O poprawności politycznej
Jak wiadomo, złodziej potrafi stanąć na czele pogoni. Okazuje się też, że zwolennik systemu manipulacji w sferze idei, zwanego „polityczną poprawnością” (PP, amerykańskie PC czyli Political Correctness) potrafi głosić ją z całym przekonaniem pod szyldem przeciwnym, pod pozorem zwalczania tejże PP. Takie właśnie odwrócenie kota ogonem zaproponował nam Sławomir Sierakowski w tekście „W kręgu wzajemnej adoracji” („Rzeczpospolita” z 14 XII 2002).
Zaczął on swój artykuł bardzo obiecująco i celnie, wskazując, że debata o PP z wcześniejszych numerów pisma (Wojciech Sadurski i Maciej Rybiński) obracała się wokół terminologii, podczas gdy problem leży bardziej w wolności dyskusji i jej tematach. Po tym wstępie można by oczekiwać wzmianki o paru powszechnych zniekształceniach debat publicznych w Polsce. Przy gospodarce sprowadza się to praktycznie do jednej kwestii: dlaczego problemy społeczne i nie dość szybki wzrost gospodarczy lat 90. przypisuje się najczęściej kapitalizmowi wolnorynkowemu, gdy przyczyną był jego brak - to znaczy nieuczciwe metody prywatyzacji, brak reprywatyzacji, wysokie podatki, monopole w energetyce, komunikacji i łączności, rozrost biurokracji i związany z tym gąszcz przepisów, a wreszcie kosztowne rewindykacje socjalne grup nacisku? W sferze obyczajów - dlaczego pogląd o dopuszczalności aborcji przeciwstawiany jest stale „konserwatywnemu światopoglądowo ustawodawstwu” itp., gdy faktycznie odrzucenie aborcji to sprzeciw wobec zabijania istot ludzkich? Dlaczego nawet w hasłach encyklopedycznych zdarza się, że przy temacie kary śmierci wybiera się same argumenty przeciwko niej? Dlaczego nagłaśnia się (domniemane) występki seksualne i inne księży, a nie nauczycieli czy dziennikarzy? Dlaczego brak praw o etyce mediów i ich egzekwowania, które by usunęło z rynku pisma o charakterze, przepraszam za słowo, klozetowym?
Takich przykładów jednak nie ma. Autor skarży się najpierw na kult przekształceń wolnorynkowych, na uważanie za reformy wyłącznie takowych przekształceń, na brak „odważnej i nieobciążonej lewicy”. Na to, że intelektualiści polscy wstrzymują się od „krytycznego komentarza” wobec Papieża, choć jest on „kontrowersyjny przecież na świecie” („świat” to w PP kryptonim opinii laicko-lewicowych mediów). Na to, że „polska poprawność polityczna”, którą chce zwalczać, i kompromis z Kościołem skłoniły SLD do odstąpienia od likwidacji takich rzeczy jak „ustawa antyaborcyjna, brak wychowania seksualnego w szkołach, brak refundacji za środki antykoncepcyjne, preferencja jednego modelu rodziny [?], brak parytetu dla kobiet”.
Mniejsza już o to, że ta diagnoza jest nietrafna. Ustawy typu socjalnego i etatystycznego są jak najbardziej nazywane reformami. SLD oczywiście pragnęło ułatwień aborcyjnych, ale przeszkodził w ich wprowadzeniu Trybunał Konstytucyjny; natomiast w ostatnich dniach (co skutecznie falsyfikuje tezy Sławomira Sierakowskiego), ustami Marka Dyducha partia ta zapowiedziała nową próbę. Mniejsza też o to, że wobec przewagi lewicy w mediach, tak publicznych jak prywatnych, na jej właśnie konto, a nie jakichś sił konserwatywnych, należy składać rozmaite objawy cenzurowania wypowiedzi.
Przede wszystkim bowiem powyższa lista propozycji do dyskusji to typowy spis tematów forsowanych w świecie zachodnim przez nurt PP! Krytyka kapitalizmu, krytyka papieża, krytyka tradycyjnych zasad moralnych to przecież jej sztandarowe postulaty! W Polsce dochodzi tu żądanie dostosowania się do reguł postępu z Zachodu. Mimochodem proponuje też autor odejście od „historycznych rozliczeń” — czy aby nie dlatego, że w kręgu PP nie wolno wypominać lewicy mordów, łagrów i rabunków? Co do istoty, p. Sierakowski jest więc wyraźnym zwolennikiem PP.
Każe to z pewną nieufnością odnieść się do innych jego propozycji. Czy sposób nazywania zjawisk jest rzeczywiście mniej ważny? Gdy sowiecka cenzura po Sołżenicynie zakazała geografom używania słowa „archipelag”, nie była to bynajmniej sprawa terminologii. Nie jest rzeczą obojętną nazywanie patrioty nacjonalistą czy faszystą, ani też trudniejsze do zauważenia rozumienie patriotyzmu jako nacjonalizmu. Nie należy rozkładu moralnego nazywać wolnością, a przyzwolenia nań - tolerancją. Nazwa łączy się bowiem z wartościowaniem. Ważna jest też adekwatność i stały sens nazw: sumienie od starożytności oznacza zdolność człowieka do osądzenia własnych czynów w oparciu o obiektywne zasady moralne, a nie, jak w świecie PP, prawo do subiektywnego usprawiedliwiania swych postępków. Nie jest obojętny przymus nazywania Murzyna Afroamerykaninem, bo jedynym skutkiem jest wzrost obłudy — i częstość używania między swoimi słowa „czarnuch”. Każdy tego rodzaju nakaz czy manipulacja znaczeniem słów jest też programowym ograniczeniem wolności wypowiedzi.
P. Sierakowski postuluje w tym kontekście, by poprawność polityczna oznaczała „eliminację mowy nienawiści, uprzedzeń”, trzymanie formy. Może bym w to uwierzył, gdybym nie przeczytał chwilę wcześniej jego ubolewań, że nikt nie powie, iż Radio Maryja „wykorzystuje faszystowskie metody panowania nad masami przez kreowanie wroga publicznego, nawoływanie do nienawiści, oszczerstwa, wywoływanie poczucia zagrożenia, nagonki i szantaże”. A potem: „machlojki finansowe i prawne instytucji ojca Rydzyka”. W oczach PP nie jest to naturalnie mowa nienawiści, lecz obiektywna krytyka... Muszę tu zauważyć, że podwójne standardy tak zademonstrowane cechują także drugiego zwolennika kulturalnej PP z łamów Rzeczypospolitej, p. Sadurskiego. Gdy przed paroma miesiącami nie spodobały mu się moje krytyczne poglądy na socjalizm, to je zafałszował, a mnie określił zwrotami „patologia polskiego życia umysłowego” czy „kliniczny przykład”. Sapienti sat.
Z polskiej perspektywy PP kojarzy się ze światopoglądem lewicowym i laickim. Jego amerykańska postać ma jednak inny korzeń, który warto wydobyć. Jak parę innych współczesnych zjawisk cywilizacyjnych, kojarzonych z postępowością, stanowi ona faktycznie zdeformowaną świecką wersję anglosaskiego purytanizmu. Ta odmiana chrześcijaństwa charakteryzowała się pragnieniem poddania kontroli wszelkich ludzkich zachowań i wypowiedzi (wbrew renesansowemu katolicyzmowi). Purytanie za swoich rządów w Anglii zaprowadzili ścisłą ideologiczną cenzurę w duchu kalwińskim i prześladowali inne wyznania (szczególnie okrutnie katolicyzm w Irlandii). Dopiero sami zaznawszy represji, przyjęli w USA zasadę wolności wyznania. Nie ustały jednak ich totalitarne zapędy, czego przejawem była kontrola małych społeczności, a w XX w. słynna prohibicja.
Bunt przeciw konserwatyzmowi protestanckiemu w USA jawi się jako połowiczny, ludzie w jego kręgu uformowani przejmują jego milczące założenia. Na tej bazie rodzą się próby narzucenia przez zorganizowany nacisk jednego sposobu mówienia i myślenia odnośnie do kwestii socjalnych, różnic rasowych, ekologii itd. To tłumaczy również niechęć do religii innych niż protestantyzm i do cech kulturowych krajów katolickich.
Ten purytański korzeń widać jeszcze lepiej w manii ścigania „molestowania seksualnego”. U jej podstawy widać bowiem nie tyle chęć wyeliminowania złych postępków w sferze płciowej, co jakiejkolwiek manifestacji seksualności. Łączy się to z niezdrowym zainteresowaniem dla cudzych spraw prywatnych i sprzyja obmowie, plotkarstwu i oszczerstwu. Dość to oczywiście wybiórcze, skoro potępieniu podlega zagadywanie koleżanki w pracy, ale niekoniecznie rozwód. Chodzi bowiem o purytańską podejrzliwość i kontrolę, zlaicyzowaną przez pominięcie chrześcijańskich zasad moralnych. Pewne postulaty PP są skądinąd przeróbką zasad chrześcijańskich: tolerancja to wszak mutacja przebaczenia grzechów, od którego różni się tym, że nie nazywa zła złem.
Zwolennicy PP uważają, że stoją po stronie wolności przeciw konserwatyzmowi, niesprawiedliwości społecznej itd. Szczerości nie ma powodu im odmawiać. Jeśli jednak popatrzeć, do czego ich zdaniem ma służyć wolność, jawi się ona mocno po orwellowsku. Polityczna poprawność to jeszcze jedna odmiana cenzury i ideologicznego totalitaryzmu, choć na razie bardziej śmieszna niż groźna.
(Rzeczpospolita z 28-29 XII 2002)
opr. ab/ab