Władimir Bukowski nie może startować w wyborach prezydenckich w Rosji...
„Wybory prezydenckie powinny być starciem zeka (więźnia) i menta (milicjanta). I niech Rosjanie decydują, kogo wolą" - mówił Władimir Bukowski po ogłoszeniu swojej decyzji o ubieganiu się o prezydencki fotel na Kremlu. Dziś wiadomo już, że Rosjanie takiego wyboru mieć nie będą.
Prawdę powiedziawszy kandydatura Bukowskiego w tegorocznych rosyjskich wyborach prezydenckich od samego początku stała pod dużym znakiem zapytania. Bo nawet dla osób, choćby tylko pobieżnie zorientowanych w tamtejszych realiach, oczywiste było, że Kreml zrobi wszystko, aby jak najszybciej zakneblować usta słynnemu rosyjskiemu dysydentowi. Putin i spółka bali się bowiem czegoś, czego sami nie posiadają: autorytetu, charyzmy, siły woli i moralnego prawa do krytyki stojącego po stronie Władimira Bukowskiego - chyba najbardziej uprawnionej osoby do tego, by wykrzyczeć światu całą prawdę o KGB-owskim imperium Putina. I co ważniejsze - spróbować obudzić wreszcie z apatii swój zobojętniały, zastraszony rosyjski naród.
O takich ludziach jak Bukowski mówi się: legendy za życia czy też - używając modnej ostatnio zbitki słów - postacie kultowe.
Chodzi wszak o człowieka, który już w wieku czternastu lat dokonał ideowego rachunku sumienia, odrzucając całkowicie system komunistyczny. Bezkompromisowość godna najwyższego szacunku, zważywszy na to, że na taki krok zdecydował się obywatel samego „jądra ciemności", czyli Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Przyszło mu za to zapłacić niezwykle wysoką cenę. Bukowski przeszedł piekło sowieckich więzień i osławionych rosyjskich psychuszek - szpitali psychiatrycznych, w których radziecka władza, bez wyroku, bezterminowo, przetrzymywała przeciwników politycznych.
„Medyczne" podstawy tego haniebnego procederu przedstawił najdobitniej w 1959 roku radziecki gensek Nikita Chruszczow: „Można powiedzieć, że i obecnie istnieją ludzie, którzy walczą z komunizmem... ale u takich ludzi bez wątpienia stan psychiczny nie jest w normie".
Sowiecka psychiatria usłużnie pośpieszyła zaś z bardziej naukowymi wyjaśnieniami: ukuto termin schizofrenii bezobjawowej oraz schizofrenii pełzającej - czyli niemal niewidocznego procesu postępowania choroby. Na podstawie takiej diagnozy w psychuszce mógł zostać zamknięty każdy, nie wyłączając samego towarzysza Chruszczowa. A co dopiero mówić o Bukowskim i pozostałych rosyjskich dysydentach. Uznano ich za osobowości o strukturze paranoidalnej - bo według radzieckich psychiatrów, tylko takie „wykazują skłonność do walki o prawdę i sprawiedliwość".
Władimir Bukowski doświadczył wszystkich możliwych szykan: długotrwałej izolacji, faszerowania psychotropami, szprycowania isnuliną i podskórnymi zastrzykami koloidalnej siarki. A nade wszystko najbardziej powszechnie stosowanego wobec „pacjentów" środka: piąchopiryny - nieustannego bicia...
Ale kilkanaście lat takiego „leczenia" nie złamało Bukowskiego. Wręcz przeciwnie - to właśnie on ujawnił światu całą makabryczną prawdę o sowieckich psychuszkach.
Kiedy zaś w 1976 roku znalazł się na Zachodzie - wymieniony po długotrwałych staraniach na przywódcę chilijskich komunistów Luisa Corvalana - powiedział: „Nie jestem z obozu prawicy ani z obozu lewicy. Jestem z obozu koncentracyjnego". Temu zdaniu pozostał wierny do dziś. Przede wszystkim jako świadek i pisarz - posłaniec Prawdy.
65-letni dziś Bukowski mieszka cały czas w Wielkiej Brytanii. Do Rosji wrócić na razie nie zamierza, ponieważ nie podoba mu się system powstały na gruzach ZSRR.
Diagnoza, jaką stawia Bukowski dzisiejszej Rosji, jest miażdżąca: nazywa ją demokraturą -rodzajem hybrydy między demokracją a dyktaturą. „Władimir Putin stworzył w Rosji unikatowy system polityczny; doprowadzając do władzy służby specjalne, przekształci! państwo w korporację KGB" - powiedział kilkanaście dni temu w wywiadzie udzielonym publicznemu radiu bułgarskiemu. Jego zdaniem „nigdy dotychczas w światowej praktyce nie dochodziło do bezpośrednich rządów tajnej policji. Właśnie to się dzieje obecnie w Rosji - sekretne służby rządzą otwarcie, dysponują całym bogactwem państwa".
Bukowski rozprawia się także bezceremonialnie z pokutującym nadal na Zachodzie mitem udzielnego władcy, cara Władimira. Jego zdaniem jest to jedynie zręczny wytwór kremlowskiej propagandy, ponieważ w istocie rzeczy Putin nie jest żadnym dyktatorem, a jedynie przedstawicielem owej rządzącej korporacji KGB. I to ona tak naprawdę decyduje o najważniejszych sprawach kraju, także o tym, kto będzie jej „twarzą", wizytówką, zewnętrznym reprezentantem.
Bukowski od dawna przestrzega również przed agresywną polityką gospodarczą Kremla, który wykorzystując sprzyjającą koniunkturę na rynkach surowców energetycznych, uczynił z nich skuteczną broń swoich imperialnych podbojów. „Są kraje takie jak Rumunia, gdzie ta zależność wzrasta w coraz większym stopniu; prawie cała energetyka rumuńska uzależniona jest od dostaw rosyjskich, a więc Rosja pod przewodnictwem Putina coraz bardziej ściska kraje, które należą do tak zwanej - tradycyjnie rozumianej - „bliskiej zagranicy" - mówił jakiś czas temu w Trzecim Programie Polskiego Radia.
Dysydent krytykuje także całkowitą bierność Europy Zachodniej wobec imperialnych zakusów Rosji. Zdaniem Bukowskiego, Zachód woli bowiem czerpać korzyści z tanich zasobów rosyjskiego gazu i ropy, nabijając przy tym kabzy kremlowskich oligarchów. „Europa zachowuje się biernie w sytuacjach, w których Rosja morduje obywateli na terenie kraju unijnego, ten kraj woli patrzeć w drugą stronę" - grzmiał w Trójce, komentując reakcje po zamordowaniu w Londynie Aleksandra Litwinienki, byłego podpułkownika rosyjskiego kontrwywiadu.
Władimir Bukowski słynie właśnie z takich ostrych, bezkompromisowych, niezależnych sądów. Ale jego decyzja o kandydowaniu w nadchodzących wyborach prezydenckich w Rosji była mimo wszystko sporym zaskoczeniem. Tymczasem to właśnie jego kandydaturę wysunęła tzw. grupa inicjatywna, skupiająca niezależnych polityków i publicystów rosyjskich. Zdaniem grupy, „Bukowski całym swoim życiem dowiódł, że wolności i godności obywatelskiej można bronić nawet w beznadziejnych warunkach".
Pisarz podjął to wyzwanie. Choć od samego początku wiedział, że przy zerowych możliwościach dostępu do państwowych mediów nie ma najmniejszych szans na elekcję. „To próba wyrwania Rosjan z letargu, z powodu którego zgadzają się na rządy Władimira Putina oraz jego popleczników w zamian za poczucie stabilności i rosnące dochody" - mówił.
W listopadzie ubiegłego roku w związku ze swoją kampanią prezydencką Bukowski przyleciał więc do Rosji - po raz pierwszy od czasu objęcia w 2000 roku władzy przez prezydenta Władimira Putina i trzeci w ogóle od momentu opuszczenia w 1976 roku kraju.
„Rosja jest zobojętniała i zastraszona. To przygnębiające" - stwierdził po tym, co zobaczył w swojej ojczyźnie. Wystarczyło jednak zaledwie kilka tego typu wypowiedzi, by Kreml uznał kandydaturę Bukowskiego za zbyt duże zagrożenie.
Wkrótce potem Centralna Komisja Wyborcza zakwestionowała jako „niewłaściwą" kopię jego dyplomu z Uniwersytetu w Cambridge. Uznano, że choć w dokumentach napisał, że jest pisarzem, to jednak nie załączył niezbędnego potwierdzenia takowej działalności.
Pod koniec grudnia ubiegłego roku CKW ostatecznie odmówiła zarejestrowania jego kandydatury, powołując się na ordynację wyborczą nakazującą, aby każdy kandydat przez co najmniej 10 lat mieszkał w Rosji, nim zgłosi chęć kandydowania w wyborach.
Bukowski próbował jeszcze odwoływać się od tej decyzji, argumentując, że warunek ten nie ma do niego zastosowania, ponieważ od 1996 roku odmawiano mu wizy wjazdowej do Rosji, więc pomimo najszczerszych chęci nie mógłby spełnić tego wymagania.
Na próżno - kilkanaście dni temu Sąd Najwyższy Federacji Rosyjskiej utrzyma! w mocy werdykt CKW.
opr. mg/mg