Syndrom wyczerpania

Od co najmniej dziesięciu lat życie zbiorowe III Rzeczpospolitej paraliżują dwie formacje polityczne: postkomunistyczna i postsolidarnościowa...

Od co najmniej dziesięciu lat życie zbiorowe III Rzeczpospolitej paraliżują dwie formacje polityczne: postkomunistyczna i postsolidarnościowa

Jeszcze przed wyborami opublikowałem na łamach GN artykuł o sytuacji społecznej w Polsce „O czym się milczy”, w którym przewidziałem klęskę ugrupowań postsolidarnościowych i próbowałem opisać główną jej przyczynę, tj. stosowanie totalitarnego w swoim charakterze sposobu sprawowania władzy, poprzez niszczący i władzę, i obywateli mechanizm społecznego wykluczenia.

Obecnie III Rzeczpospolitą rządzi koalicja lewicowa. Czy coś się zmieniło? Dla ludzi wiążących z tym jakieś nadzieje, niestety, nie mam dobrych wiadomości. Nie miejmy złudzeń. Przed nami cztery lata prywaty, bałaganu i niekompetencji. Pierwsze popisy już mamy. Ale to dopiero początek. Tym Czytelnikom, którzy mają kłopoty z pamięcią, przypominam, że rządzą nami ci sami ludzie, którzy podczas katastrofalnej powodzi, która objęła w 1997 roku blisko jedną czwartą kraju, przez dwa tygodnie zachowywali się tak, jakby ich nie było. „Rząd nie rządzi — pisali zdumieni tą decyzyjną biernością korespondenci zagraniczni — rząd rezyduje w Warszawie”. I była to prawda. W trzecim tygodniu pan premier Włodzimierz Cimoszewicz raczył przelecieć helikopterem nad zalaną Opolszczyzną i plotąc, co mu ślina na język przyniosła, poobrażał ludzi, na ile go było stać. Potem mówił co innego, ale pozostało zdumienie i niesmak.

Czasownik „millerować”

Warszawka jest miastem dowcipnym. Wystarczyło parę tygodni i mamy w języku ulicy nowy czasownik: „millerować”. „Millerować” to znaczy doskonale markować, że coś się robi, inscenizować wysiłek, ba, nawet poświęcenie dla wyższych celów, ale coraz częściej „millerowaniem” nazywa się wydawanie sprzecznych ze sobą decyzji. Ja usłyszałem ten czasownik w jeszcze jednym znaczeniu, gdy mój przyjaciel, od trzech lat budujący domek pod Warszawą, zawiózł mnie na budowę, dzięki której, mimo kapitalizmu i niewidocznej ręki rynku, osiwiał z nerwów i dorobił się wrzodów dwunastnicy. Postarzał się o dwadzieścia lat. — Nic się, stary, nie zmieniło — mówił. — To samo użeranie się z ekipami kolejnych fachowców. Każdy chce cię oszukać. Musisz pilnować się na każdym kroku, jak za komuny. Ta budowa chyba mnie wpędzi do grobu”. Na widok pana inwestora prywatnego, majster nadzorujący ekipę prywatnego przedsiębiorstwa przesadnie się ożywił i począł ochrzaniać, mocno na pokaz, niezbyt ruszającego się pana tynkarza: „Kazik, przestań mi tu millerować i weź się porządnie do roboty!”. Filozof Ludwig Wittgenstein, ze szkoły wiedeńskiej, twierdził, że język pierwszy demaskuje społeczne udawanie, różnego rodzaju zadęcia, zmyłki i fałsze. Ale języka nie da się oszukać, nawet gdyby bardzo się chciało.

Pierwsze falstarty

Współczesne państwo polskie, czytaj urzędnicy, bo struktury państwowe to przede wszystkim ludzie, którzy je tworzą, nie potrafi załatwić żadnej, nawet najprostszej sprawy. Przykład: po tegorocznej powodzi, która zniszczyła wiele miejscowości nad środkową Wisłą, postanowiono, że każdy rolnik otrzyma tytułem rekompensaty tonę zboża z magazynów Agencji Rolnej za każdy zniszczony hektar upraw. Zapomniano tylko o kosztach transportu. Przerzucono je na powodzian. Gdy magazyny oddalone są o 300 km od miejscowości, koszty przewozu zboża prawie pochłaniają jego wartość. Oto pomoc, która rujnuje obdarowanego. Absurd w czystej postaci.

Mamy także pierwsze kwiatki millerowania. Oto prokurator — posłusznik z okresu stanu wojennego, Andrzej Kaucz, uporczywie forowany przez „kierowniczą siłę” na wiceministra, choć fakty świadczą, że człowiek o takich „zasługach” powinien siedzieć cicho, a nie zabiegać o awanse. Lewicowy wojewoda lubuski urzędowanie zaczął od zakupu dla siebie luksusowych aut. A dzieje się to w sytuacji, gdy samorząd regionu nie ma pieniędzy na dożywianie dzieci w szkołach. Wojewoda jest byłym rajdowcem, więc na autach zna się jak mało kto.

Rzecznikiem prasowym wojewody podkarpackiego został z kolei dziennikarz, w stanie wojennym bardzo czynny w osławionych Komisjach Weryfikacyjnych. Wiadomo, że składy takich komisji kompletowała SB. Szefem negocjatorów, którzy ustalają warunki naszego przystąpienia do Unii, został agent tajnych służb PRL. W tym miejscu trzeba zawsze pamiętać, że taki agent pracował dla dwóch państw. Zebrane przez niego materiały wędrowały w pierwszej kolejności do Moskwy i to ona decydowała, co można udostępnić „Polaczkom”, a co nie. Przedmiotem zainteresowań negocjatora było szpiegowanie Unii. Ot, znalazła sobie SLD fachowca, że tylko gratulować.

Podczas ostatnich rokowań w Brukseli, w sposób ściśle tajny, strona polska poczyniła daleko idące ustępstwa, jeśli idzie o zakup nieruchomości i sprzedaż ziemi cudzoziemcom. Nie wiedzieli o tym nawet członkowie Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP. Ciąg dalszy millerowania nastąpi. Niestety.

Postformacje polityczne

Moim zdaniem, największym przekleństwem Polski współczesnej jest niepodważalny fakt, że od dwunastu lat rządzą nami, na zmianę, dwie postformacje polityczne. Zwracam uwagę na przedrostek „post”, co sugeruje schyłek i uwikłanie w przeszłość. Co kilka lat wyrywają one sobie władzę i pieniądze, i jak do tej pory nie rozwiązały żadnego problemu, istotnego dla życia kraju.

Czy nie chcą tego uczynić? A może nie mogą, lub, co zdaje się bardziej prawdopodobne, nie potrafią. Dlaczego tak się dzieje? Brakuje woli, pomysłów? A może konsekwencji? Przyczyny są znacznie głębsze i bardziej skomplikowane, choć w Polsce nikt o nich nie pisze i nie mówi otwarcie. W tym miejscu dodajmy, że bardzo mało ludzi w naszym kraju rozumie sens pojawiających się u nas zjawisk i ich skutki społeczne.

Aby pojąć, dlaczego w Polsce tak wiele rzeczy się nie udaje, trzeba częściej korzystać z pojęć, którymi posługują się socjologia i psychologia społeczna. Jakie są przyczyny, że obie postformacje polityczne (postsolidarnościowa: AWS, UW i pokrewne ugrupowania centrowo-prawicowe oraz postkomunistyczna: SLD, UP, PSL) odgrywają de facto rolę negatywną w życiu publicznym?

Sekrety wyczerpania

Odpowiedź jest jedna: ponieważ, pomimo różnych korzeni i odmiennej retoryki politycznej, zarówno formację postkomunistyczną, jak i postsolidarnościową można określić i scharakteryzować jako typowe formacje wyczerpania, ze wszystkimi tego skutkami. Właśnie wyczerpanie sprawia, że politycy mają wczorajsze odpowiedzi na dzisiejsze pytania, co jest wstępem do nieskuteczności i serii porażek. Obydwie postformacje, choćby nawet bardzo się starały, nie są zdolne intelektualnie i moralnie do rozsądnego pokierowania losem kraju. Kompletnie się wypaliły.

Formacja postsolidarnościowa ma już niewiele wspólnego z wielkim ruchem społecznym „Solidarność” z lat 1980—1981. W wielu przypadkach jest to tylko podpinanie się pod tradycje, skojarzenia społeczne i hasła, czyli pewna suma politycznej uzurpacji. Sygnałem wyczerpania jest postępująca degrengolada intelektualna i etyczna środowisk przywódczych. W formacjach politycznych, w których króluje wyczerpanie, ton nadają ludzie przeciętni, a to oznacza rażące manko pomysłów i braki w wyobraźni społecznej. Jedynym programem formacji wyczerpania pozostaje przetrwanie, co całymi miesiącami ćwiczył rząd Jerzego Buzka. Były premier, człowiek niezbyt bystry, choć miły w obejściu, na swoje nieszczęście otoczył się miernymi ludźmi. A skąd miał wziąć bardziej rozgarniętych, skoro w formacjach wyczerpania powszechnie panuje przeciętność?

Teoretycznie w formacji postsolidarnościowej powinni brylować politycy z UW. Ich poziom intelektualny, formalne wykształcenie, liczba profesorów itp. dawała taką nadzieję. Ale nic takiego się nie stało. Można być dobrym historykiem i fatalnym ministrem. Zamiłowanie do pustosłowia i cynizm nie zastąpią programu. Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale dwa ugrupowania: UW w formacji postsolidarnościowej i PSL w postkomunistycznej, to dwie typowe partie klasowe — pierwsza inteligencka, druga — chłopska, czyli spełniające klasyczne kryteria marksistowskie. Pozostaje pytanie, czy sprowadzone do jednego środowiska nie pozamykały się na własne życzenie w gettach, co musiało je osłabiać, a nie wzmacniać? No i to manko pomysłów. Przecież na dobrą sprawę od kilkunastu lat ćwiczymy w polityce NATO i wejście Polski do Unii Europejskiej. Ale przecież są to pomysły nie mocarzów umysłu i ducha, lecz tyle razy ośmieszanego Lecha Wałęsy. Gdy słyszę głosy o odbudowie AWS czy UW, mam ochotę powiedzieć, dajcie sobie spokój. Nie próbujcie animować nieboszczyków w prosektorium. Co najwyżej można im urządzić uroczysty pogrzeb.

Chłopcy ZSP-owcy

Wbrew zewnętrznej spójności i łatwemu triumfalizmowi, procesy wyczerpania są o wiele głębsze i niszczące w formacji postkomunistycznej. Jej establishment posiada w wielu przypadkach przedwczorajsze odpowiedzi na dzisiejsze pytania. Sprawia to starannie maskowane, a jednak wciąż obecne uwikłanie w przeszłość. Zarówno prezydent Kwaśniewski, jak i premier Miller zasiadali w najwyższych gremiach władzy totalitarnej w PRL. Takie doświadczenia nie spływają po człowieku jak deszcz po dachu. Skażenie pozostaje, przede wszystkim w mentalności.

Kwaśniewski otoczył się byłymi działaczami Zrzeszenia Studentów Polskich, sam zresztą jest jednym z nich. Każdy, kto studiował w PRL, przypomina chyba sobie, jak obmierzłe było to środowisko aparatczyków ZSP. Ci ludzie nie uczyli się, lecz działali, oczywiście pod dyktando „kierowniczej siły”. Gdy mieli jakieś kłopoty, Komitety Uczelniane przepychały ich z semestru na semestr. Z reguły to się udawało.

Znam przypadek z okresu swoich studiów, gdy znany profesor oblał na egzaminie takiego ZSP-owskiego nieuka. Formalnie nawet Komitet Uczelniany nic nie mógł zrobić. Ale sprawę załatwiono bardzo szybko: egzamin poprawkowy przeniesiono do innego, bardziej posłusznego profesora. I działacz zdał na piątkę. Młodzi, a już cyniczni do szpiku kości. Dwudziestoletni karierowicze. Doskonali w aportowaniu komu trzeba. Jeśli dzisiaj SLD chwali się takim establishmentem, to dziękuję, postoję. Bo przecież to jedna z gorszych formacji ludzi, choć zręczna, każdy musi to przyznać, w dbaniu o własną karierę.

Od czasu do czasu pada publicznie zarzut, że obecny prezydent RP nic nie robi. Całe szczęście. Być może to jego niepodważalna zasługa. Im mniej działa, tym dla kraju lepiej, bo popełni mniej głupstw. Nie wiem, czy podobną mądrość posiądzie premier Miller. Tu jestem pesymistą, bo szef rządu nie ma za sobą odpowiedniej tresury z lenistwa w ZSP. Czeka nas raczej intensywne millerowanie.

Obywatelska bezradność

Fakt, że społeczeństwo polskie wydało nasz kraj na łaskę dwóch formacji wyczerpania: postkomunistycznej i postsolidarnościowej, które nie są zdolne stworzyć niczego pozytywnego, za to szkodzą Polsce, marnując przede wszystkim czas, świadczy o naszej obywatelskiej bezradności. Już kilka lat temu, również na łamach GN, pisałem, że potrzebna jest trzecia siła polityczna.

Niestety, zamiast niej, mamy atrapę w postaci Platformy Obywatelskiej, która żadną trzecią siłą nie jest. Po tym, co robi, łatwo poznać, że mieści się w formacji postsolidarnościowej, czyli w tej samej strefie wyczerpania. Ludzie o poglądach prawicowych lub zbliżonych do centrum okazali się w Polsce bezradni, ponieważ nie potrafią zorganizować się w nowoczesną partię.

Ta sama bezradność odnosi się również do odłamu społeczeństwa polskiego o zapatrywaniach lewicowych. Ono również zostało skazane na formację postkomunistyczną. Polska lewica nie potrafi odbudować wspaniałych tradycji związanych z PPS, a więc partią niepodległościową o wyraźnie antytotalitarnym charakterze. W ten sposób w życiu publicznym sumują się dwie bezradności obywatelskie: prawicowa i lewicowa, co nie jest dobre, bo rodzi marazm.

Nowi aktorzy

W artykule „O czym się milczy”, w którym piętnowałem totalitarny mechanizm sprawowania władzy, stosowany zarówno przez formacje postkomunistyczne, jak i postsolidarnościowe, zapowiedziałem, że grupy objęte społecznym wykluczeniem prędzej czy później upomną się o swoje prawa. I to się stało. Świadczy o tym sukces Samoobrony. Ugrupowanie to, nad czym ubolewam, stało się przedmiotem niewybrednych kpin i szyderstwa, co jest raczej wynikiem bezsilności. Zamiast inwektyw, o które w dzisiejszej Polsce tak łatwo, zachęcam do myślenia.

Na dobrą sprawę Samoobronę i jej dobry wynik wyborczy stworzyła samobójcza głupota obydwóch postformacji: postkomunistycznej i postsolidarnościowej, przede wszystkim stosowanie przez te ugrupowania społecznego wykluczenia. Powstanie odruchów obronnych to, w moim pojęciu, jedna z niewielu normalnych reakcji społecznych w polskim życiu publicznym w ostatnim okresie. I tak to należy postrzegać.

Szukając głębszych przyczyn, mniej się podniecam ekscesami, ponieważ, wychodząc poza uproszczenia i stereotypy, zadaję sobie pytanie, czy w państwie o takim stopniu degrengolady, jak III Rzeczpospolita, gdzie sędziowie i prokuratorzy balują z przestępcami, których powinni ścigać, istnieje jeszcze szansa na działanie łagodne, w białych rękawiczkach? Być może Samoobrona dostosowuje się tylko do warunków i charakteru otoczenia, w jakim przyszło jej działać? Każdy, kto potrafi myśleć, powinien sobie zadać i takie pytanie.


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama