Rozdarta Belgia

Jak w końcu jest z tą Belgią: jest katolicka czy laicka?

W 1987 roku Jacek Moskwa napisał: "Belgia pozostaje - obok Irlandii i Polski - jednym z trzech najbardziej katolickich krajów północnej części Europy". Kilka miesięcy temu Krystyna Grzybowska napisała z kolei, że Belgia "jest laicka jak Francja i jak Francja nie godzi się na wpisanie do preambuły konstytucji europejskiej wartości chrześcijańskich". Jak w końcu jest z tą Belgią: jest katolicka czy laicka?

Nie ma niemal dnia, by dzienniki, radio i telewizja nie donosiły o kolejnych wydarzeniach z Brukseli. Są to jednak najczęściej wiadomości z Kwatery Głównej NATO bądź siedziby Komisji Europejskiej, natomiast bardzo mało informacji dociera o samej Belgii.

Tym więc, co łączyło przez ponad półtora wieku mieszkańców tego kcraju, był przede wszystkim katolicyzm. Kiedy jednak religia zaczęła odgrywać w życiu Belgów coraz mniejszą rolę, obie nacje zobaczyły, że właściwie więcej je dzieli niż łączy.

Sztuczny kraj

Ostatnio Belgowie znaleźli się na czołówkach gazet w czerwcu, kiedy to parlament w tym kraju zalegalizował związki homoseksualne. Wcześniej Belgia usankcjonowała także eutanazję, a na październik zapowiadana jest legalizacja adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Odwołując się do terminologii Jana Pawła II, można powiedzieć, że w Belgii zwycięża "cywilizacja śmierci".

Postępująca sekularyzacja powoduje też wzrost napięcia między dwoma społecznościami zamieszkującymi ten kraj - frankofońskimi Walonami na południu oraz Flamandami na północy. Reprezentanci obu stron coraz częściej powtarzają, że nic ich w zasadzie nie łączy, a sama Belgia jest - ich zdaniem - tworem sztucznym. Podkreślają, że nie istnieje coś takiego jak patriotyzm belgijski; jest tylko patriotyzm waloński lub flamandzki.

Warto przypomnieć, że główną przyczyną powstania w 1830 roku państwa belgijskiego - czyli oderwania się południowych Niderlandów od Holandii - był konflikt religijny. Wyznający kalwinizm Holendrzy prześladowali wówczas katolików (dopiero w 1853 roku przywrócona została w Holandii hierarchia kościelna). To spowodowało, że Flamandowie i Walonowie, którzy w większości byli katolikami, chwycili za broń, oderwali się od Królestwa Niderlandów i proklamowali powstanie Belgii.

Podzielony uniwersytet

Niemałą rolę w tym procesie odgradzania się od siebie obu społeczności odegrali także katolicy. Znamienne były zwłaszcza wydarzenia na uniwersytecie w Leuven (fr. Louvain, pol. Lowanium). Ta założona w 1425 roku uczelnia, na której wykładał m.in. Erazm z Rotterdamu, była w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku jedynym uniwersytetem katolickim na świecie, zaś do połowy XX stulecia cieszyła się opinią najwybitniejszej uczelni chrześcijańskiej i głównego ośrodka myśli neotomistycznej. Katedrę filozofii prowadził tam kardyna1 Mercier, a studiowali m.in. ks. Idzi Radziszewski - późniejszy założyciel i pierwszy rektor KUL-u czy ks. Stefan Wyszyński późniejszy prymas Polski.

Samo słowo "uniwersytet" pochodzi od łacińskiego "universalis" - czyli powszechny, wszechogarniający. Podobne znaczenie ma słowo "katolicki", którego grecki źródłosłów "katholikon" również oznacza "powszechny". Przez wieki językiem obowiązującym na uniwersytetach był najbardziej powszechny język w europejskich elitach, czyli łacina. Pełnił on rolę unifikującą w kulturze Starego Kontynentu. Wraz z przebudzeniem narodowym na przełomie XVIII i XIX wieku łacina jako język wykładowy zaczęła być zastępowana przez języki narodowe. Na uniwersytecie w Leuven używano języka francuskiego, z czasem jednak zdecydowano się na wariant dwujęzyczny. Połowa zajęć prowadzona była po francusku, połowa po flamandzku.

Do konfliktu doszło w latach sześćdziesiątych. Ponieważ Leuven leży na terenie Flandrii, Flamandowie ogłosili, że nie życzą sobie francuskojęzycznych wykładów na swoim terytorium językowym. Dochodziło do gorszących scen - studenckich potyczek, pikietowania zajęć, wzajemnych oskarżeń. Podczas demonstracji młodzieżowych skandowano: "Walen buiten!" (Walonowie precz!). Atmosfera stała się nie do wytrzymania i w 1966 roku biskupi belgijscy postanowili podzielić uczelnię. W 1968 roku Frankofoni rozpoczęli trzydzieści kilometrów dalej (już na terytorium walońskim - w Brabancji) budowę nowego uniwersytetu, a wraz z nim nowego miasteczka: Louvain-la-Neuve (Nowe Lowanium). Majątek uczelni został podzielony między obie strony bardzo rygorystycznie, np. wydania wielotomowe w zbiorach bibliotecznych podzielono tak, że numery parzyste tomów trafiły do Flamandów, a numery nieparzyste do Walonów.

Ponieważ uniwersytet nosił miano katolickiego, podział ten miał gorszący wpływ na belgijską społeczność. Katolicy zamiast pokazać, że to, co ich łączy - czyli wiara - znaczy dla nich więcej niż to, co ich dzieli - czyli pochodzenie i język - zademonstrowali postawę odwrotną. Uniwersytet zamiast być miejscem, jak wskazuje sama jego nazwa, które unifikuje czyli jednoczy, stał się miejscem partykularyzmów i podziałów.

Karnawał w Wielkim Poście

Lata sześćdziesiąte, w których doszło do podziału uniwersytetu, to także okres głębokiego kryzysu wewnątrz Kościoła belgijskiego. Związane to było, podobnie jak w innych krajach zachodnich, z fałszywymi interpretacjami Soboru Watykańskiego II. Do dziś w wielu prywatnych domach w Belgii stoją drewniane konfesjonały, które służą jako barki na alkohol. Były one bowiem masowo wyrzucane na śmietnik przez belgijskich księży razem z feretronami, rzeźbami świętych czy obrazami. Opowiadano mi, jak jeden z proboszczów rozdarł na środku kościoła różaniec, rozrzucił wokół siebie paciorki i zapowiedział koniec religii niedojrzałej.

Pewien biskup belgijski, który był wówczas klerykiem, wspominał, że tuż przed święceniami rektor seminarium zabronił młodym alumnom chodzenia w sutannie i oświadczył, że od dziś obowiązkowym strojem księdza jest garnitur i krawat. Z dwudziestu kleryków z jego rocznika przygotowujących się do święceń przystąpiło tylko dwóch reszta zrezygnowała z kapłaństwa.

Intencją, jaka kierowała owymi "reformatorami", było rozprawienie się z tzw. religijnością naturalną. Doskonale im się to udało, jednak na miejsce owej religijności naturalnej nie przyszła ewangelizacja. W efekcie powstała duchowa próżnia. Wielu kapłanów porzuciło swe powołanie, ludzie przestali chodzić do kościoła (dziś w każdą niedzielę praktykuje 11 procent wiernych), zaś katolickie nauczanie przestalo mieć jakikolwiek oddźwięk w społeczeństwie.

Kiedy w 1990 roku belgijski król Baudouin nie zgodził się na podpisanie ustawy aborcyjnej, uchwalonej przez Senat i Sejm, Rada Ministrów podjęła decyzję o "niemożności sprawowania władzy królewskiej" przez Baudouina i zatwierdziła ustawę zamiast niego. Swój podpis pod dzieciobójczym aktem złożyło siedmiu ministrów z partii nazywającej się chrześcijańską. Większość mieszkańców Belgii nie podzieliła poglądów swojego króla.

O tym, jak zanika wśród Belgów zmysł wiary i poczucie sacrum, przekonuje opowieść polskiego zakonnika, który od kilku lat jest duszpasterzem w tym kraju. Odprawiał on mszę w miejscowości Genappe w Niedzielę Palmową - a jest to dzień, w którym zaczyna się akurat karnawał. Estrada z głośnikami została wzniesiona na placu obok kościoła, a impreza rozpoczęła się w tym samym czasie co Eucharystia. Huk ze sceny był tak wielki, że garstka ludzi w świątyni pokazywała kapłanowi na migi, że nie słyszą w ogóle czytanego na głosy opisu Męki Chrystusowej. Po mszy niektórzy parafianie przyszli do księdza, proponując mu udział w karnawałowej zabawie i nie mogli się nadziwić, dlaczego nie chce się z nimi bawić w Wielki Piątek i Wielką Sobotę.

Dług wiary

Jeszcze na początku XX wieku w Kościele belgijskim obowiązywała zasada: "jedna wspólnota - jedna świątynia". Nic więc dziwnego, że w każdej niemal wiosce budowano kościół. Teraz ten stan jest nie do utrzymania, ponieważ w Belgii nie ma dziś prawie powołań kapłańskich. Obowiązujące prawo mówi, że jeśli na danej plebanii nie jest zameldowany żaden ksiądz, wówczas parafia ta zostaje przejęta przez gminę. Coraz częściej więc można natknąć się na kościoły zamienione na hotele, restauracje czy punkty usługowe. Wiele świątyń, które pozostają w rękach katolickich, jest w opłakanym stanie i wymaga remontu, ale nie ma na to funduszy. Jeden z księży wyznał mi, że datki na tacę w jego parafii wynoszą ogółem 60 euro miesięcznie.

Z drugiej strony coraz więcej buduje się w Belgii meczetów. Islam został uznany za jedną z pięciu oficjalnych religii kraju, a od roku 1999 rząd w Brukseli przeznacza corocznie 20 mln euro na utrzymanie około 300 meczetów i opłacenie nauczycieli religii muzułmańskiej w szkołach. Według brukselskiego dziennika "Le Soir", około 20 tysięcy Flamandów i Walonów przeszło już na islam. W 2001 roku 57 procent dzieci urodzonych w Brukseli przyszło na świat w rodzinach muzulmańskich.

To, że Kościół w Belgii może jeszcze funkcjonować mimo braku powołań, to zasługa kapłanów z zagranicy. W dekanacie Nivelles, który odwiedziłem, pracuje dziewięciu księży-ośmiu Polaków i jeden Anglik. Podobna sytuacja jest w innych regionach. Dominują zwłaszcza Polacy i Murzyni z dawnego Konga Belgijskiego. I jedni, i drudzy spłacają dług wiary wobec Kościoła na tych ziemiach. Kiedyś to misjomrze belgijscy płynęli do Afryki ewangelizować czarnoskórych, dziś to czarnoskórzy przylatują, by ewangelizować Belgów.

Podobnie jest z Polakami. Warto przypomnieć, że pierwszy biskup, jaki osiadł na terenie Polski w 967 roku - biskup Jordan pochodził z Liege. Pierwszy zaś klasztor benedyktyński na naszych ziemiach, założony w XI wieku w Tyńcu, był fundacją opactwa św. Andrzeja z Brugge. Dziś nadszedł czas spłacania tego długu.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama