Rozmowa z wiceprezydentem Katowic nt. budownictwa mieszkaniowego
- Od paru lat mieszkanie jest towarem. Przedstawia ono wymierną wartość handlową, co dla wielu lokatorów oznacza poczucie zagrożenia i niepewność jutra w związku z rosnącymi kosztami utrzymania.
- Jest to jednak szczególny towar. Samochód, luksusowe wyposażenie mieszkania, nawet ogródek działkowy stanowią dobra konsumpcyjne, bez których można się obejść. Brak mieszkania jest dramatem dla rodziny. Jeśli nie jesteśmy w stanie zapewnić swoim bliskim dachu nad głową, czujemy się pozbawieni czegoś bardzo istotnego, co daje świadomość bezpieczeństwa i możliwość godnego życia.
- Od dawna mówi się o projekcie uwolnienia cen czynszu w mieszkaniach komunalnych, co sprawi, że będą one podlegać warunkom rynkowym. Dla ogromnej części społeczeństwa taka decyzja jest jednak trudna do zaakceptowania.
- Nie możemy się temu dziwić, jednak jest także druga strona medalu. Przez kilkadziesiąt lat żyliśmy w państwie opiekuńczym, w przeświadczeniu, że mieszkanie, tak jak i wiele innych rzeczy, nam się należy. To prawda, że standard mieszkań komunalnych pozostawiał i pozostawia nieraz wiele do życzenia, są to lokale o nie najwyższej jakości, często bez udogodnień, nierzadko jeszcze zamieszkane przez kilka rodzin. Jednak dach nad głową był niejako zagwarantowany. Pragnę zwrócić uwagę, że z jednej strony zapewniało nam to poczucie stabilizacji, ale z drugiej dawało przyzwolenie na nieszanowanie tego dobra, o które nie trzeba było zbytnio zabiegać. Konsekwencje tego, zarówno w sferze ekonomicznej, jak i w świadomości społecznej, dają się odczuć po dziś dzień. Wszystkim nam trudno pogodzić obie te racje. Moim zdaniem, obowiązkiem gminy jest zapewnienie w miarę możliwości mieszkania wszystkim potrzebującym, znajdującym się w trudnej sytuacji, a więc rodzinom niezamożnym, natomiast niedopuszczalne jest zaspokajanie przez gminę potrzeb w tym zakresie na poziomie, nazwałbym to, luksusowym.
- W lokalach komunalnych mieszkają jednak w większości osoby, które nie mają innego wyboru. Są to przeważnie ludzie starsi, z niewielkimi emeryturami, którzy przeżyli w nich dziesiątki lat, a teraz po odejściu dzieci z domu pozostali sami w dużym mieszkaniu. Kolejne podwyżki czynszu spędzają im sen z oczu.
- Rzeczywiście, dla wielu z nich są one zbyt wysokie, jednak nieodzowne, by choć w części pokryć remonty starych kamienic. Część osób nie korzysta przy tym z możliwości uzyskania dodatków mieszkaniowych czy to z powodu niedoinformowania, czy też niekorzystnych kryteriów ich przyznawania. Mam tu na myśli aktualne przepisy niepozwalające na uzyskanie dodatków mieszkaniowych przez osoby zajmujące duże mieszkania. Zamiana mieszkania na mniejsze dawałaby podwójną korzyść: niższy czynsz i możliwość uzyskania dodatku. Mniejsze mieszkania są więc bardzo pożądane i należy je pozyskiwać. Wchodząca wkrótce w życie nowa ustawa poszerza krąg osób mogących skorzystać z tych dodatków o grono mieszkańców budynków prywatnych, nie korzystających z pośrednictwa gminy w zawarciu umowy najmu. Problem samotnych osób zajmujących mieszkania o metrażu wielkości 80-100 mkw. i powyżej dotyczy zwłaszcza dużych miast, w których najwięcej jest starych mieszkań komunalnych. Z jednej strony "starych drzew się nie przesadza", więc starsi ludzie niechętnie opuszczają swoje gniazda rodzinne, z drugiej trudności związane z zamianą mieszkania i ewentualną przeprowadzką bywają dla nich barierą nie do pokonania. Obserwowałem niejednokrotnie, jak radzą sobie z tym w innych, znacznie bogatszych, krajach. Tam pod tym względem ruchliwość społeczeństwa jest znacznie większa niż u nas, a przeprowadzki są czymś powszechnym i nie są odbierane jako klęska życiowa. Na przykład w Niemczech mieszkania są relatywnie droższe. Czynsz sięga około 1000 marek, a to często połowa budżetu rodziny. Jednak tam dość szybko reaguje się na zmiany sytuacji życiowej. Gdy małżeństwo po odchowaniu dzieci zostaje samo, przeważnie bardzo szybko podejmuje decyzję zamiany mieszkania na mniejsze. Podobnie jest w bogatej Szwecji, gdzie, jak wiemy, pomoc socjalna jest bardzo rozbudowana. Jednak tam obowiązuje dość drastyczna zasada. Sprowadza się ona do tego, że "jeśli masz swoje własne, duże mieszkanie, a nie potrafisz go utrzymać, to najpierw je sprzedaj, a dopiero jak zbiedniejesz, możesz liczyć na pomoc socjalną."
- W polskich realiach jest jednak niemożliwe przetransponowanie takiego modelu. Przede wszystkim brak jest mieszkań, nie mówiąc o odpowiednim ich standardzie. Ktoś, kto inwestował w swoje mieszkanie przez całe życie, na starość nie zamieni go na mniejsze, ale i gorsze. To nie tylko bezradność, ale i brak możliwości.
- Myślę, że istnieją pewne rezerwy, które można by uruchomić. Potrzebna jest jednak klarowna polityka w tym zakresie. Można szukać pieniędzy, sięgając do zasobów budżetu, ale można sprzedawać duże mieszkania komunalne i budować za to nowe mniejsze. Uważam, że duże mieszkania należy sprzedawać na drodze nieograniczonego przetargu za cenę rynkową. Tym sposobem ludzie bogaci mogą kupić sobie mieszkanie, na jakim im zależy. W zamian mniej zasobni otrzymają tańsze mieszkanie. Demoralizujące jest sprzedawanie mieszkań przedstawicielom z urzędniczej nomenklatury, jak to się już zdarzało w wielu gminach, a co nagłaśniały media. Za luksus trzeba płacić. Niedopuszczalne jest pozbywanie się takich mieszkań za wolny czynsz, a później odkupywanie ich za cenę znacznie odbiegającą od wartości rynkowej. Dla gminy mądrzej jest sprzedać je na wolnym rynku za większe pieniądze, a środki przeznaczyć na budowę nowych. Odrębnym problemem są remonty starych budynków, oczywiście, jeśli nie są one zabytkami. Gminy bowiem nie stać na ich remont, z kolei niektóre stare domy, już zdekapitalizowane, należałoby w ogóle wyburzyć. Jeżeli bowiem koszty remontów przekraczają 70 proc. wartości budynku, to są to pieniądze wyrzucone w błoto. Znacznie taniej jest wybudować nowy, energooszczędny dom o odpowiednim standardzie. Slamsów nie budujemy.
- W majestacie prawa dochodzi jednak do różnych, bulwersujących opinię społeczną nadużyć.
- Będzie się tak działo, dopóki rynek mieszkaniowy nie zostanie zaspokojony. Zrozumiałe jest, że szuka się rozmaitych możliwości wejścia w posiadanie mieszkania. Powszechna jest choćby praktyka meldowania członków rodziny u starszej osoby, by po jej śmierci nabyć prawo do jej lokalu. Przewiduje to Ustawa o najmie lokali, obowiązująca od 1994 r. Mieszkanie komunalne nie stanowi wprawdzie własności i nie wchodzi w skład tzw. masy spadkowej w sensie prawnym, ale osoba zameldowana uzyskuje w takim przypadku niemal automatycznie status najemcy. Z drugiej strony gmina zainteresowana jest sprzedażą wszystkich mieszkań w budynkach i tworzeniem Wspólnot Mieszkaniowych już bez udziału gminy. Ostatnie mieszkania w takich domach można, moim zdaniem, sprzedawać nawet na warunkach preferencyjnych, by umożliwić wyjście ze współudziału gminy. Korzystają na tym obie strony. Mieszkańcy gospodarniej dbają wówczas o swój dom, bardziej odpowiedzialnie wydają każdą złotówkę. Z gminy spada natomiast obowiązek zarządzania takim budynkiem.
- Z perspektywy ostatnich kilkudziesięciu lat możemy powiedzieć, że mimo ekspansywności spółdzielczości mieszkaniowej, która stanowić miała receptę na trudności w budownictwie, mieszkania komunalne były, są i będą potrzebne.
- Kluczem do rozwoju budownictwa jest zasobność społeczeństwa. Wraz ze wzrostem dochodu narodowego Polacy będą budować domy w taki czy inny sposób. Osobiście widzę realną szansę dla rozwoju budownictwa komunalnego. Jeśli ktoś był w Wiedniu, łatwo mógł zauważyć charakterystyczne tabliczki na budynkach, i to zarówno w śródmieściu, jak i na peryferiach. Informują one, że dom został wybudowany przez gminę Wiedeń. Zmienia się tylko styl architektoniczny tych budynków i data powstania. Pierwsze napisy pojawiły się w końcu lat dwudziestych, a ostatnie odnotowują rok 2000. Od kilkudziesięciu lat buduje się tam więc mieszkania komunalne o przyzwoitym standardzie i spełniające swoją społeczną funkcję. Warto skorzystać z tych wzorców i u nas, są szansą dla gmin i ich mieszkańców.
opr. mg/mg