Holenderski filozof obala groźny mit „laickiej szkoły”. Edukacja bez fundamentów runie jak wieża Babel

Teza, że katolicyzm, lub szerzej – chrześcijaństwo – jest przeciwne nauce i technologii to groźny mit, rozpowszechniany przez propagatorów źle pojmowanej „nowoczesności”. Prawdą jest natomiast, że nauka i technologia pozostawione same sobie, bez fundamentów duchowych i moralnych, łatwo prowadzą na bezdroża. Uparcie usiłuje o tym zapomnieć obecna „ministra” edukacji narodowej.

Rozsądna debata na temat miejsca religii w szkole nie jest możliwa, gdy jedna ze stron – w tym przypadku „ministra” oświaty uważa drugą za „szurów” i twierdzi, że „szkoła to nie jest miejsce, w którym dziecko powinno być formowane religijnie”. Dlaczego? Bo nie, i już!

„Czarodziejski flet” czy „Uczeń czarnoksiężnika”?

Tego rodzaju postawa wpisuje się w szerszy kontekst programowej laicyzacji, trwającej od czasów oświecenia. Jej sztandarową tezą było to, że Kościół jest wrogiem postępu, wrogiem nauki, że jest „wsteczny”, że religia – a zwłaszcza religia chrześcijańska – to „ciemnogród”. To, czego potrzebuje ludzkość, to właśnie „oświecenie” – odkrycie własnego potencjału i zrzucenie z siebie okowów religii katolickiej. Co ciekawe, głównymi propagatorami tego typu twierdzeń nie byli bynajmniej naukowcy, ale raczej działacze społeczni i twórcy kultury. Nie chodzi bynajmniej tylko o rewolucję kulturową, która dokonała się w latach 60-tych XX wieku. Mówimy już o wieku XVIII. Przykładem może być Mozart i jego opera „Czarodziejski flet”. Jej tematem przewodnim jest właśnie osiągnięcie ludzkiej doskonałości rozumianej na sposób neognostycki, a główną przeszkodą jest „Królowa nocy”, symbolizująca Kościół.

Czy faktycznie to Kościół jest głównym wrogiem ludzkiego postępu? A może problem leży zupełnie gdzie indziej? Czy nie jest przypadkiem tak, że rzekomy „postęp” – w sensie naukowym i technicznym – z łatwością obraca się przeciw samemu człowiekowi, gdy ten za bardzo zachwyci się swoimi możliwościami, zapominając o własnych ograniczeniach, ignorując etyczne i duchowe fundamenty, na których musi się opierać życie zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i społecznym? Czy zamiast wsłuchiwać się z upodobaniem w dźwięki „Czarodziejskiego fletu” nie powinniśmy raczej zastanowić się nad wymową o sto lat późniejszego „Ucznia czarnoksiężnika” Paula Dukasa? Coraz doskonalsze narzędzia w ręku tego, kto nie umie się nimi odpowiedzialnie posługiwać, przyniosą nie postęp i wyzwolenie, ale chaos i szkodę.

Nauka i technologia nowym „bogiem”

Ciekawe spojrzenie na tę kwestię przedstawia holenderski filozof Egbert Schuurman, piszący w ramach szerokiej inicjatywy wordbridge.net, mającej na celu przywrócenie harmonii między nauką a etyką i religią. Obecny stan rzeczy Schuurman charakteryzuje następująco:

„Człowiek zaczął postrzegać siebie jako Alfę i Omegę. Poza tym, co jest tu i teraz, nie ma nic. Sens historii i życia ogranicza się do obserwowalnej rzeczywistości. Odkąd dostęp do żywego Boga został zamknięty, ludzkość pokłada nadzieję w tym, co nauka i technologia mogą uczynić z przyszłością.”

To utopia, która tak jak wszystkie utopie wygląda dobrze w teorii, ale w praktyce zawsze zamienia się w dystopię. Przeszkodą na drodze do realizacji utopijnych wizji nie są ograniczone możliwości techniczne, ale zawsze jedno i to samo: człowiek, w którego wnętrzu czai się moralne pęknięcie. Jego efektem jest niepowodzenie ambitnych planów technicznych i społecznych – wszystko jedno, czy ma to być budowa wieży Babel, czy walka z ociepleniem klimatu. Całkowite przejście z wykorzystania paliw kopalnych na energię odnawialną jest oczywistą fikcją, za którą już teraz obywatele Niemiec i Anglii płacą ciężkie pieniądze. 

Dużo łatwiej jest stawiać wiatraki i farmy paneli słonecznych niż przyznać, że ideologia konsumpcjonizmu jest destruktywna i dla samego człowieka, i dla całego środowiska. Przyznać – a co za tym idzie, ukrócić działalność korporacji produkujących nietrwałe i nienaprawialne produkty, ale także nauczyć się żyć skromnie i oszczędnie, pielęgnując cnotę umiarkowania i odcinając się od konsumpcyjnego szału.

Coraz mocniejsze narzędzia, coraz słabszy duch

Przyglądając się uważnie historii od czasów oświecenia aż do chwili obecnej trudno nie dostrzec, że idea postępu, wyzwolenia i powszechnego szczęścia ludzkości wyzwolonej od okowów Kościoła, jest równie nierealna dwieście lat temu, jak i obecnie. Nawet ponure żniwo dwóch wielkich wojen światowych, z dziesiątkami milionów ofiar, nie nauczyło ludzkości żyć dobrze i raz na zawsze porzucić militarne próby rozwiązywania problemów tego świata. Wręcz przeciwnie – z każdym rokiem narzędzia zagłady i spustoszenia stają się coraz groźniejsze, a widmo kolejnej wojny światowej nieustannie wisi nad ludzkością.

Schuurman pisze o dwóch typach „postępowego nihilizmu”. Jeden z nich to nihilizm rewolucyjny. W chwili obecnej wydaje się on być w odwrocie. Jego miejsce zajął „nihilizm technokratyczny”. Cechuje się on naiwną wiarą w to, że da się stworzyć doskonały system, zapewniający pełne bezpieczeństwo jednostce i społeczeństwu metodami biurokratycznymi i technologicznymi. Wystarczy się przyjrzeć temu, jak funkcjonuje obecnie Unia Europejska, aby uzmysłowić sobie, że wiara ta nie ma żadnych podstaw, a próby tworzenia takiego systemu to kolejna wersja wieży Babel, która prędzej czy później runie, rozsypując się na kawałki.

Wieża Babel w praktyce, czyli „władza rad plus elektryfikacja”

Niestety zachodnia Europa nie wyciągnęła żadnych wniosków ani z opowieści o wieży Babel, ani z niepowodzenia wielkiego ateistycznego eksperymentu techniczno-społecznego, jaki miał miejsce w ZSRR. Nie ujmując nic technicznemu geniuszowi konstruktorów Zaporożca (niezręcznie zmajstrowany klon niemieckiego NSU), obywatele tego wielkiego kraju wyżej cenili Ładę (będącą zmodyfikowanym włoskim FIATem 124), a tak naprawdę ich marzeniem był zakup Mercedesa. A jeśli chodzi o długoterminowe efekty tego sowieckiego eksperymentu, można się o nich dowiedzieć z niezwykle interesującego kanału Andromeda (zobacz: tu). Można się domyślać, że entuzjaści sekularyzacji i postępu mają inne preferencje, jeśli chodzi o YouTubowe kanały.

Czy jest wynikiem przypadku, że współczesna „zachodnia demokracja” oraz „zachodnia myśl techniczna” rozwinęła się właśnie w Europie i Stanach Zjednoczonych, w których chrześcijaństwo było dominującą siłą społeczną? Dlaczego nie w Indiach czy w pre-kolumbijskiej Ameryce? Mit o antynaukowej postawie Kościoła pryska w zestawieniu z uczciwą analizą historii. Dla przypomnienia – parę faktów: Mikołaj Kopernik był warmińskim kanonikiem. Stanisław Staszic, choć wyznawał oświeceniowe idee, był księdzem, Johann Gregor Mendel – augustiańskim zakonnikiem. Giordano Bruno (początkowo dominikanin, później luteranin) został natomiast stracony nie za swoje idee naukowe, ale za uparte głoszenie herezji panteizmu (m.in. za twierdzenie, że zarówno wszechświat, jak i ziemia posiada wieczną duszę).

Wiara i rozum idą w parze

Internetowy portal to nie miejsce na wnikliwe analizy nad związkami religii i dobrostanu społecznego. Kto chce wiedzieć więcej, sięgnie zapewne po poważniejsze publikacje Maxa Webera, Michaela Novaka czy Mary Eberstadt.

Istotne jest, aby nie dać się zwieść twierdzeniom pani minister (głoszonym z doktrynerską pewnością siebie), że szkoła powinna być laicka, a religia to coś, co należy do domeny „szurów”, „ciemnogrodu”, „barbarzyństwa” i „talibanu”. Jej utopijne wizje świata i szkoły to nic nowego. Niestety, od epoki oświecenia minęło już ponad 200 lat, a minister edukacji nadal nie potrafi dostrzec, jakie efekty owo „oświecenie” przyniosło.

Mogłaby przynajmniej przyznać, że sama idea kształcenia uniwersyteckiego zrodziła się w Kościele i to Kościół wykształcił kolejne pokolenia Europejczyków, wliczając w to także oświeceniowych protagonistów: Woltera (kolegium jezuickie w Paryżu), Diderota (kolegium jezuickie w Langres), D’Alemberta (kolegium jansenistów) czy Monteskiusza (katolickie kolegium w Juilly). Owszem, zdarza się tu i ówdzie, że wyznawcy takiej czy innej religii są antyintelektualnymi fundamentalistami. Z pewnością jednak nie można tego zarzucić Kościołowi katolickiemu, który dzięki żmudnej pracy benedyktynów ocalił intelektualne dziedzictwo starożytnego Rzymu i Grecji i przez długie wieki zakładał kolejne uniwersytety i kolegia. A do katolickich szkół także i dzisiaj chętnie posyłają własne dzieci ci, którzy publicznie głoszą wyższość szkół świeckich...

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama