencji kogoś, kto cieszy się uznaniem w jakiejś konkretnej dziedzinie.
Nie trzeba wielkiego wysiłku, aby uznanego profesora medycyny wykreować na autorytet od moralności w życiu małżeńskim, nagrodzonego za wybitne osiągnięcia fizyka uczynić ekspertem w dziedzinie polityki, a piosenkarkę lub posła prezentować jako znawcę Ewangelii. Jedną z metod na dokonywanie operacji takiego „rozszerzenia autorytetu” są wywiady, w których oprócz pytań ściśle związanych z dziedziną, na której się rozmówca zna, pojawiają się również dotykające innych sfer życia. Inną są, na przykład, telewizyjne programy publicystyczne lub rozrywkowe, w których role jurorów, sędziów, mistrzów, ekspertów obsadza się nawet nie faktycznymi autorytetami w jakiejkolwiek dziedzinie, ale celebrytami.
Autentyczne autorytety w jakiejś dziedzinie często bywają niewygodne. Zwłaszcza dla środowisk i mediów, które chcą przekonać jak najszerszą grupę ludzi do jakiejś tezy. Nawet jeśli są przewidywalne, nie chcą dostosowywać swojego zdania do konkretnego zapotrzebowania i wesprzeć nazwiskiem akcji zmierzającej do urobienia opinii publicznej w wymaganym przez jakąś grupę interesów kierunku. O wiele wygodniej jest sięgnąć po autorytety pozorne, wykreowane, a równocześnie łatwe do manipulowania.
Dziedziną, w której od pewnego czasu pozorne autorytety są szczególnie mile widziane, jest sfera religii, a także odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące istnienia człowieka, sensu życia, hierarchii wartości i wynikających z niej zasad porządkujących życie społeczne i indywidualne. W rezultacie autorytetem w kwestii treści Biblii staje się Doda, o tym, jak zachowałby się Jezus wobec protestujących internautów, autorytatywnie przekonuje w dyskusji telewizyjnej poseł Biedroń, a jego partyjny szef chętnie wypowiada się w prasowym wywiadzie na temat sensu i wartości chrztu niemowląt. Ich poglądy i opinie zaczynają funkcjonować w społecznej świadomości. Stają się przedmiotem dyskusji, sporów, polemik, przez co ich znaczenie dodatkowo wzrasta. Przy okazji rośnie pozorny autorytet w tych dziedzinach ludzi, którzy nie mają kompetencji, aby rzeczowo w danej materii zabierać głos. Końcowym efektem takich zabiegów jest zwiększanie zamętu pojęciowego w głowach odbiorców, nasilanie szumu informacyjnego, sprowadzanie debaty społecznej w najistotniejszych kwestiach na manowce.
opr. mg/mg