Wspólny świat wartości

Według nowego sondażu dla „Wprost” przeprowadzenie referendum w sprawie prawa aborcyjnego popiera 55,4 proc. Polaków. Przeciwnych takiemu referendum jest 34 proc. uczestników badania, a 10,6 proc. nie ma zdania.

Według nowego sondażu dla „Wprost” przeprowadzenie referendum w sprawie prawa aborcyjnego popiera 55,4 proc. Polaków. Przeciwnych takiemu referendum jest 34 proc. uczestników badania, a 10,6 proc. nie ma zdania.

Co myśleć o pomyśle na referendum? Na pierwszy rzut oka takie rozwiązanie wydaje się całkiem przyzwoitym, wręcz bardzo demokratycznym: gdzie jak nie właśnie w powszechnym zebraniu opinii obywateli kryje się największa szansa na poznanie poglądów suwerena na ten temat. Jeśli demokracja ma się rozwijać demokratycznie, poglądy większości stanowią najważniejszy element jej stabilności. Z tego powodu referendum – jako najlepsze wybrnięcie z impasu społecznego, który powstał po opublikowaniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego – proponuje na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz, ale także bardziej kojarzący się z Kościołem Szymon Hołownia. Środowiska ustawiające się natomiast ideowo bardziej na lewo od PSL w referendum widzą raczej zagrożenie: albo dlatego, że łatwo zamanipulować pytaniami, albo z powodu obawy, że może przeważyć głos ograniczający wszystkim – ich zdaniem – „prawa człowieka”. Z ostatnim stanowiskiem utożsamia się Marta Lempart, jedna z liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Jej zdaniem referendum nie jest najlepszym rozwiązaniem, a nawet gorzej: może zamykać usta tym, którzy chcą mieć dostęp do aborcji na zasadach obowiązujących w wielu krajach Unii Europejskiej, a więc w pełnej wolności wyboru do 12. tygodnia. Jeśli więc myśleć jedynie kategoriami sondażowymi oraz wahającymi się na lewo czy prawo opiniami czołowych polityków, referendum rzeczywiście wydaje się najlepszym wyjściem z sytuacji.

No właśnie… Tylko się wydaje. Przyglądając się bliżej temu, co znaczy pytać obywateli o ich poglądy dotyczące najistotniejszych spraw związanych z życiem i godnością człowieka, ukazuje się pewne niebezpieczeństwo. Nie tylko dla sprawy obrony życia, ale samej demokracji. Podam przykład. Pewną analogię stanowią referenda organizowane na terenach zajętych przez najeźdźcę. Tak jest do dzisiaj w Irlandii Północnej, która należy do Korony Brytyjskiej. Królowa zezwoliła na referendum dotyczące suwerenności, wiedząc jednak, że tereny te zasiedlili już wcześniej w znacznej części obywatele Wielkiej Brytanii. Pytanie o opinię obywateli sprowadziło się do tego, że królowa zapytała swoich poddanych i tylko pewną część mieszkających tam rdzennych Irlandczyków. Referendum nie mogło skończyć się inaczej jak zwycięstwem Korony. W aktualnych warunkach w Polsce taki zabieg jest również możliwy. Protesty kobiet są bowiem naznaczone nie tylko sprzeciwem wobec wyroku Trybunału, ale całym wachlarzem niezadowolenia społecznego związanego z traktowaniem kobiet w państwie oraz nastrojami antyrządowymi – przynajmniej pewnej, acz bardzo dużej grupy społeczeństwa, która nie akceptuje sposobu, w jaki prawo ograniczające aborcję zostało wprowadzone. Pytanie więc o stosunek do obrony życia i prawa, które powinno je chronić, jest zbyt mocno naznaczone poglądami, bardzo emocjonalnie przeżywanymi i wyrażanymi podczas protestów, które z obroną życia wprost nie mają żadnego związku. Proszę zobaczyć, że choć większość społeczeństwa (tak przynajmniej pokazują badania CBOS) popiera strajk kobiet, to zarazem statystyczna większość Polaków jest zarazem przeciwna poszerzeniu dopuszczalności aborcji w stosunku do tzw. kompromisu z 1993 r. Jest więc oczywiste, że Marta Lempart nie chce podjąć ryzyka przegranej.

Analiza wyborów referendalnych wydobywa jednak jeszcze jedno, dużo głębsze i bardziej fundamentalne niebezpieczeństwo. Oczywiście nie zawsze tak jest. Wiele referendów, choćby tych w historii Polski, odbyło się w taki sposób, że naprawdę zadecydowała realna większość obywateli. Referendum jako jedna z ważnych metod organizacji państwa demokratycznego nie jest niczym złym. Czasami wręcz niezbędnym.

Pomyślmy jednak o takiej sytuacji: pomagamy jakiemuś państwu w Afryce uzyskać pełną niepodległość, a następnie proponujemy mu model demokratyczny. Jedno z pierwszych pytań w organizowanym tam referendum miałoby dotyczyć prawa wyborczego. Jaki będzie jego wynik? Nie byłbym taki pewny, że kobiety zamieszkujące ten kraj byłyby mentalnie gotowe, aby powiedzieć o sobie: tak, to nasze prawo, tak samo jak dotyczy ono mężczyzn. Czy miejscowa kultura, obyczaje rządzące realiami społecznymi, w końcu lokalne religie nie mają wpływu na rozumienie swoich praw przez kobiety? Może ktoś powie, że i tak warto zrobić referendum. Nie upierałbym się, że jest to niemożliwe. Byłby to jakiś krok, choć niewystarczający, w kierunku prawdziwej demokracji. Czy byłoby jednak słuszne, aby w tym samym referendum zadać pytanie o prawo do życia osób starszych albo kobiet odrzuconych przez mężczyzn? Czy również w tym obszarze wyniki byłyby zgodne z podstawowymi prawami człowieka i jego godnością? Czy nie mogłoby się zdarzyć, że przegłosowane byłoby prawo odbierające tę godność? Zakładam oczywiście, że mogłoby być też całkowicie odwrotnie (prawo do życia dzieci nienarodzonych, które leży u fundamentów kultury lokalnej ludów południowoamerykańskich, jest zdecydowanie bliższe prawom człowieka niż liberalne prawa europejskie). Na pewno jednak – takie czy inne wyniki referendum – byłyby w znacznym stopniu wyrazem lokalnej kultury. Rozsądek podpowiada więc, aby nie tyle stawiać pytania o tak fundamentalne sprawy dotyczące ludzkiego życia w referendum, ile prowadzić dialog społeczny i edukację, które miejscową kulturę – tam, gdzie rzeczywiście ona tego potrzebuje – zmienią w bardziej ludzką.

Przeciwnicy prawa zaostrzającego aborcję w Polsce również powołują się – przynajmniej czasami – na dominację w naszej ojczyźnie kultury chrześcijańskiej czy wręcz katolickiej. Obawiają się, że zbyt wielu Polaków będzie na tyle „bogobojnych”, że nie przeciwstawi się biskupom, którzy stanowczo przestrzegają przed liberalizacją tego prawa. Ci sami nie znają jednak, i to bardzo często, motywów i uzasadnienia takich a nie innych elementów nauczania Kościoła w tym temacie. Oskarżają Kościół o narzucanie wszystkim obywatelom poglądów religijnych, nie wiedząc, że sam Kościół opiera swoje nauczanie w tej kwestii nie tylko na religii, ale także na rozumie, który definiuje prawo naturalne. Prawo ewangeliczne i prawo naturalne są tutaj całkowicie zgodne. A nawet więcej: Kościół proponuje, aby politycy i obywatele przyjęli prawo chroniące życie na podstawie rozumu, który w badaniach naukowych potwierdza początek życia człowieka w chwili poczęcia.

Trudno się więc dziwić, że z kolei katolicy właśnie w kulturze chrześcijańskiej upatrują ratunku dla zachowania praw człowieka, których pełne znaczenie wydobywa dopiero Ewangelia Chrystusa. Nawet jeśli potem zawsze okazuje się, że rozum mówi dokładnie to samo. Jeśli spór ten będziemy więc chcieli rozstrzygnąć na drodze referendum, to warto pamiętać, że o jego wyniku wcale nie musi zadecydować kultura chrześcijańska, ale inne, coraz silniejsze w społeczeństwie nastroje, sięgające swoimi korzeniami kultury obyczajowo bardzo liberalnej. Nie tylko ze względu na negację kultury i wartości chrześcijańskich, ale także z braku znajomości uzasadnienia, które te wartości wspiera. Referendum w sprawie aborcji byłoby więc de facto sporem na bardzo powierzchownym poziomie kulturowym, w którym sprzeczne poglądy nie zdołały się jeszcze wystarczająco mocno spotkać czy nawet skonfrontować. Dlatego takiego sporu nie rozstrzyga się referendalnym głosowaniem. Jedynym skutecznym narzędziem jest dialog społeczny. Tylko dialog pozwala na to, aby każdy obywatel miał poczucie możliwości uczestniczenia w kształtowaniu kultury i prawa. Dialog prowadzi bowiem do tworzenia jak największego konsensusu społecznego. Tym bardziej w sprawach tak fundamentalnych jak życie człowieka. A to znaczy, że skuteczność takiej drogi wymaga czasu. Dopiero na jej końcu parlament podejmuje decyzję. I jest ona, gdyby taki dialog rzeczywiście potraktować poważnie, owocem przebytej wspólnie drogi. Jest jeszcze jedno zastrzeżenie, najważniejsze. Demokracja ostatecznie musi szukać oparcia dla stabilności państwa i prawa chroniącego życie i godność człowieka nie w aktualnych nastrojach społecznych, ale w prawdzie. Zdaję sobie sprawę, że takie stwierdzenie brzmi dość abstrakcyjnie, ale to właśnie to słowo, słowo „prawda” jest tutaj kluczem. I wyznawcy takiej czy innej religii, i katolicy, i w końcu wszyscy obywatele, którzy nie utożsamiają się z żadną wspólnotą religijną, mają obowiązek szukać prawdy. Nie ma możliwości budowania państwa, nie ma naprawdę ludzkiej, ale też stabilnej demokracji (takiej, która chroniłaby każdego człowieka), jeśli naczelną zasadą orientującą wyborców i polityków nie będzie obiektywna aksjologia, czyli świat wartości, który wspólnie jesteśmy zdolni odkrywać w prawie naturalnym. „Demokracja bez wartości łatwo zamienia się w jawny bądź zakamuflowany totalitaryzm” – uczył Jan Paweł II.

Propozycja referendum w sprawie aborcji uderza więc w fundamenty demokracji. Żeby nie powiedzieć mocniej: uderza w podstawowe prawa człowieka, bo sugeruje, że o jego życiu może decydować ta czy inna większość. Bardzo często – jak była o tym mowa powyżej – jest to przecież większość ukształtowana pod wpływem bieżących nastrojów społeczno-politycznych czy wręcz głęboko kulturowych. Jeśli wybierze się natomiast drogę decydowania o prawie chroniącym życie na poziomie władz państwowych, to parlamentarzyści będą mieli sposobność, aby najpierw kształtować skuteczny, bardzo szeroki i głęboki dialog społeczny, w którym Polacy lepiej zrozumieją wzajemnie wyrażane punkty widzenia i motywacje, a następnie, i to swoim nazwiskiem – a więc w poczuciu moralnej i wszystkim znanej odpowiedzialności – będą musieli firmować podjętą decyzję. I to decyzję, która będzie musiała odwoływać się do prawdy, to znaczy do świata wartości niezależnego od nastrojów społecznych, narracji partyjnych czy bieżących statystyk.

Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”

opr. ac/ac

>
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama