Topienie lustracji

Dlaczego w Polsce byli agenci raz są, raz nie są agentami?

Pierwsza próba lustracji w Polsce — w 1992 roku — zakończyła się klęską i obaleniem rządu Jana Olszewskiego, który wziął się za to dzieło. Wszystko wskazuje na to, że obecnie dogorywa druga próba lustracji, chociaż agonia następuje w sposób powolny i niemal niewidoczny dla przeciętnego obywatela.

Jednym z haseł, pod jakimi w 1997 roku AWS doszła do władzy , był postulat lustracji. Udało się go przeforsować rok później, choć od samego początku w formie dość ułomnej. Żeby przegłosować weto prezydenta Kwaśniewskiego, rządząca koalicja AWS-UW musiała pozyskać dla projektu poparcie PSL. Stało się to możliwe za cenę wielu kompromisów, co znacznie stępiło lustracyjne ostrze przegłosowanej przez Sejm ustawy. W świetle prawa naganny był bowiem nie sam fakt współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi (jak uchwalono np. w Czechach), lecz zatajenie tego faktu w oświadczeniu lustracyjnym, które zobowiązana była podpisać każda osoba sprawująca kluczowe stanowisko w państwie. Dlatego też np. Andrzej Olechowski, który przyznał się do współpracy z peerelowskim wywiadem, nie poniósł z tego tytułu żadnych konsekwencji.

Wywiad i kontrwywiad poza lustracją

Od samego początku postkomuniści próbowali nie dopuścić do uchwalenia ustawy lustracyjnej, a po jej wejściu w życie dążyli do takiej nowelizacji, by w praktyce uczynić to prawo martwym. Ich stale ponawianym postulatem było wyłączenie z procesu lustracji osób, które współpracowały z peerelowskim wywiadem i kontrwywiadem. Zdaniem Kazimierza M. Ujazdowskiego, była to ze strony SLD „akcja ratunkowa wobec swoich polityków, którzy współpracowali z wywiadem i kontrwywiadem SB”.

Już w 1998 roku komuniści zaskarżyli wspomnianą ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Według nich, niezgodne z konstytucją było uznanie jako współpracy z SB współdziałania z wywiadem i kontrwywiadem PRL. Przed Trybunałem argumentowali oni, że ta ostatnia postawa wynikała z obowiązku wierności i obrony Ojczyzny.

W tym kontekście lewicowi publicyści rozpisywali się o działalności polskiego wywiadu gospodarczego, dzięki któremu zdobywano zachodnie technologie potrzebne do rozwoju naszej gospodarki. Rzecz jednak w tym, że w strukturach peerelowskich służb specjalnych nie było żadnego „wywiadu gospodarczego”, zaś współpracownicy wywiadu i kontrwywiadu często inwigilowali środowiska opozycyjne i kościelne w kraju i za granicą. Znamienny może być przykład wspólnoty ks. Franciszka Blachnickiego w niemieckim Carlsbergu, infiltrowanej i niszczonej od środka przez parę polskich agentów, która niedawno objawiła się jako działacze partii postkomunistycznej.

Jeśli chodzi o zdobywanie zachodnich technologii, to najczęściej chodziło o technologie służące przemysłowi zbrojeniowemu — i to nie w Polsce, a w Związku Sowieckim. Jak ujawnił zbiegły na Zachód w 1992 roku pracownik centrali KGB Wasilij Mitrochin — od lat sześćdziesiątych XX wieku skurczyła się możliwość działania wywiadu sowieckiego w USA. Dlatego też GRU i KGB często wyręczały się pomocą wywiadów polskiego, czeskiego czy węgierskiego. O tym, że koncentrowano się głównie na technologiach wojskowych, świadczyć może fakt, że o ile we wszystkich niemal dziedzinach produkcji przepaść cywilizacyjna między blokiem wschodnim a światem zachodnim była olbrzymia, o tyle w sferze wojskowości luka technologiczna nie była wcale tak wielka. Jak twierdzi amerykański ekspert ds. militarnych Tuck Jay, w latach osiemdziesiątych niemal 70 proc. uzbrojenia Układu Warszawskiego oparte było na wykradzionych technologiach zachodnich.

Trybunał Konstytucyjny nie przychylił się do wniosku SLD. W uzasadnieniu napisał, że celem ustawy lustracyjnej jest m.in. „uniemożliwienie użycia przeszłości politycznej, faktu współpracy z tajnymi służbami w celu szantażu, który mógłby być zastosowany przez czynniki wewnętrzne i zewnętrzne wobec postaci zajmujących kluczowe stanowiska w państwie polskim”. Trybunał orzekł więc, że ustawa lustracyjna nie tylko jest zgodna z konstytucją, lecz również, że wyrasta z takich wartości konstytucyjnych, jak bezpieczeństwo państwa i moralność publiczna.

Sędziowie Trybunału nie zgodzili się na wyłączenie z procedur lustracyjnych współpracowników wywiadu i kontrwywiadu. Powołali się przy tym na rezolucję Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy z 1996 roku, że „odmienne traktowanie wywiadu i kontrwywiadu od współpracy ze służbami bezpieczeństwa wewnętrznego i wyłączanie ich z lustracji nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego”.

To, czego SLD nie osiągnęła w Trybunale Konstytucyjnym, udało się jednak uzyskać w obecnym Sejmie. Wspólne głosowanie z Samoobroną sprawiło, że nagle z dnia na dzień agenci przestali być agentami. Sławomir Wiatr, który jeszcze parę miesięcy temu złożył oświadczenie, że był tajnym współpracownikiem służb PRL, teraz wypełnił nowe oświadczenie, z którego wynika, że żadnym współpracownikiem nie był.

„Święty” chodzi uśmiechnięty

Drugą precedensową sprawą może okazać się wyrok Sądu Najwyższego z 2 października br. orzekający, że jeden z historycznych przywódców „Solidarności” Marian Jurczyk nie był tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa.

Rzecz jednak w tym, że przeczą temu akta sprawy lustracyjnej. Jest w nich m.in. teczka tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Święty”, raporty o donosach Jurczyka na kolegów z opozycji, m.in. na Józefa Szymańskiego i Eugeniusza Szerkusa czy też pokwitowania odbioru pieniędzy od SB z osobistym podpisem Jurczyka. W aktach „Świętego” znajdują się też informacje obciążające wiele osób. W jednej z notatek oficera prowadzącego znaleźć można opis rozgoryczenia Jurczyka, że SB nie przydziela mu bardziej konkretnych zadań do wykonania. Prawdziwość powyższych dokumentów nie została przez nikogo zakwestionowana. Nic więc dziwnego, że aż czterokrotnie (listopad 1999, marzec 2000, marzec 2001 i czerwiec 2001) różne składy sędziowskie uznawały Mariana Jurczyka za kłamcę lustracyjnego.

Odmiennego zdania był Sąd Najwyższy, który swym wyrokiem ostatecznie zamknął sprawę. Sąd uznał co prawda, że Jurczyk napisał i podpisał oświadczenie o dobrowolnej współpracy z SB, ale że nie był przez to tajnym współpracownikiem. Jurczyk utrzymywał bowiem, że zgodził się na działalność agenturalną pod groźbą śmierci, choć w żadnych aktach nie ma o tym ani słowa.

W dokumentacji procesu znajdują się natomiast dowody, że na podstawie informacji „Świętego” zaplanowano podczas przewożenia nielegalnych wydawnictw, m.in. zatrzymanie Józefa Szymańskiego. Później w ramach operacji „Szerszeń” doszło do aresztowań innych działaczy, o których zbierał informacje „Święty”. Mimo to Sąd Najwyższy uznał współpracę Jurczyka z SB za nieprzydatną operacyjnie dla resortu i nie wyrządzającą szkody innym osobom.

Podobna interpretacja przepisów ma miejsce w przypadku innego polityka — Jerzego Jaskierni z SLD. Zachowały się dokumenty na temat jego co najmniej dziewięciu spotkań z oficerami SB. Wynika z nich, że na pytania funkcjonariuszy odpowiadał chętnie i wyczerpująco. Informował np. o pracownikach Instytutu Nauk Społecznych UJ, zaś o jednym z nich doniósł, że publikuje pod pseudonimem w „Tygodniku Powszechnym” — pracownikowi temu odmówiono później wydania paszportu. Jak wynika z akt, Jaskiernię zarejestrowano jako „kontakt operacyjny”, czyli tajnego informatora.

Sąd lustracyjny I instancji potwierdził kontakty Jaskierni z tajnymi służbami PRL, uznał jednak, że przekazywane przez niego informacje nie miały wartości operacyjnej. Jeden z sędziów nie pogodził się z tym werdyktem i złożył odrębne zdanie. Rzecznik interesu publicznego odwołał się od wyroku, a sąd II instancji przyznał mu słuszność. Obecnie po raz kolejny sąd oczyścił polityka SLD z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, a rzecznik interesu publicznego po raz kolejny zamierza zaskarżyć wyrok. Wiele wskazuje więc na to, że następna sprawa trafi do Sądu Najwyższego. Tam zaś najprawdopodobniej sprawa Jaskierni znajdzie swój finał podobny do sprawy Jurczyka.

Owe perypetie powodują, że ludzie są coraz bardziej zdezorientowani i zmęczeni całą lustracją. Dostrzegają jej nieskuteczność, ułomność i problematyczność. Może się okazać, że kiedy SLD będzie chciał zlikwidować ustawę, w społeczeństwie nie będzie woli, żeby jej bronić. A może nie ma już czego likwidować? I nie ma czego bronić?


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama