Pomarańczowe reformy

O polityce Wiktora Juszczenki po zwycięstwie wyborczym na Ukrainie

Tuż po zwycięstwie Wiktora Juszczenki w wyborach prezydenckich na Ukrainie w prasie pojawiło się wiele tekstów mówiących o „zdradzonej rewolucji". Ich autorzy twierdzili, że nowy przywódca państwa, żeby skutecznie rządzić, będzie musiał dogadać się z ludźmi starego systemu i w ten sposób oligarchiczny układ zostanie zachowany, a jedyne zmiany będą miały charakter czysto dekoracyjny.

Kiedy Juszczenko formował nową ekipę rządową, publicyści spekulowali, że na czele gabinetu stanąć może nawet jeden z oligarchów, którzy w ostatniej chwili przeszli na stronę „pomarańczowych". Na dziennikarskiej giełdzie najczęściej wymieniano nazwiska Anatolija Kinacha - byłego premiera i lidera partii przemysłowców czy Petra Poroszenki - biznesowego potentata zwanego „królem czekolady". Mało kto natomiast dawał szansę Julii Tymoszenko.

Julia premierem

Tymczasem Juszczenko mianował premierem właśnie Julię Tymoszenko. Stało się to w dniu, kiedy ukraiński prezydent odwiedził Moskwę i zostało to potraktowane jako policzek wymierzony Kremlowi. Tymoszenko jest bowiem szczególnie znienawidzona przez rosyjskie władze, a moskiewska prokuratura poszukuje ją nawet listami gończymi. Ten krok pokazał, że nowy prezydent nie zamierza brać pod uwagę zastrzeżeń Moskwy.

Pierwszą decyzją nowej premier było anulowanie wyników prywatyzacji kombinatu „Kryworożstal", który w zeszłym roku - po „ustawionym" przetargu, niemal za bezcen - kupili dwaj potężni oligarchowie: przywódca klanu donieckiego - Rinat Achmetow i zięć Leonida Kuczmy - Wiktor Pińczuk. Podczas kampanii wyborczej Juszczenko zapowiadał, że anuluje nieuczciwą prywatyzację „Kryworożstali", ale nikt nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko. Niektórzy przypuszczali nawet, że jest to jedynie wyborcza obietnica, której nigdy nie dotrzyma.

Tydzień później Julia Tymoszenko unieważniła decyzję byłego szefa rządu Wiktora Janukowycza o wydzierżawieniu na 50 lat za śmiesznie niską cenę 114 hektarów ziemi wokół Kijowa wspomnianemu już Pińczukowi. Krok ten pokazuje, że nowa ekipa na serio traktuje swe wyborcze obietnice i rzeczywiście zamierza walczyć z postkomunistycznymi oligarchami.

Szok w Doniecku

Pierwszym regionem Ukrainy, do którego zdecydował się pojechać nowy prezydent, było więc najbardziej mu nieprzychylne Zagłębie Donieckie. W przeddzień tej podróży w lokalnej telewizji, zależnej od miejscowych oligarchów, pojawiły się głosy, że Juszczenko powinien przeprosić mieszkańców Donbasu za oskarżenia, iż wybory w tym rejonie zostały sfałszowane. Donieckie media spekulowały, że wizyta prezydenta będzie miała charakter ugodowy, gdyż będzie on chciał się porozumieć z miejscowymi elitami.

Warto przypomnieć, że ostatnia wizyta Juszczenki w Doniecku miała miejsce w październiku 2003 roku. Miejscowe władze zorganizowały wówczas nie tylko masowe demonstracje przeciw ówczesnemu liderowi opozycji, lecz również ataki bojówek. Podczas ostatniej kampanii wyborczej władze Donbasu w ogóle nie dopuściły do przybycia Juszczenki do regionu. Miasta Zagłębia Donieckiego pokryte były natomiast billboardami i plakatami przedstawiającymi Juszczenkę ubranego w mundur SS-mana lub rzucającego cień przypominający Adolfa Hitlera.

Obecna jego podróż do Donbasu, już w roli prezydenta, nie była jednak kolejnym upokorzeniem, lecz manifestacją siły. Przedstawiając donieckim elitom nowego gubernatora, Juszczenko przed wypełnioną po brzegi salą nawiązał do przedstawiających go plakatów: „Pytam lokalne władze: kto zamawiał te plakaty? Kto je rozwieszał?... Jeśli jesteście przekonani, że jestem faszystą, to proszę wstańcie i publicznie przedstawcie fakty. A jeśli nie przedstawicie faktów, to zmuszę was do tego, że będziecie robić wszystko, byście prosili o przebaczenie. Tego bowiem nie zamierzam wam wybaczyć. Dlatego, że mój ojciec za takich jak wy cztery lata siedział w Buchenwaldzie i Dachau i osiem miesięcy w Auschwitz".

Juszczenko zapowiedział też, że nie zamierza popuścić tym, którzy w obliczu klęski wyborczej Janukowycza grozili rozpadem Ukrainy i oderwaniem Donbasu. Stwierdził, że jest to „kraina absolutnie ukraińska i na żadne patologiczne, stworzone przez chorych ludzi, idee separatyzmu czy federalizmu nie ma tu miejsca. Obiecuję wam to. To nie są żarty. Ci ludzie będą odpowiadać przed sądem (...) za szkody, jakie wyrządzili ukraińskiemu społeczeństwu".

Po raz kolejny - ale tym razem w samej jaskini lwa - Juszczenko zapowiedział rozprawę z tymi, którzy rozkradli państwowy majątek, czyli z oligarchami: „Dokonamy przeglądu każdego obiektu, który został sprywatyzowany z naruszeniem prawa. Nic mnie nie powstrzyma", powiedział prezydent, dodając, że to właśnie w okręgu donieckim narodził się schemat złodziejskiej prywatyzacji państwowego majątku wśród oligarchów. Juszczenko wymienił nawet nazwy kilku wielkich kombinatów i wyliczył straty, jakie poniósł Skarb Państwa na ich nieuczciwej sprzedaży.

Po tych słowach już dla nikogo nie było wątpliwości, że wymienione przez Juszczenkę zakłady będą kolejnymi - po „Kryworożstali" - obiektami, jakimi zajmie się nowa władza. Niektóre z wymienionych przez prezydenta kombinatów przejął szef klanu donieckiego Rinat Achmetow, uważany powszechnie za najpotężniejszego człowieka na Ukrainie. O wpływach Achmetowa świadczy fakt, że rywal Juszczenki w wyborach, były premier Wiktor Janukowycz, był tylko jego chłopcem na posyłki. Teraz nowy prezydent nie pozostawił cienia wątpliwości, komu zamierza wypowiedzieć wojnę.

Stało się to zaś szczególnie jasne, gdy powiedział: „Chciałbym, żeby wszystko, co zostało zabrane ogrodom botanicznym, w ramach tworzenia specjalnych stref, jeszcze w tym roku wróciło z powrotem do państwa". Była to aż nadto czytelna aluzja do Achmetowa. Swego czasu bowiem capo di tutti capi (szef wszystkich szefów) donieckiego klanu postanowił znaleźć sobie uroczą siedzibę, a ponieważ w brzydkim, przemysłowym mieście trudno o piękne okolice, jego wybór padł na ogród botaniczny. Lokalne władze wydzieliły więc z ogrodu ogromny kawał terytorium, na którym Achmetow postawił swoją posesję. Teraz usłyszał, że będzie musiał ją zwrócić.

Kiedy jeden z donieckich liderów Walentyn Łandyk wykrzyknął coś z sali przeciwko Juszczence, usłyszał w odpowiedzi: „Jak ty się zachowujesz? Przywyknij, że masz przed sobą prezydenta, a nie pastucha od gęsi".

Widać było, że zebrani są w ciężkim szoku. Juszczenko tymczasem nie szczędził im krytycznych słów: „Nie podobają mi się łapówki, jakie zwykło się dawać władzy w tych murach, a zwłaszcza w murach, w których teraz my się znajdujemy". „Nadejdzie czas, gdy powiem o każdym opozycjoniście, kto za nim stoi. Jeśli do tego czasu nie będzie on siedział w więzieniu".

Jak podsumował politolog Siergiej Harmasz, swoim bezkompromisowym wystąpieniem Juszczenko zniszczył podstawowy doniecki mit, a mianowicie przekonanie, że na Ukrainie nic (nawet zwycięstwo Juszczenki w wyborach) nie może się stać bez wiedzy i zgody Achmetowa.

Według Harmasza, wielu z donieckich bossów, którzy bez owacji słuchali Juszczenki, tak po ludzku zgadza się z nim i też chętnie chciałoby funkcjonować w uczciwym i nieskorumpowanym środowisku, ale są zbyt uwikłani w miejscowe układy. Jak mówi ludowe porzekadło: „chciałoby się do raju, ale grzechy nie pozwalają". Chociaż Juszczenko mówił zebranym zwykłe banały, jak np. to, że władza nie powinna kraść czy brać łapówek, to jednak wielu jego słuchaczy nie jest w stanie wyobrazić siebie w takim systemie.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama