O czym się milczy

O chorobie toczącej państwo polskie od 1989 roku

Ponad dwanaście lat temu odzyskaliśmy niepodległość. Mamy wolność słowa i swobody obywatelskie. Euforia z tego powodu skończyła się jednak bardzo szybko, ponieważ nie potrafiliśmy wykorzystać zwycięstwa, jak to już się wiele razy zdarzało w przeszłości. Bez stosowania łagodnych omówień, poprawiających samopoczucie, można powiedzieć, że rezultaty roku 1989 systematycznie przegrywamy.

Jak tak dalej pójdzie, rychło może okazać się, że najtrwalszym osiągnięciem "Solidarności" było zjednoczenie Niemiec. My narażaliśmy się. Wielu ludzi straciło życie. Inni wyciągnęli z tego korzyści. To także nasza tradycja. Polacy są mistrzami świata w dbaniu o cudze interesy i lekceważeniu własnych spraw.

Gorzka niepodległość

Niepodległość w polskim wydaniu smakuje gorzko. W tym artykule interesują mnie prawdy w dzisiejszej Polsce przemilczane lub zbywane ogólnikami. Przyjrzyjmy się bezrobociu. Wiemy, że jest duże. Skrupulatnie przemilcza się fakt, że Polska zajmuje trzecie miejsce w Europie pod względem liczby bezrobotnych. Jest to sygnał klęski społecznej, mimo twardej złotówki i pełnych półek w sklepach. Ale tym "osiągnięciem" zakłamany establishment III Rzeczpospolitej za bardzo się nie chwali.

Na szczęście, od jakiegoś czasu, polska klasa polityczna przestała też się chwalić cudem gospodarczym nad Wisłą. Jeszcze nie tak dawno uprawiano propagandę sukcesu w stylu iście socjalistycznym. Żadnego cudu nie było i nie ma. Zagraniczne inwestycje w Polsce są dwukrotnie mniejsze niż w Czechach i trzykrotnie skromniejsze niż na Węgrzech. Jeśli porównamy wielkość tych trzech krajów, rażące dysproporcje stają się jeszcze bardziej jaskrawe.

O prawdziwej katastrofie świadczy struktura owych inwestycji. Tylko 4 proc. spośród nich dotyczy nowych technologii, czyli przyczynia się do unowocześniania naszej gospodarki. Pozostałe mają ułatwiać zbyt zachodnich towarów w Polsce, a więc powstają supermarkety, hurtownie, gdzie czasami sprzedaje się przeterminowane produkty. Oznacza to, że dzieci dzisiejszych bezrobotnych prawdopodobnie również nie znajdą pracy. Już obecnie kraj niewiele produkuje. A będzie jeszcze mniej.

Pozorna demokracja?

Już Tocqueville ostrzegał ludzkość przed "fanatykami demokracji". Objaśniacze demokracji w Polsce, wśród których, to jeszcze jeden socjologiczny fenomen, przeważają synowie polskich stalinowców, którzy, dla kariery lub opanowani żądzą władzy, w odpowiednim momencie przyłączyli się do ruchów opozycyjnych i objęli w nich kierownicze role, posługują się bardzo przestarzałą definicją demokracji. Według nich demokracja to wolne wybory. Ponieważ w Polsce mamy wolne wybory, więc w naszym kraju jest demokracja.

To uproszczenie. W dobie elektronicznych środków przekazu, posługujących się językiem perswazji, zapożyczonym z reklamy, z każdej miernoty można w ciągu paru dni uczynić męża stanu i spowodować, że wyborcy oddadzą na takiego człowieka swój głos. Wygrywa nie najlepszy, lecz ten, kto ma więcej pieniędzy na opłacenie propagandy lub nieograniczony dostęp do mediów. Tym, którzy zwykli przywiązywać nadmierne znaczenie do wyborów, pragnę przypomnieć, że w 1933 roku Adolf Hitler doszedł do władzy, wygrywając demokratyczne głosowanie. Oto kompromitujący przykład nietrafności demokratycznego wyboru.

Wolne wybory to za mało. O demokracji decyduje przede wszystkim automatyzm w stosowaniu prawa, czyli pewność, że niezależnie od tego, kto popełnia przestępstwo, natychmiast jest ścigany przez prawo. Tymczasem, aby u nas podjęto śledztwo, wcześniej musi zapaść decyzja polityczna, czy należy je wszcząć. Ale istnieje również tryb odwrotny, tj. decyzją polityczną wstrzymuje się działania prawne. I jeśli minister sprawiedliwości informuje publicznie, że na jego interwencję prokurator podjął śledztwo w sprawie, to jest dowód, że prawo działa jedynie na impuls polityczny, czyli, że demokracja jest pozorna.

Społeczne wykluczenie

Początkowi III Rzeczpospolitej towarzyszyło naiwne przekonanie, że ludzie dawnego systemu w warunkach wolnego rynku i swobód obywatelskich nawrócą się na demokrację. Tymczasem z niepokojem obserwuję proces zupełnie odwrotny. Dawni opozycjoniści i działacze niepodległościowi przyjmują coraz częściej zasady i rytuały społeczne, które obowiązywały w socjalizmie. Objawia się to w karygodnej arogancji ludzi, którzy po komunistach zajęli ich gabinety. W wielu okolicznościach zachowują się tak samo, jak ich poprzednicy, a zdarza się, że gorzej.

Naśladowanie pozornie przegranych wrogów poszło jeszcze dalej, np. powszechny mechanizm regulujący życie publiczne w obecnej Polsce został przejęty od komunistów. Jest to proces społecznego wykluczenia. W okresie instalowania socjalizmu, społecznym wykluczeniem objęto, poza kapitalistami i właścicielami ziemskimi, niemal całą warstwę chłopską. Środowiska te uznano nie tylko za mało przydatne, ale wręcz za wrogie.

Obecnie mechanizm społecznego wykluczenia rządzi życiem społecznym niepodległej Rzeczpospolitej, co musi budzić protest i niezgodę. Do społecznie wykluczonych należą przede wszystkim robotnicy, główni sprawcy upadku komunizmu w Polsce. Sprawdziła się stara teza, że rewolucje pożerają własne dzieci. Proces społecznego wykluczenia obejmuje również zawody związane z rolnictwem, górników, hutników, nauczycieli. Najczęściej oskarża się te grupy o to, że są ciężarem dla państwa, nie nadążają itp. Najgorsze, że społecznym wykluczeniem objęto całe obszary kraju. Geografia wykluczenia to wschodnie połacie dzisiejszej Polski, enklawy na północy, Górny Śląsk i wszystkie tereny wiejskie. Dzielnicom tym grozi regres cywilizacyjny, o jakim się nikomu nie śniło.

Paradoksalnie, intencją wszystkich czterech reform społecznych pozostaje wspieranie procesu wykluczenia. Na przykład koszty edukacji przerzuca się na rodziców. W ten sposób społeczne wykluczenie będzie przechodzić z ojca na syna. Następnym pokoleniom jeszcze trudniej będzie wyrwać się z biedy i degrengolady społecznej. Oczywiście, ten cel reform jest głęboko ukryty pod piękną warstwą słowną.

Poza Papieżem, który uczynił to podczas ostatniej pielgrzymki do kraju, Polaków objętych społecznym wykluczeniem, nikt nie broni. Zostali spisani na straty. Ale prędzej czy później upomną się o swoje prawa.

Klęska Balcerowicza

Jesienią 1990 roku w katowickim KMPiK-u prowadziłem wieczór autorski Stefana Kisielewskiego. Doskonale pamiętam kameralne dyskusje z Kisielem, który, o co się nawet z nim trochę spierałem, był bardzo sceptycznie nastawiony do ekonomicznych pomysłów Leszka Balcerowicza. To monetarysta - mówił Kisiel. - Twarda złotówka to ważne, ale najważniejsze będzie, co potem. Czy ktoś potrafi uruchomić w Polsce procesy wzrostu gospodarczego. Balcerowicz mi na takiego nie wygląda.

Rację miał Kisiel, nie ja. Dobrze, że wprowadzając twardą złotówkę, Balcerowicz nie wymyślał prochu, lecz zastosował sprawdzone przedwojenne posunięcia Władysława Grabskiego. Monetarystyczna reforma się udała. A jednak Balcerowicz poniósł klęskę. Nie uruchomił procesów wzrostu, nawet nie próbował tego robić. Ze wszystkich ludzi Polski posierpniowej osobiście najbardziej mnie zawiódł i rozczarował.

Syndrom Rio

Umieszczając w nadtytule zdanie, że od kilkunastu lat budujemy chore państwo, miałem na myśli trzy niekorzystne dla nas zjawiska: totalitarny w swoim pochodzeniu mechanizm społecznego wykluczenia, prawo, którego działanie zależy od widzimisię impulsów politycznych, co polską demokrację zamienia w fikcję, oraz syndrom Rio, tj. natężenie korupcji.

Dochodzi do paradoksu, że korupcja staje się najbardziej wydajną gałęzią polskiej gospodarki, ponieważ obraca gigantycznymi kwotami, pozostając poza wszelką kontrolą. W istocie to ona sprawiła, iż w dzisiejszej Polsce istnieją dwie gospodarki równoległe: oficjalna i szara, głęboko ukryta, posługująca się kapitałem korupcyjnym.

Choroba przyjmuje rozmiary śmiertelne dla państw, gdy gospodarka oficjalna, aby jako tako poruszać się na rynku, zmuszona jest uruchamiać niejako swoją replikę w szarej strefie, czyli nie może się obyć bez korupcji. A zdaje się, że właśnie ten stopień, charakterystyczny dla krajów Trzeciego Świata, właśnie osiągamy. Jawne żyje w symbiozie z tym, co ukryte.

Jednocześnie, co także wyraźnie widać w Polsce, struktury administracji państwowej i samorządowej oraz organa porządkowe podejmują współdziałanie i współpracę z organizacjami przestępczymi. To nie są już incydenty, lecz powszechnie stosowana praktyka. Organizacją przestępczą, w rozumieniu nowszych osiągnięć socjologii, są nie tylko grupy gangsterskie, lecz i legalnie działające przedsiębiorstwo, o ile posiada drugą, tj. korupcyjną, stronę działania. Ten współczesny splot przestępczości, pieniądza i władzy, sprawia, że niepodległa Polska staje się w wielu okolicznościach zakładniczką. Na okup składają się wszyscy, czyli społeczeństwo.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama